13 listopada 2013
A co Ty skrywasz pod oborą?
Hubert wyszedł na ganek. Wiedział gdzie ma się udać. Niewidzialna siła przyciągała go. Idąc teraz po trawie, kierował się wprost do obory.
Górujące nad gospodarstwem niebo zdążyło już ściemnieć, nastał się wieczór.
Zgiełk w głowie chłopaka, zaczął się już w kuchni. Z początku dźwięki były słabo słyszalne, lecz po chwili przejmujące warczenie i zgrzyt łańcucha opanowały cały jego umysł.
Kiedy wszedł do obory przywitał go ciężki zapach nawozu, ale młodzieniec nie zwracał na niego uwagi. Oderwany od rzeczywistości podążył wzdłuż kojców. Miały kształt kwadratu, oddzielone były od siebie drewnianymi płotkami, a między nimi znajdowały się betonowe posadzki, na których kiedyś wśród słomy pasły się świnie.
Kiedy doszedł do końca budynku i stanął przy ostatniej zagrodzie, bez namysłu wcisnął przybitą do ściany podkowę, zupełnie jakby dokładnie wiedział, co ma robić.
Po chwili na środku podłoża zagrody przy której stał, powstała szczelina, po czym betonowe połowy zaczęły się rozsuwać. Towarzyszył temu nieprzyjemny dźwięk, pocierających o siebie płyt. Nie przeszkadzało to Hubertowi, który ze zwieszoną głową, biernie obserwował powstającą wyrwę.
Kiedy płyty przestały się przesuwać, a hałas ustał Hubert po prostu przeskoczył przez płot zagrody, lądując na schodach prowadzących w dół.
W tym momencie, chłopak odzyskał świadomość. Wszystkie wydarzenia toczące się od wyjścia z domu wujka, pamiętał jak przez mgłę, jakby nie on kierował swoim ciałem. Teraz już kontrolował je w pełni, zmalała intensywność ogromu dźwięków w jego głowie, czyniąc je znośnymi.
Był dogłębnie zdumiony, bo otaczała go nieprawdopodobna ciemność, a mimo to wszystko dokładnie widział. Nie był tylko wstanie rozróżnić kolorów, otoczenie było szaro – czarne.
Poczuł chłód panujący w pomieszczeniu, po czym odruchowo objął tors rękoma. Rozglądając się w ciemnościach, powoli ruszył w dół po stopniach. Po kilku krokach schody skończyły się, dając początek wąskiemu korytarzowi, który z kolei prowadził do dużego pomieszczenia. Gdzie ja jestem? Co to za miejsce? – Pomyślał zmieszany Hubert.
Na narożnikach przestronnej, kwadratowej sali zawieszone były pochodnie, na których widniały cienkie niteczki pajęczyn, które świadczyły o tym, że dawno nikogo tutaj nie było. Jak w średniowieczu. – Pomyślał chłopak. Pomieszczenie znajdowało się centralnie pod oborą, w ziemi, więc ściany jego nie posiadały okien. Co więcej, młodzieniec zauważył na nich niezliczoną ilość śladów po czymś ostrym, zupełnie jakby poharatały je tysiące noży.
Uwagę Huberta zwrócił środek sali. Bowiem znajdowała się w nim duża cela, której kraty były grubości ręki człowieka. Do podłoża izby przykute były masywne łańcuchy. Chłopak nie wiedział co ma myśleć, czuł się jeszcze bardziej zdezorientowany.
Cela była otwarta. Młodzieniec wszedł do środka. Ukucnął nad łańcuchami, a kiedy chwycił je w ręce, opadł z nich kurz, następnie zaczął je oglądać.
Po chwili dźwięki w jego głowie znowu przybrały na sile, połączyły się z wizjami, stanowiąc jednolitą całość.
Pojawił się obraz, w którym dostrzegł jakieś stworzenie. Nie potrafił go nazwać, ponieważ było zbyt daleko i nie widział dobrze. Przykute do łańcuchów, szarpało się i warczało, najwyraźniej próbując się uwolnić. Stąd takie dźwięki. – Pomyślał.
Dostrzegł światło, a wizja urwała się. Chłopak spojrzał w stronę, z której dobiegało. Zobaczył swojego wujka, który właśnie odchodził od migoczącej pochodni i szedł spokojnym krokiem w kierunku kolejnej. Również ją zapalił, następnie uczynił to samo z pozostałymi, także w blasku ognia ciemność momentalnie zniknęła.
Hubert mógł się teraz swobodnie rozejrzeć po sali. Zauważył, że podrapane ściany, jak i sufit są białe, wręcz kredowe, a wyłożone kamiennymi płytami podłoże, nie posiadało nierówności. Nic poza celą, łańcuchów, pochodni, mnóstwa kurzu i pajęczyn tutaj nie było.
Jego zmieszanie zaistniałą sytuacją zmniejszyło się. W obecności swojego wuja, czuł się pewniej i bezpieczniej. Ale z drugiej strony miał obawy, czy nie dostanie mu się za to, bo może odkrył coś czego nie powinien odkryć, wszedł tam gdzie być go nie powinno. Szukał odpowiednich słów by zacząć rozmowę, ale za bardzo nie mógł takowych znaleźć.
Stojący nieopodal chłopaka wujek, przerwał jego rozmyślania, odzywając się jako pierwszy:
- Jak się czujesz chłopcze? – Mężczyzna nie wyglądał na zdenerwowanego, czy zmartwionego. Wyraz jego twarzy, wskazywał spokój. Zupełnie, jakby Hubert miał znaleźć się w tym pomieszczeniu.
- Nie wiem co myśleć. – Odparł chłopak.
- Zrozumiałe, to nie lada odkrycie znaleźć takie pomieszczenie, jeszcze na wsi, w takiej dziurze. – Wujek rozejrzał się po sali, po czym rzekł. – Robi wrażenie, co? Jakby wyjęte z horroru.
- Coś w tym jest, idzie się przestraszyć.
- Ale ty się nie bałeś, prawda?
- Nie wiem. To wszystko było dziwne. Już w kuchni coś przyciągało mnie tutaj. – Opowiadając, Hubert gestykulował rękoma. – Wszedłem do obory, dokładnie wiedząc gdzie mam iść, wiedząc, że przy ostatniej zagrodzie muszę wcisnąć podkowę przykutą do ściany, aby odblokować przejście i zejść tutaj. Nie wiem skąd wiedziałem to wszystko, nie wiem skąd w ogóle się siła, która mnie tutaj ciągnęła. A może to wszystko sobie zmyśliłem, może to jedna wielka…
- Jeśli byś to sobie zmyślił, to czy trafiłbyś do tej sali, hmm? – Przerwał pytaniem wujek.
- Ale to wszystko jest takie nierealne, nie wiem co o tym sądzić.
- Więc może powiem ci skąd wziął się ten dziwny magnetyzm, wabiący cię tutaj? I skąd pojawiające się od dłuższego czasu w twojej głowie dźwięki, warczenie, łańcuchy?
- Zaraz przecież nic ci nie mówiłem o głosach w mojej głowie. Skąd o tym wiesz? – Hubert zaczął się bać. – Kim ty jesteś?
- Spokojnie chłopcze, nie bój się. – powiedział ciepłym, pełnym zrozumienia tonem wujek. Po tych słowach, chłopak nabrał odrobinę spokoju. – Tymczasem mężczyzna kontynuował. – Możesz teraz przyznać, że nie przyjechałeś tutaj w odwiedziny, tylko chciałeś dowiedzieć się co takiego skrywa to miejsce, że tak na ciebie działa, mam rację? Nie musisz odpowiadać, wiem że mam. – rzekł pewnym tonem.
- To może w końcu wytłumaczysz mi to wszystko, czuję się kompletnie wykolejony, jest pełno myśli w mojej głowie, które nie mają się czego uczepić, brak mi odpowiedzi.
- Więc ten dziwny magnetyzm ciągnący cię tutaj, bierze się po pierwsze stąd, że dzisiaj. – Mężczyzna spojrzał na zegarek, który miał na ręce. – Dokładnie za kilka minut, wybiją twoje dwudzieste urodziny, a po drugie fakt, że po prostu jesteś synem swojej matki.
Hubert już szykował się by odpowiedzieć, coś w stylu „Co ty pleciesz człowieku? Jakie urodziny? Jaki syn swojej matki? Co ty w ogóle do mnie mówisz?” Lecz upadł na zimną podłogę, zwijając się z bólu.
- Zaczęło się. – rzekł wujek. Nie wydawał się być zmartwiony leżącym na ziemi siostrzeńcem. Zachowywał się tak, jakby było to czymś oczywistym, jakby była to normalna kolej rzeczy. Szybkim krokiem podszedł do Huberta, następnie zakuł jego ręce i nogi w kajdany, po czym wyciągnął z kieszeni klucz, z głośnym skrzypieniem zamknął celę.
Hubert cierpiał coraz bardziej, zaczął krzyczeć, pragnął by to wszystko zniknęło. Wił się mocniej, łańcuchy lekko zgrzytały. Czuł ból, niepojęty ból w całym szkielecie. Zupełnie jakby wszystkie jego kości jednocześnie pękały i pękały. A kiedy myślał, że już nie ma dla niego nadziei i męka trwać będzie wiecznie, poczuł w ciele równie nieprzyjemne uczucie chłodu. Zrobiło mu się bardzo zimno, skulił się.
