23 grudnia 2011
próbka "(on zaczyna być mną ja zaczynam być w nim)"
Leżałem w akademiku w Toruniu przy ulicy Gagarina. Pogrążony w urojonym stanie patrzyłem na świat oczami szaleńca. Wtedy (nie wiem na ile to fikcja na ile prawda), przybył do pokoju mężczyzna mocno umięśniony, ubrany na czarno. Początkowo chciał dać mi zastrzyk, jednak rozmyślił się. Na siłę otworzył usta naciskając na żuchwę, po czym wcisnął tabletkę. Dał łyka wody. Szepcze coś do ucha. Przerażony myślałem, że już po mnie. Przerażony myślałem, dlaczego to zrobił. Pewnie psychopata, podobnie jak ja...
Leżę dalej. Przybywa inny koleś, też umięśniony. Zastanawiam się czy to przypadkiem nie ten sam. Podajemy sobie dłonie. Rozmawiamy chwilę, zwierzam mu się że mam schizofrenię. Zaśmiewając się pod nosem mówi :"mój dziadek to ma, a może to altzheimer". Chwilami robię się nieufny, czy to przypadkiem nie jest ten sam koleś? Proszę go by pomógł pościelić mi łóżko, od tych leków mam jakieś nieskoordynowane ruchy. Potem proponuje mi kolacje - odmawiam, myśląc że jest zatruta. Decyduje się zmienić salę. Idę do recepcji. Mówię do starszego pana z bródką, że koleś jakieś rytuały na mnie odprawia. Wyjął serwetkę a teraz chce abym zjadł rytualne jedzenie dla ofiary. Mówię, że to chyba szatanista. Recepcjonista mówi, że człowiek jest zwyczajnie kulturalny, ale pozwala mi zmienić salę. Wchodzę na drugie piętro, tam dopiero się dzieję...Zachodzę do pokoju. Koleś wita mnie słowami tekstu Metalica :"pal się skurwysynu". Obłęd trwa nadal. Jest nas pięcioro w pokoju. Oni wychodzą...odprawiać mszę satanistyczną. Jeden zakłada czarną bluzę z kapturem, po czym wychodzą na korytarz. Słyszę w oddali słowa: :Ojcze Nasz któryś jest w Piekle, święć się Imię Twoje, przyjdź Królestwo Twoje, jako w Piekle tak i na ziemi. Zbiorowego seksu, narkotyków, przemocy daj nam dzisiaj i wódź nas na pokuszenie, teraz i na zawsze. Ejmen!!" Słyszę dalej - "teraz do dziwki pierdolonej się pomodlimy?, okey...Choraś, Mary.."
Przestaję słuchać, modlę się intensywnie do Boga Ojcze Nasz, Zdrowaś Maryjo...lęk jest bardzo intensywny. Zastanawiam się czy to wszystko mi się nie wydaję z powodu choroby??
Przypominam sobie stare buddyjskie stwierdzenie, aby zaprzyjaźnić się ze swoimi demonami. Gdy wracają, mówię coś do nich. Zasłyszałem, że jeden ma na imię Kuba więc mówię do niego Kubuś (jak przyjaźń to na całego). Z dialogu wychodzi abym nie podskakiwał, bo jeden ma wyrok w zawieszeniu i nóż przy sobie. Uspokajam się, myślę że może lepiej by grozili mojemu ciału niż próbowali opętać ducha. W pokoju jest jeden naćpany, mówię że chyba po LSD jest, wstaję co jakiś czas i śmieję się do siebie. Leżąc na łóżku biorę lek na schizofrenię. Szybko zasypiam, myśli się porządkują. Rano idę prosto do recepcji, pytam o nazwisko tego, co chciał częstować mnie jedzeniem. Recepcjonista niechętnie mówi :Marek Miauczkowski. Notuje to w pamięci, wychodzę. Znowu zastanawiam się, co z tego wszystkiego było urojeniem, co było na prawdę.
Jadę prosto na wykłady studiów. Cały czas czuję się opętany, słyszę głosy w mojej głowie. Grupa siedzi na miejscach, na zewnątrz jakieś remonty. Siedzę jakieś pół godziny...wykładowczyni opowiada, nie słucham. Pogrążam się - głębiej...Na dodatek remonty, wstrząsy w głowie nie do wytrzymania. Nie wytrzymuje napięcia. Wychodzę. Jadę na dworzec autobusem. Na dworcu kupuję od razu bilet przy kasie (nie ma kolejki). Widzę dziwnego dziadka, z kolczykiem co mnie przeraża. Wkręcam sobie kolejny film w głowę. Chodzę z miejsca na miejsce, mam wrażenie, że ktoś, coś chce mnie opęta. Udaję się na peron. Pod wiatą jest w miarę bezpiecznie...w miarę....
W końcu cudem nadjeżdża pociąg. Mam myśli samobójcze, by skoczyć pod niego. Myśli o rodzinie trzymają mnie w rzeczywistości. Wsiadam do pociągu. Wielu postrzegam jako podejrzanych. Do przedziału w którym siedzę wchodzi ktoś mówiąc dziwny zwrot, w niezrozumiałym języku. Dziwnie ubrany...mówią, że chyba uciekł ze szpitala. Przez chwilę myślę, że chodzi o mnie. Oddalam myśl...