Deadbat, 29 września 2020
Usiadłem i spojrzałem przed siebie
Góra była harmonią białej mgły
przechodzącej w zieleń drzew i krzewów uczepionych skały
skrywała w swoich niedostępnych ścianach skalne groty
do których idące pielgrzymki mijałem
Wspinaczka i marsz zostały gdzieś za nami
choć jeszcze tkwiły we mnie pośpiesznym oddechem
i bólem
Przede mną był już tylko widok szczytu
pokrytego mgłami
Zaśpiew buddyjskiej modlitwy
wypełniał przepięknie
budynek i plac świątynny z jego kolorowymi trójkątami
Kształt strzeżonej przez wielobarwne demony bramy
Dźwięk ten nie zakłócał ciszy
lecz ją dopełniał w sposób doskonały
wracając i zanikając niczym morskie fale
Kamienny posąg chłodnym wkoło patrzył
niewidomym spojrzeniem
widząc wszystko
to co jest
i to czego nie ma
czyniąc to wszystko jednym i tym samym
pustka
Deadbat, 26 września 2020
Kiedy przyjdą pod twój dom
Rozhisteryzowani i nadzy
Z topornie wybazgranymi hasłami
Z wulgarnymi słowami na wydepilowanych twarzach
Zamaskowani barwami i słusznymi celami
Z żądaniem oddania im wszystkiego co posiadasz
na podstawie walki o Równość i Historyczną Rację
kiedy naznaczą twój dom
pisząc faszysta na twoich drzwiach
co uczynisz
Kiedy zaczną niszczyć rabować i bić
nie rozumiejąc że wkrótce nie będzie chleba
który można za te pieniądze kupić
Kiedy podejdą do ciebie w biały dzień
i przytkną lufę do głowy
z pytaniem na kogo głosujesz
i ty wiesz że nie zadrży mu ręka
Kiedy telefon na policję pozostanie głuchy
kiedy nikt nie odpowie po drugiej stronie
co uczynisz
Czy zamkniesz się w swoim lęku
Czy z godnością umrzesz
w godność tą wierząc samotnie
Czy z płaczem tłumaczyć zaczniesz
że nie nienawidzisz nikogo
że ta przemoc wobec ciebie to pomyłka
że popierasz i pójdziesz wraz z nimi
okraść kolejny sklep
spalić kolejne auto
rozbić kolejny bankomat
siać terror
A kiedy stwierdzisz że to ich nie przekona
czy żałować będziesz tej chwili słabości
w chwili swojej męki
Jak te miliony przed tobą
Jak te miliony po tobie
I tylko ten śmiech Stalina
zduszony jakby spod ziemi
Deadbat, 18 września 2020
Widziałem trupy ich palców wyciągnięte
kości obeschnięte wymierzone niczym nieme oskarżenie
w kierunku celu którego sens obumarł wieki temu
podobnie jak oni
Wyszedłem więc z mroku i poszedłem dalej
na światło dzienne
jak oni wyciągając ręce
ku powierzchni
I widziałem wbite w ziemie twarze obciągnięte uśmiechu grymasem
uczepione kurczowo pełnych pociętych gazet
skórzanych portfeli
Kłamią i oszukują nie ma dla nich grozy ani śmierci
ani wszelkiego dobra miłości szczerej wiary czy nadziei
której nie potraktują jak zwykłych narzędzi
w drodze do własnego pustego bogactwa
Ich twarze malowane w najmodniejsze kłamstwa
Ich ciała obłóczone w jaśniejące szmaty zdobne w znaki
najpotężniejszych światowych kompanii
Każdy pragnie pragnieniem palącym go dniem i nocą
po ciałach najbliższych nawet do najwyższej przebić mocy
wybić ponad wszystkich
i stamtąd pokazywać im całą swoją pogardę i wasalną władzę
i całą skrywaną głęboko nienawiść
dzień za dniem i chwila po chwili
to sprzedawcy miłości
to fałszywi prorocy
Sami świadomie własnego kłamstwa nie poznawszy
szydzą i drwią teraz z wszelkiej prawdy
Oto liderzy na miarę tych czasów
Derwisze fałszywego boga
Oblizują już wargi swoje z nieskrywanego łakomstwa
Bestie w skórach baranków które jemu dziś pragną składać ofiary
na równi ze swojego i twojego potomstwa
Wyczuli bowiem ze swądu płonącej ulicy
Wyczytali ze znaków na niebie i ziemi
że oto ich czasy nadeszły
oto się policzyli i nieufnie łączą
