dintojra, 5 october 2011
wena wróci znajdę inspirację
przestanę w końcu potykać się
o stosy kartek przepełnione popielniczki na wpół pełne butelki
nie będę ślizgać się na kocich kłakach i odchodach
których właściciel pozostawiony sam sobie
zaniechał walki o uwagę już nawet nie mruczy
natchnienie przyjdzie
to mężczyzna który nie zniknie skulony po drugim rendez-vouz
co nie padnie pod ostrzałem literackiej gawędy
zrozumie że panie źle trawią banalnych głupców
uroczych być może a pozbawionych wyobraźni.
mężczyźni to gatunek na wymarciu
zagrożony zagładą
a kobiety lubię niestety nie w ten sposób
by powietrze eksplodowało
.
dintojra, 4 october 2011
malinowo mleczne poranki
nie wzbudzają już tkliwości ni rozmarzenia
myśli stabilne jakby mniej ulotne
a skotłowana pościel nad ranem odarta z namiętności
nie zagrzebuję się pod pierzyną by przedłużyć ciągłość poranka
zrywam się z nastaniem słońca wyglądam przez lukarny
boleśnie zagryzam wargi wspominając ostatni wieczór
przed twoim odejściem.
gdziekolwiek jesteś wierzę że to tylko sen
przywołany lotem pszczół na sekundę przed przebudzeniem
jak na obrazie salvadora. twoim ulubionym.
bo i zniknąłeś nagle tak
a może to abstrakcja kolejny nurt w sztuce
co zgłębię ze starych pożółkłych ksiąg
i przedstawię eksperymentalne płótno słowem
jak zawsze gdy nie potrafię utrzymać pędzla
najadłszy się granatu owocem.
dintojra, 8 august 2011
Fantomy zjawy niewidzialne cuda
wplecione w maswerki okien
na szczycie wież ze szpiczastym hełmem
fantom zwisa na gałęzi inferna
dekadentyzm
ornamenty płomieniste zdobią opuszczoną świątynię
pod sklepieniem fantom złowieszczy wyszczerbiony
inferno
ruiny moje natchnienie
katastroficzny nastrój
i błogie wspomnienie pierwszego smaku mężczyzny
co dziś fantomem może się obwołać
nie smakował jak trzeba
mimo całej architektonicznej otoczki
woal znikł mgła się rozstąpiła
zbyt wiele tytoniu za mało ananasowej słodyczy
bo przecież sam wie najlepiej.
dintojra, 25 may 2011
odloty które zamykały mnie w klatkę
coraz częściej po śmierci kochanka
wtargnęły w sen sferę sacrum
teraz gdy bezwiednie zaparzam siódmą kawę
nadal widzę czarny różaniec na gałęzi
ten sam co sprofanował śnienie
nie boję się dopóki twarz w chustach
nie wypełni szyb a może i luster.
tłukę wszystkie tafle i tonę w szklanym pyle
naczyniom też nie odpuszczę
oblewam się wrzącą kawą, będą blizny, nie szkodzi
przecież zmarli nie potrzebują ciała
warstw skóry które i tak zbrzydną
szybciej niż się spodziewasz spodziewam spodziewamy
nie wierzyłam że ciało można wielbić bardziej
niż to drugie dopełnienie całości
dintojra, 24 may 2011
nie masz zabawek, to i lepiej
przecież jestem ja
oto stoję gotowa znów odbić się od ściany
i zerwać z niej zwoje tapet zbrudzonych żółcią.
dintojra, 21 may 2011
markotny tyran łapczywie zrywa soczyste jabłka
z kwitnącej wiśni, dorodnie lśniące w blasku nieba
boska abstrakcja
ma w sobie coś z geometrii kubisty
blade białka sinych oczu nabrzmiałe żyły
co chorobliwym gołębim błękitem zwodzą
strojem Adama bezpruderyjnie...
zachwyca?
