Julka, 12 august 2011
Wtargnął do nieba błyszczący złotem,
pewny swych zasług na bożej ziemi.
A Bóg powiedział - wrócisz tam kotem,
by swoją butę w pokorę zmienić.
Poznasz co czuje bezbronne zwierzę,
gdy ktoś cię kopnie, zdzieli kamieniem,
wtedy zrozumiesz, że w równej mierze,
wszystkim stworzeniom dałem tę ziemię.
Julka, 5 august 2011
Dlaczego kotom nie dał Bóg mowy?
Nie mógł wymyślić słów w żaden sposób.
Ginące w mękach stają się słowem
w kocim języku, rozpaczą głosu.
Kiedy świat stwarzał, wizję roztoczył.
Opatrzył w serce każde stworzenie.
W dobry wzrok koty na żywot nocny,
a ludzi w duszę z czystym sumieniem.
Kłos się kołysał ziarnem do ziemi,
żeby się człowiek i zwierz nasycił.
żadnej różnicy nie czynił z niemi.
każdej istocie dał śmierć po życiu.
Lecz nie pomyślał co będzie potem,
że taka sama krew cieknie z rany
i równą w bólu znosi golgotę
człowiek, czy zwierze poniewierane.
Kiedy zobaczył nieludzkie czyny,
Nad bezbronnością, opieką zwane,
śmierć i cierpienia bez żadnej winy,
pomyślał - człowiek kupczy z szatanem.
Wszedł między zboża, kłos w górę zsunął,
zostawił czubek dla psa i kota.
Odszedł do nieba, skrył się za łuną,
przygotowuje sąd po żywotach.
Julka, 2 august 2011
Kiedy były małe, ściernisko kłując ubóstwo,
sklejało palce lepką czerwienią. A później,
zaczęła się stroma kamienista droga
i poszukiwanie własnego skrawka świata.
Kamienie dorastały podobnie jak stopy,
bezwiednie związane ze sobą na dobre i złe,
tak nieodstępnie, od miasta do miasta.
Pod chmurami - razem, choć nie w jednym celu.
Mnożyły upadki (niby niechcący,) a tak boleśnie.
Świetliki nad bagnem i metamorfoza.
A gdy rosły kwiaty, padały deszcze, balsam
na gojące się rany - i znów świeciło słońce.
Najgorsze są niepożądane zaskoczenia.
Przeleci prosta linia, która już nic nie znaczy.
Zimne stopy staną w pozycji pionowej
i tylko - niewiadoma długowieczność.
Julka, 1 august 2011
Pierwsza wybucha z pąka najpiękniejszym kwiatem.
Nie ma dla niej przeszkody nie do pokonania.
Zjawia się nagle wiosną, ma kolor szkarłatu.
Otwiera bramy niebios, piekielne zasłania.
Najczęściej traci skrzydła i spada z błękitu.
W piekle straceńców świata wyobraźnią kona.
Wnet nowe zaproszenie do szczęścia wyczyta,
na twarzy lata, które okaże się ponad.
Dojrzała i gorąca, wydaje owoce.
Pochłonięta bez reszty troską dojrzewania,
nie spostrzega, że blakną obrazy w pozłocie
i coraz bardziej proza poezję przysłania.
Spadanie w liczebności przytłacza ciężarem
srogiej tortury piekła z madejowym łożem.
Wydawać by się mogło - dzieje jak świat stare.
Gdzie odchodzi rozsadek, wszechmogący Boże?
Nim się kieruje jesień, mądra doświadczeniem.
Z ostrożnością przez wizjer obserwuje gości.
Nieskora z rozrzutnością dzielić serca mienie,
stara się rozszyfrować za czym bywa pościg.
Wreszcie przychodzi zima. Zmrozi serca lodem.
Amor połamie strzałę i wyrzuci w przestrzeń.
Jak dobrze, że pór roku w życia niepogodę
nie zabiera się w drogę, która czeka jeszcze.
Julka, 30 july 2011
jak ćma - oślepła w ogień lecę,
a gdy za mocno mnie przypala,
opuszczam nieprzyjazną świecę
i zrozpaczona błądzę z dala.
Uratowana od spalenia,
łatwo ulegam słabej woli.
Znów szukam ciepła przy płomieniach,
nie pamiętając jak to boli.
O Boże, czemu ciągle błądzę,
powracam na tę samą drogę.
Czy lubię cierpieć, ależ skądże.
Chcę żyć inaczej, a nie mogę.
O daj mi, Panie, moc przetrwania
lub płomień uczyń niegorący,
niech trzeźwość myśli mnie osłania,
nawet gdy wpadnę tam niechcący.
