Arsis, 21 august 2022
Nagły błysk! Światło zamienia się w cud… Kładą się pod każdy dotyk światłocienie, niuanse
blasku…
Jesteś wszędzie… Słyszę twój wewnętrzny puls.
Bicie twojego serca przebija się poprzez szum wszechświata, poprzez kontrasty…
Moja egzystencja.
Marna.
Sponiewierana…
Jak łopocząca
podczas sztormu płachta
… zbezczeszczone truchło nieistnienia…
Otacza mnie żywioł eksplodującej gwiazdy,
który oślepia i rani…
… i zagina czas, wpadając pod własnym ciężarem do jądra ciemności…
Pędzę do ciebie, królowo ciszy, królowo doskonałej czerni, choć w aureoli rozpalonych
cząstek…
Pędzę do ciebie
po najdalszy
horyzont,
w drogi zawiłe…
Aby przyjąć
wszystko w pokorze…
*
Wskazówki stojącego zegara z każdą sekundą spowalniają swój bieg…
tik-tok,
tik-tok…
… tok-tok…
Chrzęst zegarowego mechanizmu…--- gong…
I znowu…
… tik-
tok…
… tik-tok…
… … tik… -tok…
Zapadam się, lecz,
o dziwo,
widzę jeszcze.
Widzę obrazy przeszłości, choć już zdeformowane i skręcone spazmem agonii…
Szarość dnia
wpada
przez
uchylone
okna pokoju…
… przez falujące firanki…
Widzę jeszcze
(Ciebie widzieć pragnę najbardziej, jedyna… )
Poruszasz nabrzmiałymi,
sinymi wargami,
lecz nie słyszę,
bowiem rozdziera moje uszy
piskliwy szmer śmiertelnej gorączki…
Płyniesz
wysoko
jak nawała
deszczowych chmur, moja melancholio…
… w strzępach krajobrazu, w całych ich zastępach…
(Włodzimierz Zastawniak, 2022-08-21)
***
https://www.youtube.com/watch?v=izU61fxkOUA
Arsis, 17 august 2022
Teraz już wiem.
A czy ty…
Przede mną piękny kwiat. Najpiękniejszy,
mimo że widziany z oddali…
Migot słońca pomiędzy gałęziami strzelistej topoli, pomiędzy liśćmi wiatr…
Teraz
już
wiem,
ale
― czy ty?
Nie wiem jak opisać słowem ten cud, tę wizję zatracenia…
Będziemy szli po omacku z biciem serca,
rozjarzeni światłem dnia,
gdzieś daleko w otchłań blasku…
Będziemy szli i jeszcze… I znów…
… sperleni majową rosą łąk, w uścisku i znoju…
spleceni…
Będziemy szli jak wtedy,
kiedy o wieczorze wszystkie drzewa nosiły twoje imię,
a z pożółkłych pól biły zmieszane wonie skoszonej trawy, zwilgotniałych ziół…
Wieczór, bowiem narastał w melancholii mijania, i twoje łzy kapały miękko na moje dłonie…
*
I cóż mogę więcej…
Na razie zawzięte milczenie
otula mnie
i głaszcze po twarzy jasną smugą deszczu…
Na razie
nic…
Może ―
kiedyś…
… jak da los…
(Włodzimierz Zastawniak, 2022-08-17)
***
https://www.youtube.com/watch?v=3sdUBxnJkb4
Arsis, 14 august 2022
Jakieś obrazy suną nisko. Jakieś nieokreślone widma…
Nisko.
Nisko
nad
podłogą, ziemią…
Kotłują się i kłębią w wieczornym rozemgleniu…
Spójrz!
Odpływam.
Nadpływam…
Przemieszczam się falami kosmicznego oceanu,
ściskamy
grawitacyjnymi kręgami
straszliwej czarnej otchłani.
Przytulam się do wilgotnej, zimnej ściany pustego pokoju.
Wodzę palcami po nitkach pęknięć, które mają piętrową konstrukcję unicestwienia,
wsłuchany w tumult
pierzchających
korytarzem kroków…
… schodową klatką, ulicą…
Wszystko pierzcha i ginie
w zakamarkach mroku.
W obłokach kurzu i trwodze samotności.
Ćma uderza
skrzydłami
o wiszącą lampę.
Przycupnęła na chwilę, by uciec,
gdzieś w sztorm powybrzuszanych zasłon.
W biały szkwał
o tysiąc mil
od ogrodów nieba…
Próbuję chwycić ją za skrzydło, lecz wyrywa się, pulsuje i płonie…
Tak oto umieram w łopoczącym świetle
rozgorączkowanej nocy,
przeszywany pod sklepieniem pociskami gwiazd.