Wyją już coraz bardziej zgodnie zadarłszy pełne kłów paszczęki
Obszczekują posągi
obsikują ognie latarni by zgasły światła nienawistne
Aby dyktować mogli trasy wszelkim statkom sami
wyznaczać kierunek jedyny właściwy
A kto go nie wybierze ten będzie ich wrogiem
uświęconą ofiarą i łupem należnym zwycięzcy i władcy
Oto Sfora na smyczach których nie zobaczysz
I czas na Polowanie jest już coraz bliższy
Pościg ruszy nieubłaganie
Czy to haniebny znak ich ofiary
na twoim czole płonie skrytym ogniem
czy uznają że dość jesteś im lojalny
żeby tym razem ujść z życiem
zanim twój statek w zderzeniu z żywiołem zatonie
Jeśli w świątyni przodków stwierdzisz że nie masz tej szansy
Kiedy usłyszysz trąby wzywające wiernych
Wybierz właściwy kierunek
I biegnij
zanim sił nie zabraknie i wyczerpany nie padniesz
Albo ukryjesz w skrytym dobrze
schronie
jednym z tych ostatnich
Kiedy zaś dopadną cię
i w imię większego dobra i (ich) lepszego życia
będziesz musiał umrzeć
I dołączysz do tych co ostatkiem woli
dawno martwego ciała ku niebu wyciągają palce
do celu który tak dawno przecież stracił wszelki sens
i rację
wskazując kierunek
Deadbat, 17 września 2020
Miliony świateł widziałem
Lśniły w głębi mych oczu
Wstąpiłem do nefrytowej kaplicy
Do diamentowego pokoju
aż ujrzałem kaplicę z witraży
z czerni czystej grobowcem na środku
Najpierw zaśmiałem się z kolorowych szkiełek
kiczowatych groteskowych posągów
Lecz wtedy poraziło mnie światło
Teraz jestem jak jeden z tych licznych co na kolanach
wpatrują się w swoje małe szkiełko
Błagając rozpaczliwie z wyciągniętą dłonią
przez szkiełko zabarwione patrzą
barwą
o której zapomnieć nie mogą
ich ukochaną i ich znienawidzoną
każdy skłębiony na zewnątrz z wykręconą ręką
Nie dla pustego oczodołu prawdziwe światło
nie dla kawałka mięsa zawieszonego na bladym kośćcu
Filary kręgosłupa wiodą wprost do mózgu wiązki prądu
Kamień miażdży nożyce choć papier go spowił
Tygrys miażdży kobietę której syn nie zdążył
W fladze wszystko zawarte lecz nic to nie mówi nikomu
i tylko rani mnie jego milczenie
milczenie
które odbijać się od ścian będzie dopóki plon nie wzejdzie
dopóki nie dojrzeją kłosy
słowa rzucone na stos ognia czernią w jasne niebo dymiący
wzejdzie znak nieposkromiony i niepokonany
Pojawi nadzieja naprawy
i wtedy świat się skończy
Deadbat, 13 września 2020
Żyje zgorszeniem
Zgorszeniem księciem rycerzem który ratuje księżniczkę
aby następnie sprzedać za grosze do niemieckiego burdelu
Zgorszeniem ludźmi z ustami pełnymi wzniosłych ideałów
pozwalającymi innym umierać z głodu na rogu tej samej ulicy
Zgorszeniem zakamuflowaną merkantylizacją wszelkich postaw
bytów i wartości poza najbardziej podstawowymi
zgorszeniem fanatyczną religią przeróżnych stronnictw politycznych od prawej do lewej
- tych chyba nawet bardziej obłudnych lub programowo głupich
bez cienia współczucia skazujących na cierpienie całe grupy
Zgorszeniem żyję naszą faktyczna zgodą na cierpienie
o ile nie można z nim bezpośrednio połączyć mnie czy ciebie
Żyję także zgorszeniem sobą
Swoją bezczynnością rozwlekłością niemocą
i ucieczką w słodką beztroskę
chętnym zamykaniem oczu
kiedy nie mam już sił i chęci wciąż patrzeć na ludzkie poniżenie
Kiedy co raz ktoś krzyczy mi do ucha
co już wolno a co nie robić myśleć czy powiedzieć
Wiem że jeżeli się nie podniosę
Wiem że jeżeli nie zacznę walczyć
sam w sobie
o prawdę siebie i prawdę ciebie
Jeżeli tego nie zrobię
I jeśli ty nie zrobisz nic więcej
Jak odróżnimy ciemności od świateł
Jak połączymy przeciwne żywioły
Jak kiedykolwiek miałoby być lepiej?.
