2 kwietnia 2021
Mięsne kukły (opowiadanie pisane jak wiele innych tylko po to, by zagubione ego zostało poczochrane po włosach przemijania)
To był znów jakiś popierdolony, bliżej nie znany nikomu dzień. Z tych co to wszystko nie działa i nic nie wychodzi. Chciałem coś powiedzieć, ale nie wiedziałem po co. Odczuwałem potrzebę wypowiadania słów, zbędnie i obojętnie. Obojętnie też jaka kobieta weszłaby mi w tym momencie do łóżka. Nie miało znaczenia czy będzie to zwiewna, urocza blondynka w nienagannie dobranej garderobie, w szpilkach na kilkunastu centymetrach, czy oczytana, otyła szara mysz z nadliczbowymi problemami rodzinnymi. Nie miałem absolutnie żadnych oczekiwań co do zewnętrznej rzeczywistości, która przechodziła przez moje źrenice jak duch przez ściany i osiadała bezbarwnie na siatce neuronalnej. Mógł być ziąb, mogło padać i być wietrznie. Mógłbym przeprowadzić zrzędliwą staruchę przez jezdnię, dając jej na jedzenie albo wódkę, i mógłbym też wygrać w kasynie kilka baniek. Mógłbym zaprojektować most, skończyć pod mostem, albo skoczyć z mostu. To wszystko nie miało tak bardzo żadnego znaczenia. Nic się nie liczyło. Moje istnienie było chwilową kombinacją przypadku, mrugnięciem powiek i migotaniem przedsionków, serdecznie fragmentaryczne i zabronione dla jakiegokolwiek celu.
Czy wy też tak macie? Wszystko to fantasmagorie. Biegniemy, płyniemy, ogarniamy – jakiś ruch. Żeby się nie przewrócić. Poboczna fabuła jest taka, że w ogóle nie obchodzą mnie losy mojego kraju. Nic a nic. Jestem patriotycznym egoistą. Po prostu, w rocznicę smoleńską, poszedłem razem z Khuh na górkę nieznanych żołnierzy. Khuh miała nogi od ziemi do nieba, postanowiłem z nią wywalić po kilka piwsk. Oboje lubiliśmy ten hrabalowy stan upojenia, w którym „złote” myśli przepływają przez nas pod białym puchem. To opowiadamy sobie traumatyczne historie z dzieciństwa. To znów puszczamy piosenki wczesnej młodości. I tak sobie siedzimy na tym kopcu z umarłych. Ona była fanką piłki nożnej i jak dzwonił jej facet to powiedziała, że jest z koleżankami i pytała o wyniki. A ja sobie myślę – czy każda lala tak kłamie? A potem dochodzę do wniosku, że w drobnym kłamstwie nie ma nic złego, że idąc znów za klasykiem, nie ma nic bardziej nudnego niż prawda. A potem się zastanawiam, czy jak kobieta by mi taki kit pchała, a ja bym to łykał, a potem się dowiedział, że pchała taki kit, to czy nadal obstawiałbym, że w drobnym kłamstwie... No ale po co ma się jej staruszek zamartwiać na starość, że jego długonoga gazela bryka sobie z jakimś młodym byczkiem samopas. Jeśli się kochają lub chociaż mają się ku sobie bez zbędnych niesnasek, to jest zupełnie okej. To co innego, niż pokłócić się o to, kto miał pozmywać po obiedzie. Nie jestem do końca przekonany z czego mogła wynikać jej fascynacja piłką nożną. Może lubiła ją dlatego, bo jej facet ją lubił. Ja nie cierpiałem piłki nożnej. Khuh może wcale też za nią nie przepadała, ale dzięki niej miała zawsze jakiegoś asa w rękawie wobec facetów. Wobec swojego faceta zwłaszcza. Bo który facet nie lubi, gdy kobieta lubi piłkę nożną? Ja nie lubiłem. Każdy mówi bliżej prawdopodobne prawdy lub tworzy swoiste, subtelne subiektywności. A ja w końcu poznałem koleżankę. Kobietę łamane przez człowiek, z którą nie mam potrzeby chodzić do łóżka, bo bardziej interesuje mnie jej pierwiastek duchowy i rozpanoszenie się w tych intelektualnych rewirach sprawia mi nieodpartą satysfakcję, mimo że ma nogi od nieba do ziemi i haczy nimi o moją chęć udowadniania sobie męskości. Zeszliśmy nad rzekę, bo tam nie wieje.