Wśród milczących wiwatów i salw, wśród oklasków sennych bytów. Tak oto…
*
Ogłoszono czyjeś
samobójstwo
w gazetach
sprzed wielu lat…
Na pożółkłych
stronicach,
wśród fotografii, zdjęć
szczątki zwęglonego ciała.
(Włodzimierz Zastawniak, 2022-08-14)
***
https://www.youtube.com/watch?v=5JUBmTq1L7U
Arsis, 10 august 2022
Otwieram oczy i widzę rozmyte, wilgotne plamy.
Spoglądam i patrzę…
… oto gałęzie rozłożystego drzewa…
Cieniste
kształty
w aureoli słońca.
We
łzach…
Jakieś twarze przesuwają się powoli
w kolejnych fazach mijania…
Z przeszłości w przyszłość, przekraczając teraźniejszość jaśniejącym snopem deszczu…
Gdzieś w przestrzeni,
pomiędzy mną
a przedmiotem.
Pomiędzy nami…
A w dalekiej widzialności świata…
… pole
i sad…
… łąka nieskończona, mieniąca się od kroplistej ulewy…
Chwieją się strzeliste topole, które mógłby namalować samotny malarz-impresjonista.
Albo prosty pasterz,
grając na flecie.
W stogach siana, w trawie, w nabrzeżnym sitowiu…
A miłość?
Jakże ją namalować słowami?
Wchodzi do pokoju z burzą włosów
przez otwarte szeroko okno,
wnosząc ze sobą zapach słodkiej melancholii, oraz jakiejś dziwnej tęsknoty i upojenia…
… jakby to było pierwsze spotkanie, ostatnie rozstanie… w uśmiechu, w płaczu, w trwodze…
Ale, jakże namalować miłość?
Przybywa, nucąc pieśń
nieopisywalną nutą.
Pełna światła i refleksów,
co drgają w jej oczach i kącikach ust…
I może tak trwać,
mimo odległości.
… mimo okrutnej nocy…
Cała w blasku,
w górze.
W świetle…
Lekka jak późny wiatr, jak ciężar motyla na czerwonym płatku róży…
I wciąż
narasta.
… nadchodzi…
(Włodzimierz Zastawniak, 2022-08-10)
***
https://www.youtube.com/watch?v=eXnV1BKaxm8
Arsis, 31 july 2022
Deszczowy dzień. Jaskrawe słońce. Noc. Obskurna noc,
pełna ulicznych latarni.
… pełna niewyraźnych widm…
Moja matka urodziła mnie,
kiedy padał deszcz.
Urodziła smutek z oczami pełnymi nostalgii.
Padał wtedy deszcz.
Pamiętam, że pędziłem
przez życiodajne, rozległe polany, pełne lecących ptaków, kiedy nagle
― zapadłem się na dno zmętniałej wody, wchłonięty znienacka ze zdwojoną siłą…
Wchłonięty,
przez co?
Przez zapadłość okrutnego mroku.
… czarną otchłań stężałą w bezruchu.
Przez ukryte zjawy
znaczące krwią
mój powolny
powrót na ziemię…
Głową do dołu.
Do ciepłej groty
― przytulnej jak łono.
Aż do eksplozji światła rozpękłej w straszliwym skowycie echa.
By zasnąć wreszcie
w otulinie czyichś dłoni.
Gdy otworzyłem oczy, padał deszcz.
Stukały o parapet ostre krople.
Ściekały z pełnych szarego nieba okiennych szyb.
Padał wtedy deszcz,
podczas gdy ja,
tuliłem się w ciszy do niczego.
Do chłodnej powierzchni
aluminiowego blatu,
opuszczony w pomieszczeniu pełnym łez.
Za ścianą narastał czyjś przejmujący szloch.
Nie rozumiałem wtedy jeszcze niczego.
Nie rozumiałem, choć wiedziałem już, że byłem sam,
mimo że za ścianą
narastał czyjś
niespokojny oddech,
wzruszany koszmarami snu.
Za ścianą wzlatywały
okrutne widziadła,
machające postrzępionymi skrzydłami w niepojętym żalu.
Przedzierające się przez mżące piksele wysypującej się zewsząd samotności…
Padał wtedy deszcz.
A ja?
Wodziłem oczami przyzwyczajonymi już do tęsknoty.
Po krawędziach
przedmiotów.
Po awangardzie
kształtów
i wzorów.
… po jednolitej bieli…
Nie płakałem, choć moje oczy pełne były łez.
Ale nie płakałem,
wiedziony melancholią podczas niskiego lotu nad ziemią.
Leciałem, gdzieś za horyzont, za las.
Za granicę jawy,
zatopiony w jakiejś dziwnej substancji czasu.
