11 grudnia 2011
Klinika konającej nadziei
W klinice moich myśli, piątą dobę trwa reanimacja nadziei,
która nie chce już się budzić wśród ludzi pomarszczonych gniewem.
Korytarze pełne lęków czekających, by pogrzebać wiarę,
w zwycięstwo płaczu niewinności, nad aktem ostatecznej kary.
Zamykam się przed światem martwych priorytetów, czekających Tego, co za nas zbawi świat.
Oddzielam smutną jawę od pokarmu pragnień. W gorzkim
nieistnieniu, próbuję złamać czas.
Poczekam aż nie będę musiał chronić pleców, przed żalem skamieniałych ciał.
I w końcu umrze pomiędzy wami staruszek Piękny Świat.
Stracony jesienną burzą kresu, rozczarowaniem, śmiercią złudzeń,
do końca z szeroko otwartymi oczami i rozdziawioną lękiem
buzią.
Teraz w cmentarzu myśli nadzieja pragnie ciszy.
Dawno uciekła pod zimną ziemię. Świat rzeczywisty nabiera
nowej siły.
W ogniu zmian, reformy służby śmierci,
męczennicy wczorajszej pustki, za rok nie będą mieć więcej.
W ciemności poza życiem, opłakuję wszystkich braci i siostry, których pochłonął wiatr.
I nadal nie rozumiem dlaczego egzystencja jest sokiem z nienawiści i kultu przetrwania mas.
Twarda pięść i ogień tworzy kolejną teorię chaosu,
w szklano betonowych świątyniach mroku.
I tylko przetrwać Panie! I tylko nie zginąć zbyt wcześnie!
Za cenę każdego obok. Obojętność, nowożytna potęga.