wabiące zwłoki enigmatyczna błazeńska postać
co chce wyglądać jak konający mesjasz
samotne umieranie z atrybutami samobójców
wiśniowe jabłko u stóp - teatralność
biała królowa w plastikowym dozowniku
bezpańsko rzucona - codzienność
trywialny odarty ze świętości rytuał śmierci
Tylko kot co złowieszczo stąpa nieopodal ma prawo się śmiać
bo tylko on chlubi się dziewięcioma życiami
dintojra, 21 may 2011
biegłam przez góry doliny łąki knieje
odrywając się od demonów przeszłości
przez które miłości stało się zadość
gdybym tak mogła ostrzem wodzić po twojej szyi
nie żyłbyś już
gdyby w moje ręce wpadło narzędzie
poćwiartowałabym tę skórę oczy ciemne pełne drwiny
odkryłabym mroczne oblicze i strąciła z piedestału
gdy cię kochać przestanę uwolnię się z okowów
odejdę ku prawdzie
lubimy kłamstwo obedrę duszę z tej powłoki
przestanę wdrapywać się na ściany
i ostrzyć szpony
zapomnienie ratunkiem
przekleństwo eufemicznie zwane miłością
straci moc
zaznam wolności jak artysta wznoszący się ponad światem
.
dintojra, 12 may 2011
Gładkich włosów błysk lśni w oddali umyka, chowa się przed obłudnym wzrokiem rzeczywistości w szklaną kulę wpada upaja się nieistniejącą abstrakcją rozbitych butelek po denaturacie
w obskurnej bramie pięknowłosa błądzi w kamiennym korytarzu
drepce po fekaliach odnóżach robactwa moralnej degrengolady
mija zwłoki barbarzyńców którzy sami wydali na siebie wyrok
zwłoki buntowników konstruktorów nowej formy
ciała walczące za życia teraz zbite w jednym miejscu
brudzie tej samej porażce.
Brzęk rozbitej szyby to gołąb uderzył umęczonymi skrzydłami
w przykurzone okno zatęchłego wnętrza
Bose stopy pięknowłosej toną w brudzie epok
zacofaniu zaniedbaniu miasta - klatki
Pięknowłosa jest cieniem który nigdy nie wzniesie się ponad
który spowijać będzie mroczne podłoże
Uszła cało uciekła degrengoladzie uciekła słowu co brzmi
jak śpiew jak słodycz jak artyzm słowu co zabija
echo jej bosych stóp grzmi pośród wilgoci murów zwłok
poszukuje światła i prawdy poszukuje nauczyciela mistrza
który wodewilowym głosem amanta zanuci zwiewnie boleśnie
'wróć, walcz, jasna i niewinna odkryj ląd nieznany odnajdź odnajdź...mnie?'
wodewilowa fonia to tylko głos podświadomości
imaginacja - prawdy nie ma w zagadkowości przeminie
dintojra, 12 may 2011
otulam się płaszczem rozkoszy - hedonistyczna tarcza
odklejam się od sprofanowej rzeczywistości
wszystko niszczeje
przemija
rozkosz nigdy.
ginę w otchłani gdy bezwstydnie obnażasz ciało
gdy eksplorujesz mnie językiem
i opadasz na promieniującą powłokę
zapalasz papierosa nonszalancko się zaciągasz
duchowa pornografia
nigdy nic nie mówisz a ja czuję dreszcze nieprzyzwoitości
gdy okrywa mnie przeszywający wzrok geniusza -
ot wzniosły erudyta
gubię się w cielesności
mojej
twojej
wypukłości kształty figury
dłonie mogące należeć do pianisty
nie należą
sycę się nagością
trójwymiarowym kolażem
fotografią
akwarelą
rzeźbą
nie żegnasz się wychodzisz
nie godzę się z powrotem
tłamszące realia
czołowe zderzenie pogubionej cielesności
w paranoicznym świecie