5 czerwca 2011
SŁODKA WOŃ WIŚNI
Urapol tętnił życiem. Mimo, że była godzina dziesiąta, ulicami ciągnęły się korki, a piesi, tłocząc się na chodnikach, potrącali się nawzajem nie zwracając na innych uwagi. Wszyscy gdzieś pędzili.
Zdzisław Maurer, biznesmen i prezes firmy „ Fraz”, szykował się do służbowego wyjazdu. Miał spotkać się z zagranicznym inwestorem, Fabiolo Luba, w sprawie planowanych inwestycji.
- Pani Kasiu, proszę powiadomić szofera, że za piętnaście minut wyjeżdżamy – przekazał Zdzisław sekretarce dopijając kawę.
- Już się robi, panie prezesie – odparła z uśmiechem kobieta i wykonała polecenie.
Prezes wszedł do swojego gabinetu, dokonał ostatnich poprawek wyglądu, sprawdził kompletność dokumentów i wyszedł.
- Proszę pana, dzwoniła Karolina Kozioł. Prosiła, abym przekazała, że ma już projekty centrum handlowego.
- Dziękuję pani Kasiu. Proszę jej powiedzieć, że obecnie nie mogę się z nią skontaktować, i że w wolnej chwili spotkam się z nią w sprawie omówienia szczegółów.
Sekretarka kiwnęła twierdząco głową i zajęła się swoimi obowiązkami.
Zdzisław zmierzał w stronę schodów – uważał, że z racji tego, iż jest zapracowanym człowiekiem i nie ma czasu na regularne uprawianie sportów, zrezygnuje z windy i zacznie chodzić po schodach w ramach rekompensaty dla siebie i swojego zdrowia.
- Dzień dobry prezesie – przywitał się szofer.
- Witaj Janie. Przepraszam za spóźnienie.
- Prezesie, co pan też mówi? Jest pan najpunktualniejszym pasażerem, jakiego woziłem do tej pory.
Zdzisław uśmiechnął się do Jana i wsiadł do limuzyny.
- Jedziemy do Mizuno.
- To dość daleko – powiedział szofer.
- Tak, wiem. Nie lubię długich wyjazdów służbowych. A w taką pogodę to chętnie poszedłbym pieszo, gdyby nie te trzysta kilometrów – zaśmiał się.
- Może gdyby u celu działo się coś ciekawego, to wtedy nie podchodziłby pan do tego z taką niechęcią – stwierdził Jan.
Samochód ruszył. Kierowca dokonał rozplanował trasę. Starannie omijał korki i starał się, jak tylko było to możliwe, rzadko jechać autostradami. Wiedział bowiem, że Zdzisława nie ciekawi widok szarych ulic, wiaduktów i pędzących samochodów.
Był ciepły, wiosenny dzień. Dookoła wszystko się zazieleniło. Na drzewach pojawiały się już drobne listki. Przejeżdżali przez pewną wieś. Prezes był bardzo zaciekawiony jej wyglądem i tętniącym w niej życiem. Widział stare domy, kobiety rozwieszające prawie lub karmiące kury i dzieci bawiące się na podwórkach i łąkach. Ogarnęło go uczucie, że już zna to miejsce.
- Janie, zatrzymaj się.
- Co się dzieje? – zapytał zdezorientowany kierowca.
- Po prostu się zatrzymaj.
Gdy samochód stanął ponownie odezwał się do kierowcy:
-Gdzie jesteśmy?
- W Uciechowie.
Zdzisław już jakby nie słyszał. Wysiadł z samochodu i poszedł przed siebie. Mijał wiejskie chatki, których dachy były pokryte strzechą. Nagle znalazł się w sadzie. Zobaczywszy ławkę, usiadł na niej, zamknął oczy i wziął głęboki oddech. W powietrzu unosiła
się słodka woń kwiatów wiśni.
Gdy otworzył oczy, zobaczył ten sam sad i bawiące się dzieci. Droga była piaszczysta a po limuzynie nie było ani śladu. Dziewczynki w sukienkach skakały w klasy a chłopcy grali w kulki.
- Zawilec, co ty tam robisz? Chodź tu w końcu.
Zdzisław zerwał się z miejsca.
- Zaraz, zaraz. To na mnie wołali Zawilec. Ale skąd oni to wiedzą? – pomyślał.
Nagle spojrzał na swoje dłonie – nie były duże i szorstkie, tylko małe i gładkie. Ubrany był, nie w garnitur i błyszczące pantofle, lecz w podarte tenisówki, krótkie spodenki i niebieską koszulkę.
- Jak to możliwe? – myślał dalej.
- Zawilec, rusz się, ile można czekać. Teraz twoja kolej! - ponownie dało się słyszeć donośny głos chłopca siedzącego w grupie na drodze.
- Co mam do stracenia – pomyślał Zdzisław, po czym odkrzyknął – Czekajcie, już idę! – i pobiegł do nich.
- No nareszcie. Co ty tam robiłeś?
- To Piotrek – Pietrucha, tam Jarek, a obok Zuza, Grażyna i Janka – Sasanka – Zdzisław przypominał sobie, kto jest kim. – Co ja robiłem? Myślałem sobie.
- Ciekawe o czym – powiedziała Zuza.
- A raczej o kim – dopowiedział Piotrek, a reszta zachichotała. Policzki Sasanki zarumieniły się. Chłopak zobaczył to i również poczuł, że się czerwieni.
