5 marca 2012
Coś różowego
- Mamo kiedy napiszesz coś różowego?
- Wkrótce.
- O kim będzie?
- O tobie…
Sposób, w jaki została poczęta jej córka, pozostawiał wiele
do życzenia. Po prostu wrócił którejś
nocy pijany i z okrzykiem na ustach: „ co ja będę się prosił o dupę
własnej żony!”, wdarł się w nią i pozostawił tyle, że wystarczyło. „Tośmy
poszaleli” było jej jedyna myślą. Na wiadomość, że jest w ciąży tylko się
uśmiechnęła. Dzięki niej, maleńkiej, z niewykształconymi jeszcze ustami,
zaczęła się modlić. Gdy zaczęła krwawić pierwszy raz, najzwyczajniej w świecie,
uniosła palec wskazujący w stronę nieba i powiedziała: „Ty, Pan Bozia, nie myśl
sobie, że mi ją zabierzesz”. Trudno to było nazwać modlitwą… Mąż jej nie
odwiedzał. Po tym jak pieniądze na zabieg, od teściowej, przeznaczyła na niemowlęcą
wyprawkę, została z jego „ na mnie nie licz” i zdjęciem na szpitalnej szafce,
sama. Ale ojciec był zawsze. Każdego dnia, gdy
ona musiała leżeć bez ruchu i
mogła patrzeć tylko w sufit, ojciec trzymał ją za rękę. Miał przy tym taki
wyraz twarzy, jak wtedy, gdy przyłapał ją na czytaniu brejowatych erotyków
Wojaczka, z tomiku, który mu wykradła. Miała wtedy 12 lat i z wypiekami na
twarzy spytała, czy każdy chłopak jest taki. Nie odpowiedział nic, zrobił tylko
tę minę…
Dzień był bardzo powszedni, przeniosła wzrok ze
znienawidzonego sufitu na drzwi. Stał w nich. Skruszony, z bukietem kwiatów tak
fatalnie wielkim, że miała ochotę się zaśmiać. Na przeprosiny całował jej
stopy. Bał się dotknąć dłoni, bo gdyby nie spoczęła na jego głowie, oznaczałoby
to odrzucenie. Rozejm miał być przypieczętowany porodem rodzinnym, namiętny
seks nie wchodził w grę. A szkoda… Któregoś ranka gruba, rubaszna położna
wsunęła jej pod język tabletkę i mówiąc: „dzieciaku, tak cię rozkurczyli przez
te kilka miesięcy, że inaczej nie dasz rady”, rozpoczęła akcję porodową.
Pojawił się natychmiast. Dzielnie wycierał nieistniejący pot z jej czoła, do
momentu, gdy pojawił się pierwszy porządny skurcz. „Kurwa, co oni sobie myślą,
gdzie jest lekarz, powinien warować przy tobie, jak pies!!!” Spojrzała na niego
z czułością i wybłagała, żeby poszedł do domu. Pomyślała, że tym
dziesięciominutowym porodem rodzinnym pobili kolejny rekord. Następne dziesięć
godzin spędziła tradycyjnie, sama. Po pierwszym krzyku jej córki zaczęła drżeć.
Telepało nią we wszystkie możliwe strony. „Co się dzieje?” wydukała przerażona.
„A co nie wie? Trzepie tak każdego albo po dobrym dymanku albo po solidnym
wysiłku”. Niezastąpiona rubaszna położna… „Cud narodzin? Nie z polską służbą
zdrowia…” było jej kolejną jedyną myślą. W tle usłyszała lekarza, który mówił,
że oskrzeliki się nie rozkurczają. I znów palec wskazujący w górę; „Ty, Pan
Bozia, niech się, kurwa rozkurczą!!!” Młody przerażony pediatra, patrząc w jej
stronę, drżącym głosem wydukał: „Rozkurczyły się”.