3 czerwca 2011
filiżanka
Była Niewielka. To określenie idealnie do niej pasowało.On zaś był wysokim, szczupłym mężczyzną. Mieścił ją w dłoniach. Nie parzył dobrej
kawy o poranku, ale za to, w długie wyspiarskie wieczory, odwdzięczał się pełną
aromatu herbatą z rozgrzewającym imbirem czy cierpką cytryną. Czasami
czerwienił się hibiskus w angielskiej porcelanie.
Mieszkali w małym domku na obrzeżach Bath. Skrawek ziemi za domem był azylem i
koił po ciężkim dniu. Nadszedł czas chryzantem. Jesień rozpanoszyła się na dobre.
Esencja nabierała malinowego smaku. Ukojenie rozchodziło się po zmęczonym
ciele.
Lubił te chwile. Dotykał jej, gładził każde zagłębienie nieskazitelnej materii.
Miał wrażenie, że lepi nowe życie, kiedy oddawała nagromadzone ciepło. Mrużył
oczy i widział, jak liczy piegi na jego plecach, układając policzek między
łopatkami. Zwykle pachniał trawą cytrynową i tytoniem.
Rozświetlała odosobnienie, gdy wiatr dobijał się zza okien. Słuchała z takim
wdziękiem, jakby rozumiała wszystkie niuanse ludzkich uczuć.
Był talerzykiem od kompletu. Drugą połówką odnalezioną na końcu świata.
Oddalony od niej, choćby na kilka dni, nieustannie wyobrażał sobie, jak tuli ją
do snu. Zamyka
w ramionach i daje to, czego nie dał odczuć żadnej kobiecie.
Byli
Filiżanka i on…
brakowało tylko idealnie dopasowanej Łyżeczki.