Rozpoznając wyrastające
znienacka kształty. Chłodne. Zimne. I obce.
Bezwzględne w swojej potędze martwoty. Niewzruszone. Milczące…
Wychodzące naprzeciw stwory,
rozstępowały się znienacka, zatrzaskując się za mną, uniemożliwiając mi drogę ucieczki.
Pędziłem coraz szybciej,
meandrując pomiędzy
wzorami tapet,
które mrugały
do mnie porozumiewawczo.
I wyciągając
w moim
kierunku
wypustki, aksony…
Pędziłem, wchłaniany
przez żarłoczną nicość.
Tuż nad ziemią,
nad rozpierzchłymi
słojami podłogowej klepki…
Pędziłem długim korytarzem w trwającej jak przekleństwo ciszy.
Pędziłem jak kometa, rozciągając za sobą długi warkocz białych włosów.
Pędziłem co tchu
do swojego
zamkniętego świata,
szeleszcząc w powietrzu
jak wyrwana z zeszytu kartka…
Pędziłem, co tchu, targany porywistym wiatrem
w poszarpanej koszuli. Rzucony w przestwór zimnego deszczu…
Widziałem
schorzałą
śmiertelnie
twarz mojej matki.
A więc, to już tyle minęło czasu?
Uciekł mi on, nie wiadomo kiedy…
Moja matka już umarła,
nie doczekawszy pomocy w zgorzknieniu i żalu.
Nie doczekawszy wnuka. A więc, to już tyle minęło czasu?
Mignęły mi przed oczami kropliste neony.
Rozbłysły i zgasły, jak iskra życia.
Przede mną szelest wiecznych traw już bliski. Rozległe polany… Lecące wysoko ptaki…
Mignęło wszystko,
jakby zaledwie
zmrużenie powiek.
Po co to i na co?
Jaki był w tym wszystkim sens?
Przede mną coraz bliższy huk wodospadów.
Patrzę na to wszystko
wielkimi oczami,
lecz nie płaczę,
mimo że są pełne łez.
Odczytuję w kompleksie ciszy
zatajone symbole, znaki…
W plątaninie opuszczonych korytarzy
jakiejś nieokreślonej budowli, pomiędzy życiem a śmiercią.
Lecz śpiew ptaków
coraz bliższy,
co biegnie lekko w powietrzu.
Przesiąknięty wilgocią porannej rosy, odlatuje w nieznane,
gdzieś ponad drzewami dotykającymi intensywnie błękitnego nieba.
Lecz śpiew
coraz bliższy…
Dotykam palcami powietrza…
… rozgarniam świetliste jego powłoki…
(Włodzimierz Zastawniak, 2022-07-31)
***
https://www.youtube.com/watch?v=gHIUD2Dbl8Y
Arsis, 28 july 2022
Powiedz mi, gdzie jesteś? A, gdzie ja jestem?
Jestem w miejscu zapomnienia.
W miejscu nostalgii okraszonej deszczem. I słońcem patrzącym spoza wysokich chmur…
Gdzie ja jestem? Nigdzie.
W bezkresie pustki,
królestwie wiatru.
Wśród złudzeń i widm…
I wszystko milczy
przejęte chłodem
― wiecznego oczekiwania.
Coś się przemienia.
Przychodzi. Odchodzi…
… zataja w sobie cząstkę istnienia…
Korzeń. Drzewo. Rysa na polodowcowym głazie…
Kwiaty pachną w półcieniach.
W poduszkach zwilgotniałego mchu apteczna woń zleżałych ziół…
Czyjeś
kroki.
Twoje?
Moje?
Niczyje.
Spadają echem
na równi ―
pochyłej
samotności…
… uciekają, gdzie cisza…
(Włodzimierz Zastawniak, 2022-07-28)
***
https://www.youtube.com/watch?v=ZvAWXxKvp9I
Arsis, 23 july 2022
Stoimy oślepieni słońcem, gdzieś pomiędzy frazami naszych oddechów. Wietrznej etiudy.
Ściskamy palcami nitki kobaltowego nieba,
które przesączają się zwierciadlanym strumieniem czystego blasku.
Przede mną bogini.
Przyglądam się
twoim oczom,
w to ujarzmione
w krysztale piękno.
Przyglądam się twoim oczom…
Skąd nadlatują te ptaki? Znad jakich wzlatują obłoków?
Widzę ciebie zatrzymaną w czasie. Falujące włosy zanurzone w oceanie smutku.
Rozdzierają cię roztańczone cienie, drgające refleksy,
jakbyś opadała na dno jeziora
półprzezroczystym ciałem meduzy.
