10 czerwca 2012
10 czerwca 2012, niedziela ( Oczulenie )
Czasami nie starcza mi oczu. Wiesz, trzeba dziś mieć oko na finanse, na ognisko domowe, czasem rzucić okiem na sztukę przez duże gie albo twórczość przez wielkie tfu... Oko mieć na świat i wydarzenia, mieć serce i w to serce patrzać, rozpatrzyć rozpaczanie i zatańczyć paczangę. Statusom na fejsbuku się przyjrzeć, czy drugiego dna nie mają i czy ucha nie trzeba dodatkowo zużywać, do kina oko zanieść i nacieszyć po lesie obnosząc, w przyszłość spoglądać i za siebie się czasem obejrzeć... no nie sposób z dwojgiem oczu się wyrobić.
Z uszami już jest łatwiej. Ucho muzyka jest podzielne i uważne, i wyłapuje drgania najlżejsze, tonu zachwiania i wibracje skrywane. Słuchałam dzisiaj silnika, przy sześciu tysiącach ryczał jak zarzynany. Ale ja wiem, że może jeszcze ponad półtora. Słyszę to, mam ucho. A nawet dwa. Drugiego, prawda, rzadko używam, ono służy do wyższych celów. Przynajmniej tak mu się wydaje.
Nie mam tylko problemu z ustami. Nieczęsto otwieram, nie mówię, co myślę, lecz myślę, co powiedzieć. Wolę patrzeć, słuchać i w sobie, w środku zbierać, cieszyć się, martwić, zastanawiać, cobygdyby, adlaczego, ipococito. W dobrym towarzystwie myśl dzielić i rozbierać, zatrzymać się i analizować, wpuścić myśli na tę falę, na której wiesz i rozumiesz. Nadawać. Słowa mają moc; niektórzy wierzą, że jakiś bóg powiedział i się stało. Ja się trochę tego boję, a jesli naprawdę tak można? Powiedzieć - i się dzieje? W życiu tego nie dźwignę.
Oczu mi brakuje. Choć może wystarczy ręka na pulsie.