Proza

Ernest Nowak


dodane wcześniej pozostała proza dodane później

24 czerwca 2015

Mężczyzna żyje tylko dla siebie.

Wchodzę do mojej komnaty generalskiej. Podchodzę do okna. Widok jest posępny – jeszcze gorszy niż w ostatnie dni. Pogoda w ogóle nie dopisuje: jest wietrznie i mglisto. Postanawiam nie przejmować się tym i wzywam służącego.
-Ignacy!
Chłopak wbiega do sali. To młodszy syn mojego koniuszego Aleksego. Ma około 17-18 lat, pierwsze włoski pokrywają jego brodę – to przystojny chłopak, ale dość wychudzony.
-Tak panie?- mówi z pewną dozą strachu.
-Rozpal ognisko. Zimno mi.
Młodzieniec po chwili przynosi kawałki drewna i rozpala w moim kominku. Widzę pierwszy błysk ognia, po sekundach już robi się ciepło – ognisko zaczyna się rozpalać. Podchodzę do kominka zaś nastolatek w pośpiechu kłania się bardzo nisko i opuszcza komnatę zamykając za sobą wielkie,dębowe drzwi o kolorze kremowym. Kocham ten kolor i mam do niego słabość. Komnata,biurko,kominek,większość mebli,stroje a nawet mój własny rodowy herb – wszystko w tym pięknym kolorze. W komnacie zrobiło się ciepło więc powoli wracam do ponurej rzeczywistości. Podchodzę i siadam powoli na moim „tronie” przy biurku – jest to polowy mebel wysadzany bogatymi klejnotami. Czy to nie paradoks? Jestem tu , gdzieś na dzikim pograniczu, w oblężonym po uszy zamku bez ludzi i zapasów. Ale mam ten bogaty kompleks biurkowy. Zaiste, doprawdy urocza sytuacja , a może ironia losu?Sam nie znam odpowiedzi.
Zabieram się za stertę dokumentów. Widzę kilka nowych arkuszy. Postawiam przyjrzeć się im dokładniej. Ah, tak. Same beznadziejne raporty o śmierci kolejnych oddziałów. Cóż, więc tylko wczoraj zginęło trzystu ludzi. A codziennie powtarzam te same nudne slogany:
„bez względu na wszystko bezpieczeństwo”, „pamiętajcie – wartość waszego życia jest największa”, „uważajcie i nie bądźcie nigdy sami”. Czy ja mówię do kretynów? Kto będzie bronił tego miasta? Czy oni zdają sobie w ogóle sprawę z naszego fatalnego położenia? Żołnierze wciąż robią to samo. Nie słuchają rozkazów, robią po swojemu i najczęściej przypłacają to życiem. Dlaczego cesarz Mikołaj mnie tu przysłał? W sercu imperium nazywają mnie „złotym rycerzem” . Owszem , jestem generałem i strategiem, ale przede wszystkim zajmuję się administracją finansową. Pełnię bowiem urząd skarbnika Jego Cesarskiej mości. Nie wiem naprawdę, jak doszło do tego, że mnie tu wysłano. Ale dość rozmyślania. Biorę się za robotę – zaczynam podpisywać raporty, gdyż wszystkie przed południem muszą trafić na ręce burmistrza miasta. Oddaje je po chwili Ignacemu,który od razu wie co z nimi robić. Ten proceder odbywa się właściwie codziennie, więc mój młody sługa nie ma problemu z wykonaniem rozkazu.
Całe to miasto to wielki i okazały ratusz oraz park publiczny, bo tak naprawdę poza nim mieści się tu kilka nędznych chat i dwie – trzy kamieniczki. A no i oczywiście sklep. Tak , czasami mam wrażenie, że życie ludzi koncentruje się właśnie tam. Mimo , że miasteczko jest raczej zubożałe do granic możliwości. Cóż , kolejny paradoks. Wrócę jednak do realiów. Zdałem sobie chyba wreszcie sprawę , że oblega nas horda dzikich orków. Ludzie gadają, że dowodzi nimi wspaniały dowódca Hukon.,którego boi się nawet... sam Mikołaj I. Z opowieści miejscowych wynika, że to straszny i krwawy generał. Znany z okrucieństwa i wielkich, masowych rzezi na pokonanych. Nie wiem ile z tego prawdy, bądź co bądź należy zachować wyjątkowe środki ostrożności. Do tej pory jednak nie udało mi się tego zrobić.
Coś wisi w powietrzu. Nastroje w armii nie dopisują, codziennie tracimy wielu ludzi. Ci zaś ,którzy żyją widzą to i plotą. Nastawiają się wzajemnie przeciwko... władzy. Jakiejkolwiek. Czy zdezerterują? Tego nie wiem. Modlę się by tego nie zrobili. Kończą się także zapasy, jak już wspominałem. Na to bardziej narzekają cywile. Ci ludzie w ogóle nie myślą. To zwykli , głupi plebejusze. Nie mam zamiaru się nimi przejmować. Muszą przecierpieć – tego wymaga imperium.