Nagle niebieskie tęczówki jego oczu po prostu zniknęły, a źrenice diametralnie zmniejszyły się. Już nie czuł bólu, nie czuł już niczego, ulotniła się jego świadomość, robiąc miejsce czemuś zupełnie nowemu.
I już wszystko potoczyło się szybciej.
Z paznokci palców wyrosły czarne pazury, krwawiąc koniuszki. Kły w jego buzi powiększyły się, raniąc delikatne dziąsła, tak że po brodzie chłopaka pociekła krew. Przestał rzucać się z bólu. Spokojnie wstał, lecz w jego ruchach nie było nic człowieczego. Stał wyprostowany, jego jasne włosy były najeżone, jak u nieufnego kota, a uszy lekko szpiczaste. Mimo to sam wyraz twarzy miał spokojny, a zarazem dziwnie obcy.
Spojrzał na swojego wujka, zupełnie tak, jakby go nie rozpoznawał. Jego mikroskopijne źrenice na tle białek wyglądały pusto. Zupełnie, jak dwie czarne kropki, na kartce papieru.
W pewnym momencie, przechylił głowę lekko w prawo, wyglądał upiornie. Strużka krwi od dłuższego czasu sącząca się z ust chłopaka, była już na skraju szczęki, po czym pierwsza kropla oderwała się od skóry. Kiedy uderzyła o kamienną posadzkę, Hubert błyskawicznie się zerwał.
Pochylony, stał szeroko na nogach, napiął wszystkie mięśnie, rękoma napierając na łańcuchy.
Jego wujek stał parę metrów od celi. Nie wydawał się przestraszony, czy chociaż zaniepokojony. Co było dziwne, bo inny człowiek na jego miejscu, już dawno by uciekł. Jakby mężczyzna dokładnie wiedział co się dzieje.
Chłopak próbując w dalszym ciągu rozerwać łańcuchy, ze zmarszczonym nosem, patrzył na swojego wujka wzrokiem pełnym gniewu i nienawiści. Zaczął oddychać szybciej, wydając jednocześnie stłumione, gardłowe dźwięki, warczał.
Niektóre z oczek łańcuchów zaczęły się rozszerzać, wujek widząc to odchrząknął nerwowo.
W końcu ogniwa najbliżej kajdan pękły na co mężczyzna tylko się zdziwił. Chłopak błyskawicznie znalazł się przy drzwiach celi, chwycił je rękoma zakończonymi pazurami, po czym siłą kończyn zaczął napierać na kraty.
Dawno tego nie robiłem, ale co, młody się rozszalał, więc trzeba go uspokoić, przynajmniej kości rozprostuję. – Pomyślał wujek. Następnie ze wzrokiem utkwionym w siostrzeńcu, mocującym się z drzwiami, sam zaczął się zmieniać.
W jego przypadku, trwało to krócej, jakby na życzenie. Po chwili czarnym, nastroszonym włosom, towarzyszyły lekko spiczaste uszy, palce kończyły się pazurami, a z ust wychylały się kły.
Mężczyzna miał jednak inne oczy niż jego siostrzeniec, na środku niebieskich tęczówek, wiły się wąskie, pionowe źrenice, co więcej nie zachowywał się tak jak Hubert. Jego spojrzenie nie było gniewne i wrogie, raczej świadome, doskonale wiedział co się wokół niego dzieje, panował nad każdym swoim ruchem. Oddychał miarowo, czekając cierpliwie.
Jego siostrzeniec wreszcie wyważył drzwi. A rzucając je w bok, z szybkością geparda znalazł się przy wujku. Starli się.
Hubert ostro zakończonymi rękoma próbował trafić mężczyznę, lecz ten zręcznie unikał ciosów, przez co ostre jak sztylety pazury tylko przecinały powietrze. Chłopak nie mogąc trafić celu, warczał wściekle. Sfrustrowany, zaczął wierzgać jeszcze bardziej, tracąc więcej energii. Jego oddech stawał się wolniejszy, podobnie jak zadawane uderzenia. W atakach młodzieńca nie było metody. W końcu wujek, pochwycił w powietrzu dłonie siostrzeńca, mocno napinając mięśnie. Bezradny Hubert chciał wyswobodzić ręce z uścisku. Resztkami sił ugryzł wuja w bark, długie kły bez przeszkód wbiły się w skórę. Mężczyzna syknął zraniony, następnie zwalniając uchwyt, kilkoma sprawnymi cięciami rozciął bluzkę i pierś siostrzeńca, po czym to chłopak pisnął z bólu.
Płomienie pochodni, wiszących na ścianach, rzucały migoczące światło na walczące postaci. A tym czasem na niebie zdążył już zawisnąć księżyc, wokół którego jarzyły się gwiazdy. Całkiem tak, jakby ktoś zapalił białe lampki, wiszące wysoko nad ziemią.