Deadbat, 11 września 2020
Miło jest mknąć przez chłodny mrok
Wilgoć wiecznego wieczora rozcinać bezgłośnie
Rwać cicho pajęcze sieci wydarzeń rzeczy zjawisk ludzi
One niestrudzenie próbują cię schwytać zatrzymać spowolnić
Ich dotyk zabawnie łaskocze twoje oczy
powodując śmiech lub w twarz uderzając
łzy z nich wyciskają
lecz od teraz wiesz już że nic one nie znaczą
Wiesz przecież
To tylko świetliki na drodze do prawdziwego światła
Oszukańcze światła które muszą przeminąć
Udające wieczne światło fałszywe latarnie
Nie pozwól im się schwytać
W dniu w którym to zrobią
uwiężą cię w sobie
Karmiąc twoim cierpieniem
Siebie nieprawdziwe wspomnienie
Ponieważ jest to jedyne istnienie
jakie możesz im ofiarować
Deadbat, 11 września 2020
Młoteczek uderza w bębenek
. Młoteczek uderza w bębenek
Młoteczek uderza w bębenek
. Młoteczek uderza w bębenek
Miedziane naczynie zaczyna wibrować intensywnie
Dźwięk nasyca całe powietrze
Wszystko zatrzymuje się nasączone tym drżeniem
Wibruje intensywnie
Cichnie powoli
Cichnie powoli
Cichnie
Setki płomyków
Setki bytów
Setki drzew
Setki modlitw bezgłośnych
Pośród stromych gór porywistych podmuchów
Szumiącej wody skalistych strumieni
Głazów niestrudzenie nieporuszonych
Zwyczajnie rodzi się Prawdziwa Poezja
opisana dokładnie poniżej
...
Deadbat, 6 września 2020
Światło i ciemność w wiecznym wirują pędzie
zderzają się z sobą i z ich czułych objęć
Z ich nieświadomego pełnego gracji tańca
pył czasu przenika w światy
gdzie zdarza się życie
Nie jest niczym innym niż to z czego jest złożone
ma składniki te same jednak połączone
tworzą nową jakość stapiając się w chwile trwania
Oto bieżąca miejscowa entropii anomalia
układ próbujący zatrzymać nieuniknioną
utratę wszelkiego światła ciepła energii
Oto strumień życia wielki
Niczym potężna fala złożona z fal tysiąca
lub przedwieczny huragan spleciony z milionów zefirów
Piramida w której każda cegły okruch najdrobniejszy
z mocy wszystkich i każdą dostępną mu siłą
walczy z nieuniknionym
czasem i przemijaniem
aby w domu jego razem trwać mógł i działać
jeszcze tą chwilę
i jeszcze tą następną
rodzić się i umierać dla siebie nawzajem
Jeżeli to nie jest miłość
To nie wiem czym jest wcale
Jakże krucha jest jego konstrukcja
Jakże delikatna równowaga tkwi u podstaw trwania
jego świętej komunii nieustannej
Ten cud życia człowiek który choć go nie rozumie
śmie traktować niczym przedmiot by użyć dla siebie
dawnymi czasy pochłaniał by sam przetrwać
lecz teraz
pożera dla miłych mu doznań z samej jego konsumpcji
Brak wyżej stojącego niż ja organizmu
pozwala mi sądzić że mam prawo do czyjegoś ciała
sami je sobie przyznaliśmy wieki temu
bez żadnej refleksji co znaczy w istocie
zgoda na śmierć uznanych na wstępie
za mniej rozumne istot
(nie osądzi nikt przecież zwycięzcy)
Tak myśleć może jedynie życie które samo siebie nazwie
Koroną Wszelkiego Życia
Człowiekiem
Ostatecznym Drapieżnikiem
Jakże więc tolerować moglibyśmy inną
równą sobie istotę lub stojącą wyżej
Jakie jeszcze prawa nadamy sobie sami
nawet wbrew samej naturze materii ciała jaźni
jak daleko zbłądzimy w samookreśleniu
zanim rozpadniemy w nicość i chaos bezwładny
na żadnej prawdzie poza chęcią użycia nie oparty
Popatrz na człowieka
spójrz jak szamocze się warczy i gryzie
walcząc o samozbawienie samouwolnienie
Kiedy ze ślepego zwierzęcia jest w nim wciąż tak dużo
i zysk chwilowy przekłada tak wielu ponad sens każdy
Kiedy już zwątpiwszy we wszelką nadzieję
Nieoczekiwanie i wbrew wszelkim planom
z chwilą gdy zawieszonego w pustce znajdzie siebie