Tak sobie myślę , że może czas stąd uciec. Chcę żyć. W stolicy czeka ktoś na mnie. Kochanka. Piękna jak wenus,złotowłosa o pięknych, niebieskich, głębokich jak ocean oczach. Biust zaś miała nieziemski – mogłem zachwycać nim swoje gałki przez całe doby – i tak dalej byłem zachwycony. No, ale jestem tylko mężczyzną. Nic na to nie poradzę – mam swoje potrzeby. Chciałbym teraz się zabawić. Jestem bardzo podniecony, jednak w pobliżu nie ma nikogo kim byłbym zaintersowany.
Cały dzień spędziłem na sprawdzaniu stanu armii. Dopiero późną nocą wraz z burmistrzem i arcybiskupem Menteru ( taką nazwę nosi to miasto) oficjalnie skończyliśmy to „trudne zadanie”. Wszedłem do zamku, zrzuciłem płaszcz i udałem się do swoich osobistych komnat. Wchodzę przez główne wejście, staje i oczom nie wierze. Widzę Ignacego , który zabawia się sam ze sobą. Na mój widok natychmiast przestaje i wkłada spodnie. Jest to komiczny widok,który rozbawił by nie jednego mężczyznę. -Co robisz w mojej komnacie?- mówię ze zdziwieniem i niedowierzaniem.
-Oh, panie … - Ignacy nie kończy, bo mu ordynarnie przerywam.
-Co to w ogóle miało znaczyć?
-Skarbniku... Nie chciałem.
-Dobrze, uznam że całej sytuacji nie było. Jednak musisz coś zrobić.
Zdejmuję spodnie. Czuję jak krew przepływa mi do intymnego miejsca i napełnia je w bardzo niedelikatny sposób. Chłopak bez zastanowienia podchodzi do mnie. Bierze w swoje ręce , które są dosyć męskie moją cnotę. Ja daje zaś ponieść się chwili. Unoszę się na fali rozkoszy i w końcu zaczynam czuć , to wspaniałe uczucie. Takie samo, jak z moją kochanką w stolicy cesarstwa. To szczyt. Za chwilę kończę, uderzam chłopaka w policzek, on zaś upada na ziemie. Daję znak ręką, zę chce zostać sam. Ignacy ociera twarz z mojego nasienia i odchodzi w bardzo szybkim tęmpie – pewnie nieco poddenerwowany całym incydentem.
Co ja robię?- myślę sobie. Zabawiam się z innym mężczyzną i jest mi dziwnie. Przecież to herezja, pogaństwo. Tak nie można. Ale czy żałuje? Nie. Czego? Przecież to normalne – każdy ma potrzeby. I on i ja jesteśmy młodzi. Jednak czuję się... nieswojo. Idę szybko do swoich łazienek ,gdzie biorę szybką kąpiel i kładę się spać. Do snu zakładam najcieplejsze futro, jest bowiem bardzo zimno.
Nazajutrz rano budzi mnie jakiś głos:
-Panie, panie! Wstawaj!
-Co znowu? Już ranek?
Służący odpowiada z nieco zdezorientowaną nutą w głosie:
-Władco! Przyszedł list od wspaniałego cesarza i imperatora Mikołaja I.
Sługa przekazuje mi list do rąk , ja zaś opieram swój potężny kark na balach łózka i zaczynam czytać:
„Szanowny przyjacielu. Nigdy się już zapewne nie zobaczymy. Wiem kim jesteś! Przejrzałem cię , oszuście. Wiem o twoich wybrykach łóżkowych i malwersacjach w księgach finansowych. Wiem o tych wszystkich mężczyznach i o tych sporych sumkach , które bezczelnie przywłaszczyłeś swojej haniebnej dynastii. Byłeś nawet dobrym generałem, a jeszcze lepszym towarzyszem. Rozejm z dzikusami jest już właściwie podpisany – oddajemy im całe kresy wschodnie, razem z twierdzą , w której obecnie jesteś. Nie muszę ci chyba pisać, co robią z niewolnikami i tymi, którzy stawiają opór. Także, żegnaj heretyku”.
O nie. Jak to. To niemożliwe. Co się stało? Kto doniósł? Nie wiem... Ale nie będę zaprzeczał – to prawda. Ukradłem trochę pieniędzy, za które wystawiłem sobie wystawną rezydencję w zachodniej diecezji naszego kraju. Tak, z mężczyznami także sypiałem. Było ich kilku. Cóż , wiem że to herezja i pogaństwo. Ale taki już jestem.! Jestem sobą i nareszcie zrzuciłem maskę; ten cień ,który krążył za mną przez całe życie. Dziś wszystko się wydało – oczyściło mnie z nici kłamstw i intryg. Z drugiej strony to jednak zwiastuje tylko jedno – kres mojego życia. Jestem tu sam – zdany na siebie i tych kilkuset żołnierzy opłacanych zresztą z ukradzionych funduszy.
Nagle słyszę wielki szum i hałas. To chyba … wyłom w bramie głównej. Idę do okna ze strachem w sercu i patrzę przez nie: brama przebita. Hordy dzikusów wdzierają się teraz na rynek miasta zabijając pierwszych cywili. Żołnierze zaś , zbierają się w zamku – wedle wcześniejszych planów na wypadek ataku. Wychodzę do nich i mówię, że maja bronić zamku, nawet za cenę życia swego i swych rodzin.