- Wiesz, że tych kilka numerów z Nirvany unplugged, to są numery zupełnie innego zespołu.
- No tak, ale dopóki Cobain się za nie nie zabrał, to nikomu nie były znane, mimo że to jest prawdziwy sztos!
- No właśnie! Cobain sobie je wychrypiał i nagle stały się hitami. Pewnie tak by się nie stało, gdyby nie strzelił samobója.
- Nie no, gość miał talent zanim strzelił samobója.
- Ale jak to jest, że takie numery dajmy na to z końca lat 80-tych stają się popularne dopiero jak zagra je chrypiący blondyn o niebieskich oczach z problemami psychicznymi?
- Ludzie są wyczuleni na piękno wizualne.
- I na ładunek emocjonalny.
- Pierdoleni esteci..
- A jak nazywał się ten zespół?
- Meat Puppets...
Idziemy, bo piwsko się kończy. Szybki sklep. Przystajemy na Tarasach Grabiszyńskich. Z balkonu jakiś ćwok drze mordę, żeby być cicho i wracać na wiochę, a my zupełnie grzecznie odlewamy się mu w zanadrzu pod balkon. Khuh jest zupełnie super. W ogóle się nie przejmuje jak idziemy na pełnym luzie przez market, a w telefonie leci Tomasz Organek z tekstem, że wiosną wydaje się, że koniec jest blisko, że chce się uciekać, lecz nie wiadomo gdzie...i że wiosna wybuchła mu prosto w twarz, on czuje, że ją traci (i w lekkim zażenowaniu przywołuję sobie w pamięci moje zaprzeszłe frustracje gdy jadę miejską komunikacją i jakiś młokos, sebiks, łazior w dresie puszcza na cały autobus swoje hip-hopy żeby to się nie łamać, bo jeszcze będzie pięknie, tylko się nie poddawaj...czy coś w tym geście) . I tak podchodzimy nagrzani do kasy z kolejnymi butelkami. Potem pijemy na tych monumentalnych betonowych stopniach, a Khuh krzyczy do swojego faceta przez telefon, że jest okej, a ten gość z balkonu, krzyczy żeby być cicho. A to wszystko w trakcie meczu, a wiadomo, że w naszym kraju mecz to świętość.
- Myślisz, że wezwie policję?
- Nie no, jak ty sobie to wyobrażasz? Ktoś kto krzyczy z nie wiadomo którego balkonu najpierw musi mieć jaja. Poza tym policja pewnie też ogląda mecz.
Jestem. Obywa się ten pulsujący worek mięsa. Ale to może każdy organizm żywy. Nie żywy nie może. Więc się nie odbywa. Zatem jestem organizmem żywym. Hurra! Ale fiksuje się w życiu. Zapętlam i plączę. Ale lubię to. Nie mogę znaleźć sobie konkretnego zajęcia, więc tracę czas. Doskonale tracę. Doskonalenie. Była taka piosenka Stachurkyego pod tytułem Dosko. On śpiewa tę samą piosenkę od kilkudziesięciu lat. Dosko na lenie. Doskonalę się w lenistwie. Rozpanaszam się w nic nie robieniu. Bezmyślnie przyglądam się otoczeniu. I nie mogę dostrzec żadnych nowych dróg i scenariuszy. Czekam na fajerwerki. Nie ma. Czekam dalej. Nie ma. Robię coś głupiego. Nic. Coś mądrego. Też nie. Mam przyjaciela. Z Jankiem Witrażykiem znamy się jak łyse konie. Skinhedzi wśród bydła. Czasami czuje się jak bydło. Hodowane ku konsumpcji przez wymogi społeczeństwa, nakazy moralne i etykiety prawa. Jestem byczkiem w średnim wieku. Żeby nie powiedzieć wadliwym jednorożcem. Wrażliwym kucem nużącym się w pastelowych chmurkach lekkiego ducha hedonizmu. Nigdy nie byłem przekonany do tej formy latania. Bo czekasz na pikowanie w dół, czekasz na upadek, a on nie nadchodzi. I masz obawy że zaraz spadniesz, ale tak się nie dzieje więc tym bardziej masz obawy, że zaraz spadniesz. Odbywam się. Zawieszony. Ukrzyżowany na chmurze. Jest tak lekko, że chce się rzygać. Janek pyta co się stało? Nic. Mam empatię. Niewyobrażalne pokłady empatii. Oglądam programy przyrodnicze. Czyta Krystyna Czubówna. Płaczę na widok rzeczy, które są tylko wyrazem walki o przetrwanie. Nie wiem co mnie w tym odrzuca. Beznadziejność jest czasami taka zaskakująca. Zazwyczaj dopada w momentach poczucia, że wszystko do tej pory było niesłychanie w porządku. Janek siedzi naprzeciwko mnie. Mówię głupoty i mówię mu o tym, że mówię głupoty, a on mówi: nie, nie, mów! A ja nie wiem do końca czy Janek się zgrywa, czy jest tak samo empatyczny jak ja. W końcu mówi mi, że jest biseksualistą. Ale na szczęście nie jestem w jego typie.
