22 lutego 2012
chwilowy brak tytułu
Gęsta mgła przesłania oczy duszy,
Świat niknie, przestaje wrzeć krew.
Tej marnej duszy już nic nie poruszy,
Płacz dziecka czy ptaków śpiew.
Niewidzialny płaszcz okrywa całe ciało,
Dzielą się leki, ujawnia się wstyd.
Wstyd, że żyło się za mało.
A po chwili: przychodzi świt.
Horyzont napełnia się blaskiem kolorów,
Tęczą barw bijącą wśród traw.
Piorun słońca poszerza świadomość błękitu,
Złote kłosy domagają się braw.
Żywot wiódł mnie przez liczne zakręty
Nie szczędząc smutku i drwin,
Lecz tutaj jestem samotnie zaklęty.
Zamknięty pośród tych chwil.
Zapuszczam korzenie, wrastam w to miejsce,
Pragnę już zawsze tu być,
Lecz czy nadal zostanę prawdziwy i wierny,
Czy naprawdę chcę tutaj tkwić…
Rzeczywistość rozdyma ogromne skrzydła,
Na siłę zabiera stąd mnie.
Złapała mnie znów w swoje sidła
I znów zostanę na dnie.
Odegrałem rolę marnego artysty,
Goniłem marzenia co tchu.
Czułem się bystry i czysty
Leżąc bezwiednie wśród mchu.
Odejdę dziś stąd, zabiorę swą duszę
Pogłaszczę leciutko swój strach.
Czy jeszcze kiedyś swą duszę poruszę,
Kto wygra, ja czy ja?