Po chwili bramy zamku zostają zamknięte. Wszyscy żyjący żołnierze zebrali się przed bramą a cywile w komnacie głównej i bawialni. Co oni robią z moimi stylowymi meblami i dywanami z egzotycznych plemion barbarzyńców! Dałem za nie fortunę.
Cisza. Tak od ponad trzydziestu minut. I koniec. Słyszymy kroki, obawiam się najgorszego. To chyba... cyklop cyplijski. Jeden z najgorszych potworów świata. Bum! Silne walnięcie w bramę powoduję spadek żyrandola, który zlatuje na ziemie. Przebija on kilku stojących pod nim ludzi. Giną. Krew zaczyna płynąc w sali, rzeka krwi! Co się dzieje? Dlaczego tyle krwi. Podchodzę i widzę : ciała tych nieszczęśników są zmiażdżone. Po chwili jednak coś innego przykuwa naszą uwagę. Wrota zamkowe zostają wyważone. Toczy się bitwa o śmierć i życie, o być albo nie być – z zamku nie ma bowiem drogi ucieczki.
Bitwa trwa bardzo długo; każda chwila to tortury dla duszy i umysłu. Okrzyki bitewne to ból dla uszy wywołujący wymioty u słabych psychicznie kobiet. Ja zaś stoję z tyłu i staram się dowodzić. Jednak wszystko to na nic. Po godzinie obrony szale bitwy przechodzą na korzyść orków. Przełamali oni naszą linię , powodując wyłom w „murze gwardzistów”. To już chyba koniec. Postanawiam... Uciec z pola bitwy! Tak! Zamykam się sam w swoich salach na cztery spusty.
Siadam przy swoim biurku, bezwiednie, bezwładnie. Umysł i ciało nie zgadzają się ze sobą – ciało chce uciec umysł zostać. A Dusza? Czy ja w ogóle ją mam? Zostawiłem tych ludzi samych.
Po paru minutach przerażające odgłosy bitwy i pisku mordowanych kobiet i dzieci milkną. Krew zaczyna przepływać przez wrota;powoli,strumyczkiem. Przypominają mi się dziecięce chwile, gdy wraz z moją bandą zawsze taplaliśmy się w strumyku, w naszym rodzinnym miasteczku. Co jak co, ale dzieciństwo miałem udane. Cóż , umrę tak młodo? Czekam. Czekam na przeznaczenie, los i śmierć.
Do moich komnat z wielkim hukiem i impetem wpada wielki ork. To pewnie ten sławetny dowódca. Podnoszę się ciężko z fotela, wyjmuje dwuręczny miecz stoję. Ork podchodzi, uderza silnie w moją broń wytrącając ją z ręki. Wywraca mnie. Tracę na chwilę przytomność; może z przerażenia może z nietypowej sytuacji. Po obudzeniu ork rozrywa mi spodnie. Czuję ból...
Bestia zaczyna mnie gwałcić, wkłada swój zielony sprzęt w moje pośladki. Jednak to nie jest śmieszne – ból jest nie do opisania. To straszne być mężczyzną zgwałconym- właśnie tracę resztki honoru. Nie trwa to jednak na całe szczęście długo, ork kończy i schodzi ze mnie. Każde goblinom – pomniejszym sługom wynieść mnie sali. Hm, ah tak czyli stałem się wojennym łupem. Ale przynajmniej nie zginę. Tylko cóż mi z tego. Kto mnie wykupi? Kochanka? Czy ona w ogóle żyje,czy cesarz wydał już wyrok zabicia jej? Nie wiem. Nikt mnie nie kocha ani nie potrzebuje. Pomioty orkowe wynoszą mnie, widzę ślady niedawno stoczonej tu bitwy. Cała sala jest we krwi, ludzie kończyny są porozrzucane po sali. Ciała leża bezwiednie, bez życia. Dwa monstra chodzą i dobijają jeszcze żyjących, którzy co jakiś czas wydają przeraźliwy okrzyk śmierci. Gobliny zakuwają mnie w kajdany po czym wsadzają do wielkiej klatki.
Powóz z klatką i ze mną odjeżdża. A może to, że żyję to kara? Kara za grzech, za herezje, za kradzież i za współżycie z innymi mężczyznami? A może po prostu za to, że jestem głupią ciotą , która uciekła z pola bitwy i zostawiła noworodki na pastwę krwiożerczych bestii. Bóg jest wszechmocny i ukaże nas na nasze czyny. Mnie chyba już ukarał – najprawdopodobniej będę zabawka w rękach orkowego króla do końca swoich marnych lat. Ale przynajmniej żyje...






Zgłoś nadużycie

 


Regulamin | Polityka prywatności

Copyright © 2010 truml.com, korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu.


Opcja dostępna tylko dla użytkowników zalogowanych. zarejestruj się

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1