- To co? Nie wejdziesz na herbatę? - pytam gdy Janek zatrzymuje swoją taksówkę pod moim mieszkaniem.
- Spierdalaj!
- Ani buziaczka na pożegnanie?
- SPIERDALAJ!
Ana zorganizowała ognisko. Nie miałem gdzie mieszkać, bo gość u którego do tej pory wynajmowałem, dał mi termin do końca kwietnia. To był znajomy znajomych. Niejednoznaczny, więc rozeszliśmy się w nieciekawych okolicznościach. W każdym razie miałem auto napchane gratami i jechałem do Any na ognisko. Ana to koleżanka z pracy. Kiedyś raz się razem przespaliśmy, na szczęście teraz mamy dobre relacje. Zrzucę u niej rzeczy i przez tydzień poszukam czegoś nowego. Ana nie lubi ludzi. Lubi swoich przyjaciół. Lubi mieć kontrolę. Jak nie ma kontroli, to zaczyna płakać. Bezradność albo sabotaż, już sam nie wiem co. Na ognisku było fajnie. Znajomi i przyjaciele Any, darcie japy przy gitarach, alkohole i kartofle z żaru. Japa to dyra w jednym przedszku, w którym razem z Aną pajacowaliśmy. Było podwójne darcie japy, bo też z Japy. I jest jeszcze nasza wspólna koleżanka, przy której dostaję pierdolca i nie wiem co mam robić. Że chciałbym ją od razu zaciągnąć gdzieś, gdziekolwiek, zedrzeć z niej sweterek, stanik, spodnie i majtki i dobrać się do niej wylizując ją do kości. Ana mówi: nie skrzywdź jej! Ona widzi, że mam się ku niej i nie wchodzi w te pierdolone gierki damsko-męskie i nie kokietuje, nie blokuje moich zapędów, ale sama stwarza sytuacje. Ma faceta, z którym jej niehalo. Nie chcę być pod młotem na kowadle. Każda logiczna część mnie domaga się zaprzestania tego procederu natychmiast! Wszystkie intuicje i emocje prą na nią. Jestem tak rozpierdolony, że zaraz się ugotuję. Usmażę się jak ten ziemniak w ognisku. Każdy jest kowalem własnego losu, to kuję żelazo póki gorące. Ja pierdolę jak gorąco. Chyba wszedłem w ognisko. Ktoś mnie odciąga i otrzepuje mi spodnie. To ona. Patrzę na nią z rogalem na mordzie jak najbardziej naiwny pajacyk z fabryki zabawek. Mrużę oczy, żeby nie widziała, że już dawno wpadła mi w jedno z nich i że już przepadłem bez pudła w karton. Ona mówi po prostu: Brawo ty! I siada z powrotem. Brawo ja! Odpowiadam, chwytam za gitarę i zaczynam śpiewać „laski z małymi cyckami”.
Ona jest starsza ode mnie i ma małe cycki. Pokolenie X. Mówi bez ogródek o tym, że srała. Ma piegi na ramionach i zadziorny charakterek małej dziewczynki. Khuh powiedziała o niej, że to dzidzia-piernik, ale to chyba troszeczkę z zazdrości, zresztą obie są w podobnym wieku. Spodobało mi się to określenie, po czym wysłałem jej moc buziaków przez messenger. Lubię starszawki. Może to dlatego, że aż tak bardzo nie lubię siebie i podświadomie fascynuje mnie śmierć, przemijanie i ten cały ponury dekadentyzm.