2 grudnia 2011
Ciało
Dotykam zimnej powierzchni i żałuję, że nie mogę zamazać tego, co widzę. Więc patrzę, znów, jak co dzień. Chciałabym od tego wszystkiego uciec, ale to rodzaj kary. To moja kara. Brak mi sił do stłuczenia lustra. A ono drwiąc, bezlitoście pokazuje wszystko!
Jest duże. Stoi na środku pokoju, specjalnie. Przy przechodzeniu odbija wszystko bardzo wyraźnie, jest nowe, wypolerowane do połysku, lśniące.
Moim codziennym rytuałem jest rozbieranie przed nim. Staję i prostuję plecy. Powoli ściągam każdą warstwę ubrania, nawet bieliznę. Taki mały, intymny striptiz dla siebie samej. Najpierw każdy guzik sweterka, szum bluzki którą ściągam przez głowę. Dżinsy jak zawsze stawiają lekki opór, ale w końcu i one lądują na ziemi. Bawełniana bielizna nie wyróżnia się niczym specjalnym, więc nie przyglądam się jej zbyt długo. W końcu wpatruję sie w siebie, nagą, starając się do bólu dostrzec choć małą oznakę tego, że schudłam. To taka obsesja. Ale wiem, że to na nic, ciała zamiast ubyć - przybyło.
Jestem jak hipopotam, to chyba najbardziej trafione moje przezwisko. W sumie by pasowało, tylko zęby mam niepodobne.
*
Nazywam się Martyna i jestem wielka. I kocham jeść. Moja twarz jest jak dobrze ugniecione ciasto, pulchne policzki, podwójny podbródek. Piersi mam wielkie i to one budzą największy podziw, przykuwają uwagę jako pierwsze i jako jedyne. Potem jest brzuch. Nie raz dzięki niemu siedziałam w tramwaju, bo ludzie myśleli, że jestem w ciąży. Na początku było to tragiczne, później zaczęło być śmieszne.
Najgorsza jest jednak pupa i uda. Jeśli dzięki biustowi góra nie wydaje się tak okropna, to dół jest tragiczny. Bezkształtny, wielki tyłek, potężne i umięśnione uda, mocarne łydki.
*
I codziennie w dogasającym świetle dnia patrzę na to, co posiadam. Staram się zaakceptować siebie. Znaleźć jakieś pozytywy. Bóg nie na darmo obdarzył mnie taką masą, bym miała ją nienawidzieć. Oczywiście mądrzy ludzie powiedzą, że trzeba schudnąć i że to łatwe. Ale ja nie chcę. Kocham jeść.
W dzisiejszym świecie trudno mi znaleźć zrozumienie. Nie ma miejsca dla takich grubasów jak ja. Ciężko zmieścić się na siedzeniu w tramwaju, moje ciało wylewa się poza nie. W autobusie łatwiej, bo siedzenia są podwójne, ale już nikt obok się nie zmieści.
Najgorsze jednak są pełne współczucia spojrzenia ludzi, na ich twarzach zbyt wyraźnie odbijają się ich wredne myśli. Myślą o mnie, jak o jakimś potworze, wybryku natury i od zawsze tak było. Słysząc przez całe życie, że jest się gorszym, brzydszym, bardziej obrzydliwym człowiek mimowolnie zaczyna w to wierzyć. Świat piętnuje, obśmiewa, szufladkuje. Schowałam się więc w swoim świecie. Pracuję w domu, w domu mam także swoje schronienie. Bo w pewnym momencie nie są do szczęścia, do czegokolwiek potrzebni ludzie. Człowiek potrafi być samowystarczalny.
W moim mieszkaniu jest mnóstwo płyt, regały zastawione książkami, sztalugi i farby. Maluję, kiedy czuję potrzebę, czytam, słucham muzyki, kiedy tylko mam ochotę. Jeśli mam taki kaprys tańczę nago po pokoju. A moje ciało, wielkie, falujące, ciągnące się za każdym moim ruchem, tańczy, płynie razem ze mną.
*
Jeszcze nie do końca siebie akceptuję. Moje oko nigdy nie jest dla mnie łaskawe. Ale w głębi duszy wiem, że nie chciałabym się zmienić. I on podchodzi do mnie codziennie, nagi, tak samo wielki, misiowaty. Przytula się do moich pleców, jest ciepły, łaskocze. Patrzy w lustro i widzi nas, dwóch pięknych ludzi, dwa duże ciała. Splecione w uścisku gubią się, nie wiadomo co jest czyje. On zatapia nos w moje kręcone włosy, odgarnia je i całuje mnie w szyje. Rękami gładzi brzuch, schodzi niżej, zatacza półkola na biodrach, bierze w dłonie pośladki.
- Piękna jesteś - szepcze w ucho. Jego oddech jest ciepły i miętowy. Dzięki niemu wiem, dzięki niemu czuję. Odnalazł mnie na internecie, powoli oswoił. Wydobył krok po kroku z mojej skorupy, rozłupał ją na pół i wyrzucił do śmieci. I dotknął mnie, poznał mnie prawdziwą. Wiele czasu upłynęło nim mogłam spojrzeć w to lustro, które dla mnie kupił. Do teraz bywają dni takie jak dzisiaj, kiedy znów w siebie nie wierzę, chcę je stłuc, tracę wiarę. Ale wtedy przychodzi on, pachnący prysznicem, z mokrymi włosami i wiem, czuję, że mam dla kogo żyć.
I muszę pamiętać, że on kocha mnie taką jaka jestem, a nie taką jaką mnie widzi.