2 marca 2014
2 marca 2014, niedziela ( każdy dzień pokoju to podarunek losu )
niepokojące wiadomości we wszystkich mediach, a równocześnie groza z Ukrainy przeplatana jest normalnym życiem. W czwartek wszyscy zajadali w Polsce pączki, w telewizji filmy, kabarety, porady wymuskanych prezenterek. Idziemy do kina, byłam w teatrze.
Kilkaset nawet kilkadziesiąt kilometrów od mojego miasta tragedia, polityczne mordy, zagrożenie III wojną światową z arsenałem atomowym.
Za kilka dni ruszy ofensywa tulipanów i będziemy świętować dzień kobiet. Ile razy słucham relacji z ogarniętych wojną terenów, ile razy przekazywane są ze szczegółami okrucieństwa agresji w Afryce, tyle razy nie mogę opędzić się refleksji nad pretensjami krajów dotkniętych drugą wojną światową, że Ameryka nie rozumiała, nie działała, nie pomogła na czas, że przeciętny Amerykanin żył normalnie, kiedy w Europie następowała eksterminacja całych narodów.
Staram się rozumieć tamtą sytuację, bo przecież my też wiemy, że Syria, Nigeria, Rwanda, nasza reakcja - totalna bezsilność, ucieczka od tragedii w normalne życie z oklaskiwaniem sukcesów pana Stocha, z radością z okazji medalu pani Justyny Kowalczyk, debatą o Oskarach. Cieszymy się, że los nas oszczędził, grzejemy się w słońcu pokoju i wolności i tylko gdzieś tam czai się strach przed kolejnymi agresjami, szaleńcami prowadzącymi do wojny dla nienasyconych ambicji. Strach który zakrzykujemy tą normalnością nie tak dawno pozyskaną.
Ile razy słyszę udowadniających w mediach polityków, że nam, żle, że katastrofa, że upadamy, głodujemy, ile razy przemkną mi komentarze internautów przyklaskujące tymżesz i jeszcze je potęgujące obelgami w kierunku rządzących, tyle razy sobie myślę - cholera, może by tak pojechali na staż do Casbah Algieru, pomieszkali na froncie syryjskim, albo przeszli ulicami Bronxu i wyprawili się do Meksyku.