13 maja 2013
Podmiot umyślny
niesamowystarczalny, ale
nie jest bogiem, nie radzi
sobie sam ze sobą, więc - niech będzie.
Wychodzi z wiersza na zewnątrz, w pozory obecności
tłumów. Jakby przeznaczony do wykonania happeningu.
Charakterystycznie pachnie autotoksynami. Boi się, szuka własnego kąta
odniesienia. Czy tu jest bezpieczniej? Cokolwiek
by nie zrobił, jakby nie przemierzał ledwo uchwytnego
rozproszenia, od początku do końca, od końca do początku,
(czy inną oznaczoną relacją) i tak nie spotka siebie poza
interwałem (ani żadnej rzeczy, która jest). Odsłania się,
tworzy granice, za które wysyła własne, przerażone mgnienia,
gdzie nic albo nic. Oszczędność współczucia rozrasta się
jak nowotwór. A jednak na podobieństwo, przypięty w skrajobraz,
wyciąga ze studni zwiniętą rzekę. Czy zada inne pytania?