- No, dawaj Zawilec, rzucaj.
- Przecież ja już nie pamiętam, jak w to się grało – powiedział Zdzisiek i nie czekając więcej rzucił kulkę, która wybiła pozostałe dwie poza pole i zatrzymała się centralnie na samym środku.
- Nie no! On tak zawsze. Gdzie ty się tego nauczyłeś – krzyczał oburzony Pietrucha.
- Co ty gadasz? Chłopie, gramy w to codziennie, a ty mówisz, że miałbyś zapomnieć, jak w to się gra? – Tym razem odezwał się Jarek głosem pełnym jeszcze podziwu, ale i zaciekawienia. Zdzisiek jednak nie odpowiedział. Patrzył na Jankę, która niespodziewanie oddaliła się od grupy i zaczęła zbierać stokrotki, rosnące na poboczu, do koszyka.
- Podobała mi się kiedyś – pomyślał Zdzisław – Chyba właśnie stąd moje przezwisko, Zawilec.
Od razu przypomniał sobie, jak to się stało, że nigdy nie powiedział jej, co tak naprawdę do niej czuje. Mieli wtedy po czternaście lat, gdy pewnego dnia jego ojciec przyszedł do domu i oznajmił całej rodzinie, że zakład pracy przenosi go do innego
oddziału, do miasta oraz, że jest to ich szansa, aby wyrwać się z wioski. Nikt nie miał nic do powiedzenia, bo ojciec już podjął decyzję. Zawilec nawet nie zdążył pożegnać się z Sasanką. Z nikim się nie pożegnał, bo wyjeżdżali skoro świt. Wszyscy jego znajomi byli zdziwieni, że wyjechał bez pożegnania.
- My musimy już iść – powiedział Piotrek a reszta zgodnie kiwnęła głowami i każdy poszedł w swoją stronę. Zaciekawiona sytuacją Sasanka spojrzała na nich, następnie na Zawilca, uśmiechnęła się i z powrotem zaczęła zbierać kwiaty.
- Teraz jest ten moment. Muszę go wykorzystać – pomyślał Zdzisiek, wstał z ziemi, podbiegł do dziewczyny i powiedział:
- Pomogę ci.
- Dziękuję, ale naprawdę nie trzeba – Sasanka spojrzała na niego.
- Ale kiedy ja chcę.
- Niech ci będzie – dziewczyna uległa, postawiła koszyk pomiędzy nimi i nastała przyjemna cisza.
Słychać było tylko śpiew ptaków, okrzyki ludzi dochodzące z pobliskich podwórek i szczekanie psów.
- Już wystarczy – po dziesięciu minutach Janka wstała i ramach podziękowania cmoknęła Zawilca w policzek. Następnie
cofnęła się po koszyk. Zdzisiek odłożył stokrotki, które jeszcze trzymał w dłoniach i oboje stojąc naprzeciwko siebie patrzyli sobie w oczy.
- Jaka ona jest piękna – myślał chłopak.
- Musze już iść – odezwała się w końcu Sasanka, cofnęła się i poszła do domu.
- Zaczekaj! – nagle krzyknął Zdzisiek, pobiegł za nią i złapał ją za rękę. Dziewczyna zatrzymała się. Gdy odwróciła się, chłopak pochylił się i chciał ją pocałować.
Niespodziewanie poczuł, że ktoś trąca go w ramię, a Janka zniknęła.
- Co się dzieje? – pomyślał zdezorientowany Zawilec…
- Panie Zdzisławie, niech się pan obudzi. Nic panu nie jest? - mówił Jan.
Mężczyzna poczuł słodką woń kwiatów wiśni, otworzył oczy i powiedział:
- Spokojnie, nic mi nie jest. Co się stało? Gdzie jesteśmy?
- Wyglądało to tak, jakby pan spał. Jesteśmy w Uciechowie – odpowiedział szofer.
Prezes rozejrzał się w milczeniu. Siedział na ławce w sadzie, widział wiejskie chatki pokryte strzechą i dzieci bawiące się na podwórkach.
- Możemy jechać? – zapytał niepewnie kierowca
- Oczywiście, już idę – zwrócił się do szofera.
Gdy otworzył drzwi powiedział sam do siebie:
- A więc to tylko wspomnienia.
- Mówił pan coś?
- Nie, nic. Jedźmy już – odpowiedział ze smutkiem Zdzisław, wsiadając do limuzyny.
Jadąc dalej, mężczyzna wpatrywał się w okno. Nie interesowało go już to, co jest za szybą. Rozmyślał o swoim spotkaniu z przeszłością.
- Janie, jestem beznadziejny. Mam już czterdzieści trzy lata, a nadal jestem singlem. W moim
wieku to już nawet nie wypada tak na siebie mówić. Nie mam żony. Całym moim życiem jest praca.
Szofer zwolnił, odwrócił się do pasażera i powiedział z uśmiechem:
- Jeszcze nie jest za późno, aby zacząć żyć – po czym ponownie przyspieszył.
Zdzisław jeszcze przez chwilę patrzył w okno, gdy nagle go olśniło. Wyjął z aktówki telefon i wybrał numer Kamila Jarneckiego.
- Cześć stary. Nie mam zbytnio czasu, więc od razu przejdę do sedna – mógłbyś mi zdobyć adres Janiny Saskowskiej?