Julka, 13 july 2011
Jesteś skąpy przed i po, a to wielka wada.
Chcesz - nic dla mnie nie czynisz, sięgasz jak po swoje.
Pojęłam, gdy poznałam zwyczaje owada,
który dogodzić damie dwoi się i troi.
Nie dość, że wizerunkiem jesteś przy nim muchą,
ma na ogonie haczyk, a ty? Nic nie widzę.
Zdobywa dla niej prezent, czasem bywa krucho,
gdy się w Sidlisza sieci uwikła w intrydze.
Duża zdobycz. Dozuje limit- rozkosz dla niej.
Tylko czasem przywabi chętnego sąsiada.
Droga do apogeum usiana ćwiekami.
A dama? I z zazdrości i z posiłku rada.
Wyciągam z tego wnioski - od dziś będzie zmiana.
Prezent zadecyduje, dużo albo mało.
Przytargasz wór kiełbasy, może być do rana.
Skończyło się darmowe używanie ciała!
Pytasz skąd taki pomysł? To nie moja wina,
podglądałam owada - co dla NIEJ wyczyniał...
Julka, 12 july 2011
Kogo przychylny los ukołysze -
wieniec laurowy włoży na skronie,
sen go unosi w nocy zacisze,
serce wzajemną miłością płonie…
Lecz jakże dziwnie jest na tym świecie,
ludzie o takim szczęściu nie krzyczą,
ale gdzie spojrzysz, w wierszu, w gazecie,
słowa przeżarte smutkiem, goryczą.
W jednej istocie uczuć bez miary,
jak w wielkim kotle miesza się co dzień.
To chce umierać trawiona żarem,
to znowu jęczy, zmrożona lodem.
Stwórca się śmieje, widząc ten blamaż.
Dał wolną wolę i zakpił sobie,
za przewodnika dając szatana,
by za plecami człowieka pobiegł.
Z raju wygnani, wciąż go szukamy.
A szatan mówi - raj jest na ziemi,
i otumania nas wskazówkami -
jak łatwo żadnych problemów nie mieć.
Julka, 11 july 2011
Myślisz głupku, że ja jestem autobusem?
Gdzie się wpychasz ponad normę w czasie szczytu?
Nie myśl sobie, będzie jak chcę, nic nie muszę.
Już niejeden ci autobus dupę wytłukł.
I uważaj, bo zajedziesz za daleko.
Czuwaj nad tym, by wysiadki nie przeoczyć.
Zapomniałam przez twój zapał, ech, człowieku,
no wiesz o czym - przestań pieprzyć, bądź uroczy.
Jak się wdarłeś, to niech frajdą będzie finał.
Nie dla ciebie, tylko wspólny, albo biada!
Nie poradzisz, to nachalnie nie zaczynaj.
Może ci się tylko przyśnić autostrada.
Gdzie ten cymbał?
Julka, 10 july 2011
Czasem, choć nie chcę, piszę wiersze smutne,
kiedy się nie śmieję, ale i nie płaczę.
Czart siedzi w sednie, połamał mi lutnię,
bezsens obrazy przekręca dziwacznie.
W mrocznej przestrzeni zagubiłam duszę,
i tylko cienie szarą mgłą spowite.
Magicznym kołem Wenera porusza,
promienie szczęścia pryzmat łamie świtem.
Mylne złudzenia nikną w mocy słowa.
Topię w odmętach pamiątki matacza.
Ciesz się z istnienia - tak niejeden powie.
Nie wie, że czasem i rzeka zawraca.
Nim wieczne mroki nad triadą zawisną,
nim władca czasu zadzwoni niemile,
kto zna na życie receptę magiczną,
która je szczęściem w zmierzchaniu upije.
Julka, 8 july 2011
Jesteś jak zachód słońca - zwiastunem ciemności.
Przez ciebie coś się kończy, czego nie zatrzymam.
Wizerunkiem pozujesz przemęczeniu w czynach,
kaprysem tego świata zapraszając w gości.
Udajesz, że się wcale nie męczysz przed metą.
Bieg z zadyszką na pokaz, chęć niemalejąca,
lecz coraz trudniej będzie nosem chmury strącać.
Wiem symptomie jesieni, wiem, wiem - to już nie to.
A czy się komuś marzy ta szczęśliwsza ziemia,
bez końców i zachodów, choć płaczący w splinie ?
Czasem przychodzi we śnie, ale mnie tam nie ma.
Są zielone ogrody, tylko nie wiem czyje.
Jest pod dostatkiem ciszy, spokoju i cienia,
lecz ja kocham hałasy wśród słów - jestem, żyję!