samozagłada jedynym pozostanie celem
czy znajdzie ucieczkę
pomiędzy samopodpaleniem
a chwilą nim spłonie niczym cienki skrawek siebie
W tej chwili dla jego bytu sensu najważniejszej
nie mogąc już w żaden sposób liczyć na siebie
czy będzie ratunek
Czy nadejdzie Boskie oświecenie
Czy niebyt okaże się prawdziwie jedynym słusznym i właściwym celem
Ziemia jest tylko jedną małą kroplą błękitu
Lecz ludzie są ślepi i nic tego nie zmieni
Deadbat, 26 sierpnia 2020
Więżą nas słowa pojęcia i czyny
Zmieniamy słowa budując nowe lepsze klatki
zmieniamy definicje niczym rękawiczki
ta pasuje do masowego mordu
tamta do kosmetyki twarzy
Czyny
Czyny są decydujące
oraz ich znaczenia i interpretacje
budują nam wczoraj dziś i jutro
konstruują bieżący mechanizm przemijania
Patrzę zdumiony
jak każde przekonanie można zmienić w rewolucje
jak bezwzględną mogą z obu stron dobre chęci
wykrzesać nienawiść
każdą śmierć i życie każdego można wszakże użyć
Wszystko co istnieje jest po to żeby czemuś służyć
Zwycięzcy nikt przecież przed sądem nie postawi
Nie ma formy dla samej formy w najczystszej postaci
ani treści będącej pełnia samą w sobie
planeta wszystko pomieści lecz jest układem zamkniętym
dlatego organy nieużyteczne czeka wyginięcie
Udajemy że wieczność jest teatrem
szepcząc śmierć bezgłośnie z każdym kolejnym oddechem
inaczej nikt nie pozwoliłby się naprawdę zranić
(dużo tworów kultury wskazuje to wyraźnie
Im więcej śmierci pcha nam się przed oczy
tym bardziej jej realność w widmo przemienia się i niepoważne blaknie)
Poszukujemy znaczenia siebie miłości i szczęścia
Pragniemy posiadania potęgi i władzy
Tworzymy wartości i niszczymy lub giniemy broniąc
Największym każdy pragnie życiem być i najważniejszym
w odwiecznym piękności konkursie na trasie ludzkiego maratonu
na naszej prywatnej mecie czeka baner co śmierć wyraża
i koniec podróży
I nie ma znaczenia czego dokonamy
Znikąd zmierzać musimy donikąd
To obieg zamknięty jednoplanetarny
Gdzieś z wolna neoczłowiek z fabryki poczęty
nadchodzi wyprany ze zbędnych emocji
krystalicznie czysty
bezpłciowy
wielopostaciowy więc też i bezkształtny
ideologicznie niezaangażowany
z zwierzęco-darwinowskiego drzewa
bezpiecznie wyrwany
Praczłowiek przeminie
tak jak dinozaury
W końcu i ten zginie
(na własną zagładę w najlepszy możliwy sposób przygotowany)
jak bluźnierstwo rzucone w twarz
samego Boga
I czas stanie
zlewając z powrotem w wieczność wszystkie
rzeczywiste i te urojone wymiary
Deadbat, 23 sierpnia 2020
Patrzę teraz na tą ulicę
szaleństwo krąży bezgłośnie
Patrzę na brukowany chodnik
szaleństwo patrzy wraz ze mną
Patrzę na kamienny sześcian chodnika
szaleństwo ciąży w moich myślach
w głowie tętni cicho nadzieją że być może
wieczór swoim chłodem ugasi upał
oszalałych i zdziczałych myśli
Lecz szaleńczy bieg serca jedynie
każe cisnąć brukiem
Wkoło miliony spokojnie umierających ciał
wokół tysiące rozjaśnionych lamp
aktualnie nie świecą nikomu
niemo służąc wszystkim
Kiedy wchodzę w cichą śmierdzącą ciemność
łuk kamiennej bramy pochylony nade mną
trwa
na złość czasowi bez pamięci czasów
I oto jestem
na zamku
Już mogę
Podejść do kamiennej ławy na środku ogrodu
podnieść z ziemi rozsypane myśli
i w kalejdoskopie co miga prawdą tak zabawnie
czasem tak zwodniczo lecz nigdy naprawdę
ułożyć kolejny plan kolejne równanie
potem go niczym magiczne zaklęcie całą mocą
nasycić wzbudzając ostatnią nadzieję i wiarę
Regulamin | Polityka prywatności
Copyright © 2010 truml.com, korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu.