13 października 2013
Kozły
Daleko za miastem... gdzie cywilizacja wydawałoby się jeszcze nie dotarła, w miejscu do którego można dostać się tylko dzięki zapomnianej, zarośniętej już polnej drodze, zdarzyła się rzecz niesamowita. Do tej pory wzdrygam się na myśl o tamtych chwilach kiedy to...byłem świadkiem pożaru starego domu, będąc ukryty w krzakach z istotami, które ten pożar wywołały. Dziwniejsze jest to, że nie przeraża mnie, że dom wraz z domownikami uległ spaleniu, ale... że "Sprawiedliwość" musiała użyć dziwnych sposobów żeby się zrealizować.
Wszystko to wydaje mi się dziwne, jakby nie było realnym doświadczeniem, a jedynie wspomnieniem koszmarnego snu... Opowiem Wam jak ta historia wyglądała. Zaznaczam, że nie przytoczę jej dokładnie, gdyż trzeba by było opisać rzeczy bardzo osobliwe i w swej mierze niezrozumiale człowiekowi...
Wiedzcie, że w miejscu niedostępnym dla ludzi, gdzie nikt z żyjących nie mógł niczego szukać, znajdował się Dom, w którym mieszkała rodzina - Ojciec, Matka i Syn. Żyli jak kiedyś się żyło... z pracy własnych rąk... z owoców ziemi, z hodowli zwierząt, z pożywienia, które dostarczał im las... z rybołówstwa, jednak tę ostatnią czynność wykonywali rzadko i niechętnie w obawie przed spotkaniem innych ludzi.
W brzozowym lasku, oddzielnie od reszty zwierząt, za solidnym ogrodzeniem, trzymane były kozły. Kozły... Proszę mi wierzyć... nie znam ich historii... Nie mam pojęcia co się z nimi dokładnie działo...co z nimi robiono... Mogę jedynie opowiedzieć o tym, co widziałem kiedy w nocy zbliżałem się do tego miejsca... ale uczynię to za chwilę.
Teraz powiem Wam jak się w ogóle znalazłem w tym sfatygowanym miejscu. Od pewnego czasu miałem sny... Śniły mi się lasy, wzgórza, stara chata, zmurszali ludzie, a z ich ust docierały do mnie pojedyncze słowa, które niekiedy rozumiałem. Ludzie ukazywali mi się w różnych miejscach, a to w domu, przy pracy na polu, przy zwierzętach, podczas łowienia ryb, a to w lasach i na wzgórzach i przy czynnościach, których nie potrafię określić inaczej niż... dziwne rytuały. Kiedy Ci ludzie oddawali się tym dziwnym dla mnie czynnościom towarzyszył im już zupełnie niezrozumiały potok słów, które wypowiadali oraz przejmujące dźwięki... Wydawało mi się, że są to odgłosy zwierząt, ale były tam też i takie dźwięki, których nie umiem opisać i do tej pory nie potrafię sobie uświadomić co mogłoby je wydawać. Myślałem o nich jako o cząstce zimnego kosmosu, który zleciał na Ziemię...
Dziwne jest to, że po którymś z tych snów zaopatrzony w przenośną wiertarkę z wiertłami do drewna i poręczną piłę... również do drewna, wybiegłem z domu i wsiadłem do samochodu, żeby po kilku godzinach dojechać do starej drogi, którą musiałem przejść na piechotę, gdyż nie wjechałbym na nią moim starym Fordem Eskortem.
Księżyc był w pełni. Przedzierałem się nocą przez las, by po pewnym czasie dotrzeć do znajomego mi ze snów domu, w którym czułem ktoś był... ale nie było we mnie strachu. Dotarłem do zagrody, w której o dziwo nie znalazłem ani jednego kozła. Jednak wyczuwałem je bardzo dokładnie kiedy znalazłem się wewnątrz zagrody... czułem jakby mnie ktoś muskał po rękach i policzkach... ciepły i wilgotny dotyk... i o Boże... ujrzałem dziwnie falujące brzozowe drzewa... Chociaż jak sobie przypominam teraz już... na spokojnie, tej nocy nie było wiatru.
Zacząłem ścinać niektóre z tych drzewem, a później piłowałem je na części o różnych wielkościach. Mając już kilkanaście kawałków, a pamiętajcie, robiłem to bezwiednie wyjąłem z plecaka wiertarkę i zacząłem wiercić w nich dziury. W jakim przerażeniu byłem kiedy po pewnym czasie zorientowalem się, ze spod moich rąk wychodzą brzozowe koziołki. Kiedy skończyłem swoją niesamowitą pracę, koziołki jak żywe pomknęły w stronę domu... A później jak przez mgłę pamiętam tylko, że leżałem pod krzakami i patrzyłem się w palący się dom z przytulonymi do swojego ciała brzozowymi koziołkami...
...
Po pewnym czasie ocknąłem się... patrzyłem się na te dziwne brzozowe twory... rozumiałem, że chcą iść ze mną... i że musiały tak postąpić... Bez pytań zabrałem je do samochodu i wywiozłem je daleko od tego miejsca...
Cóż mogę powiedzieć StaryWujku. Nie jestem pewien tych brzozowych koziołków... nie jestem pewien opisanej historii... Kiedy doszedłem do siebie moja żona powiedziała mi, że znalazła mnie nad ranem w moim warsztacie, zupełnie pijanego, brudnego, pokrytego trocinami... w towarzystwie czterech brzozowych koziołków...
Podobne koziołki... robię każdemu kto zachwyci się tymi.... które dumnie stoją na skalniaku u mnie na podwórku przed domem.
http://www.youtube.com/watch?v=tb0tvuYqt-8
http://www.facebook.com/starywujek000