1 kwietnia 2015
Na drugie Dominic
Nie potrafię świecić dupą by inni bili pokłony
choćbyś pełne lał kielichy blasku i lucyferazy
być może jestem jebnięty, ale na pewno świadomy
bo wiem ile kosztują i dokładnie ile każde z nich waży
Więc nie ucz mnie jak im sprostać... to już zbyt moje przekleństwa
roztrwonię dla nich swą młodość tekst po tekście, duch po duchu
dały na drugie Dominic architekt kamiennego osierdzia
gdyż wzniosłem im Cztery Ściany w ostatnim z ludzkich odruchów
Czuję ciężar... dawny napór, który w moich płucach wyje
oddałem wszystko tym lochom czego nie miałem im oddać
możesz kochać, nienawidzić, chłostać, czytać, puścić z dymem
lecz nie próbuj mnie nawracać przez ciemną szczelinę w odrzwiach!
Mówię głosem szewskiej pasji, tłukę się pokutnym echem
którego prędzej niż później nie powstrzymają te mury
karmię się zachłannie każdym przyspieszonym oddechem
bo to mój zombie efekt to mój horror vacui
Trafiam celnie między wrony lecz to one muszą krakać
rozbuchany, patetyczny, głodzony w Osjańskiej szkole
przez zDziadziałą symbolikę odciśniętą na tych kratach
mam wyryte szpetne piętno wrzącym prętem na mym czole
To dlatego instynktownie nie mam zamiaru się ocknąć
będę stać na linii ognia z martwą arią moich liter
bo choć strzępię się na marne jest za późno by się cofnąć
nawet jeśli mnie rozszarpią tak jak zbutwiały manifest
Ciskam piórem... chodź ze sznurem! rąb osiki ku przestrodze!
nie pasuję już do żadnej rozpoznanej paranoi
możesz wcisnąć mnie w ten kaftan lecz nie stawaj mi na drodze
bo góruję już nad nimi jak mistrz chorej ceremonii!
Nie odpuszczę... nie ma chuja! choćbym miał utonąć w słowach
choćbym morzem miał wyrzygać zatopione we mnie traumy
nie zostawię, nie przepuszczę będę wciąż swą treść pompować
jak kapitan na dnie komnat tuląc ster osiadłej łajby!
Będę zaklinać swe Cienie jak wynaturzony dewiant
bo wciąż wierzę że Poezja zamyka ryje na amen
tylko szepnę już w posadach ich w biliardy śpiewa
Pan na włościach! Burz post factum! Ten czarny atrament!