Poetry

Arsis


older other poems newer

22 october 2024

Underground

Spójrz! Spójrz… Tak wiele razy. Tak w i e l e r a z y… Zegar wybija którąś tam znowu pełną godzinę.

Czy ty. Czy ty… Dziwne to wszystko. Dziwne bardzo. Zagmatwane.

Czy ty mnie widzisz? Spójrz, ja nie mam oczu.
Noc mi je zabrała. Noc. Noc...

Te jarzące się piksele pełgające
w mroku opuszczonego pokoju.
Te mikroskopijne cząsteczki
mżącego kurzu. Płynące dostojnie.

Idą, przedzierają się przez cementowe spojenia cegieł.

Poprzez tynk.
Przez beton.
Żelbeton… Stal...

Popatrz na to wszystko. Na te kołyski pajęczyn, w których usychają ćmy.
Które znalazły tutaj swoje spełnienie. Ktoś tu kogoś kochał, wiesz?
Teraz walają się tu sterty porzuconych rzeczy. Jakieś foliały w podartych, płóciennych okładkach.

Pożółkłe roczniki dawno zapomnianych treści...

Chrzęszczące szkło. Pod stopami. Rozbite.

Słyszę szepty. Wiesz? Słyszę szepty.
Coraz częściej doskwierają mi szeptane słowa.

Słyszysz? Słyszysz?
Nic nie słyszysz.

Albowiem twoje
milczenie.
Przeogromne jak wszechświat.

Ale jednak słyszę. Te oto szepty w gongach stojącego zegara.
I coś, co do mnie mówi w natłoku utajonych słów.
Coś spoza czasu.
W nocy. W obskurnej nocy. W zapachu
kurzu i pleśni.
W bezwonnej woni uschniętych kwiatów w wazonie.

W wazonie pękniętym na wpół.
W tym oto wazonie na stole,
przy którym stoi odsunięte krzesło.

Jakieś takie odrapane i chwiejne. Rozkołysane.

Wiesz, nawiedzają mnie fantomy, wskrzeszone przez nie wiadomo co widma...

Czy ty
mnie
słuchasz?

Idą powoli, jakby z ograniczoną zdolnością ruchową.
Ich oblicza oświetlają takie niebieskawe płomyki
bardzo lekkie i nikłe. Idące od spodu.
Pełgające w szczelinach podłogowej klepki.

Od ziemi…

Nie. To tylko zmory.
Znikają, kiedy zamykam je powiekami.

Zaciskając je
mocno,
aż do bólu.

Siedzę zakopany w stosie papierów, takich niedzisiejszych.
Z uchem przy radioodbiorniku, w którym szum miesza się ze szmerem.

Z piskliwą chropowatością
dalekich sinusoidalnych dźwięków.

W mdlącym świetle
wiszącej lampy
odkurzam pocztówki. Wyblakłe.
z życzeniami, na któreś tam święta.

Zapisane odręcznie papiery, wystukane na maszynie telegramy.
Wycinki z gazet. Pozostałości po ojcu, po matce.
Kalendarzyk z podstawką. Tekturowy.
Pamiątkowa moneta z zatartym wizerunkiem twarzy.

Stary telefon. Czarny. Wiesz, taki ebonitowy
z tarczą.
Zakurzony. Kurz wniknął do głębi.
Ciężka słuchawka z urwanym kablem.

(Ja do ciebie mówię. Ach, no tak. Więc, mówię do nikogo. Do siebie samego jedynie)

Maszyna do pisania. Fioletowa bibuła.
Wyblakłe wnioski, podania...

Bibułka z tytoniem po ojcu.
W drewnianym pudełku.
Nie dopalił do końca. Nie zdążył.

Zeszyt z podstawówki
ze szlaczkiem,
z dziecinnym opowiadaniem o niczym.

Świadectwa ze stopniami (próżno tu szukać czerwonego paska)

Wiesz?

Dobra,
nieważne.

Mówię do siebie samego. I mówię jakimś podziemnym szeptem,
co się wydobywa z moich trzewi.

I wydobywa się ze ścian wilgotnych i zimnych.
Jakbyśmy byli jednością. Ja i dom mój.
W jeden organizm splątani.
Poprzez rury żeliwne i ciężkie.

Pogłos idzie kaskadą, co rezonuje z powrotem
na membranach moich uszu.
Kaskadą ziemistą i mroczną, idącą z zakamarków opuszczonych pokoi.
W których dopalają się świece. Poustawiane gdziekolwiek: na podłodze, parapetach, krzesłach...

W dzienniczku
ucznia --
liczne uwagi.

Kto był tym uczniem?

Ktoś mało aktywny na lekcjach. Z czytanek, z wierszy: dwója.

Z pisania:
niedostateczny.

Pani wychowawczyni
wypisała to pięknym,
zamaszystym pismem.

Takim barokowym.
Z licznymi zawijasami osoby mściwej.

Takie małe Schadenfreude, że dwója za całokształt. Za krzyki. Za gonitwy na przerwach z samym
sobą…

I za granie na flecie, na trąbce.

Ponoć Miles Davies nie przeszedł do następnej klasy.
Bo grał jakoś tak nie po kolei. I jakby od tyłu,
mając gdzieś pasaże i gamy.
Wolał mroczne speluny. Podziemne bary.

Jimmy Hendrix,
ech, ten,
to już w ogóle...

Pani od muzyki dostawała histerii. Wzywała ojca do szkoły. Ojciec walił potem pasem po tyłku…

I jakie to ma teraz znaczenie?
Rozpadające się
od dotyku szczątki.

I wszystko jest
jakieś mżące.

Drgające
w dłoniach
eterycznym blaskiem.

W otwartym szeroko oknie
czarny prostokąt kosmosu. Gwiazd dalekich roje.

(Włodzimierz Zastawniak, 2024-10-22)

***

https://www.youtube.com/watch?v=5E5JyS12k4o






wybierz wersję Polską

choose the English version

Report this item

 


Terms of use | Privacy policy

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1