Oddalasz się ode mnie tak bardzo powoli,
jak księżyc od ziemi… Milimetr po milimetrze…
… wyciągasz ramiona…
Lecz nim zerwą się grawitacyjne więzy,
spopieli nas supernowa w potoku straszliwego blasku.
Widzę
ciebie.
Twoje
usta.
Dłonie…
I mógłbym tak ciebie powtarzać. I mógłbym powtarzać wciąż. I mógłbym…
Co się stało z naszą miłością? Powiedz…
Nasłuchuję…
W uszach
― piskliwy szum…
Błądzę, potykam się, kluczę…
… docieram jedynie ― do n i c z e g o…
Widzę
ciebie.
Twoje
wspomnienie.
Zaciskam mocno powieki, aż do granicy bólu. Otwieram.
Rozmazują się wilgotne plamy. Skapują srebrnymi kroplami po nagłej lipcowej ulewie.
Spływają po szybach łzy…
Za szybami burza melancholii.
Za szybami
samotna noc…
Sperlona łąka.
Ogród. Las…
… za oknami noc…
Wsłuchuję się
w to ciągłe milczenie.
Ty umiesz wszystko. Wiesz…
… umiem już ciebie na pamięć. Tęsknię.
(Włodzimierz Zastawniak, 2022-07-22)
***
https://www.youtube.com/watch?v=dVy9Dyffg1s
Arsis, 20 may 2022
Maj umajony…
Maj mój
jedyny,
pachnący bzami…
Zawsze było w tobie tyle smutku i milczenia,
melancholii utkanej łzami,
kropelkami drżącymi
na srebrnej pajęczynie,
lekkim powiewem na skroni…
Byłeś we mnie i jesteś
od kiedy żyję,
a kiedy umrę
zapłaczesz tkliwie…
I zapłaczesz cicho.
Spod gałęzi
wywiniesz się gwiazdą.
I zieleń zatrzepocze, zaszeleści, załka,
herbaciane wiechy otumanią omdlewającą wonią.
Maj mój
jedyny,
pachnący bzami…
Czy mnie znów słyszysz?
Idę parkową aleją, którą szliśmy, idziemy…
I jeszcze…
W słońcu zatopieni jak wtedy…
Czy pamiętasz jeszcze?
Ja pamiętam, mimo niepamiętania
i czasu rozdzierającego
duszę,
i czasu zacierającego ślady.
Pamiętam i słyszę,
choć nie mogę,
choć słyszeć przecież nie powinienem…
Maj mój’
jedyny,
sperlony rosą…
Ukochany, nasycony miłością…
W cieniach gałęzi na drodze,
w słonecznych prześwitach…
Zatrzymuję się i chłonę,
ściskam twoją dłoń niewidzialną.
Obejmuję próżnię…
(Włodzimierz Zastawniak, 2022-05-20)
***
https://www.youtube.com/watch?v=y8QphHEznXk
Arsis, 29 april 2022
Krople deszczu na mojej twarzy… Ściekające po policzkach strużki…
Otumania mnie sobą ciepła wiosenna noc,
jakby nieśmiałością
pierwszych porywów miłości.
Skąd, od kogo ta mnogość słodkich pocałunków i westchnień?
Nic.
… niesie się wciąż czyjś nieustanny szept…
Czyj?
Niczyj.
… spowolnione oddechy,
dziwna zawiesina
zamglonego czasu…
Cienie wokół i wszędzie. Kołyszące się gałęzie, ciche skrzypienia konarów…
Twoje imię…
Jakie jest
― twoje imię?
Szum w mojej głowie.
Szmer deszczu
na liściach
dębów, kasztanów…
… parkowych ławkach…
Mnożą się
senne
widziadła…
Przechodzą…
… przenikają i nikną…
Krople na mojej twarzy…
… rozpryskują się, rozmazują maskę klauna…
(Włodzimierz Zastawniak, 2022-04-29)
***
https://www.youtube.com/watch?v=W_NhbYqTq0A
Arsis, 19 april 2022
Otula mnie noc swoim lodowatym tchnieniem…
Opieram się o ścianę,
podciągając kolana pod brodę.
Jakieś stare
zdjęcia,
rodzinne albumy…
… wszystko
milczące
i martwe…
… pokryte warstwą kurzu…
Światło wiszącej lampy odbija się od drewnianej klepki,
do której przywieram ustami, którą całuję, wchłaniając nikły zapach woskowej pasty…
… noc sponiewiera moje zmysły,
pieści je czule
ostrymi szponami mroku…
Spójrz, jestem tutaj,
przedzierając się
przez mżące, szare piksele…
… w drugim
pokoju
― ciemność…
… w lustrze trema ―
nieostry zarys
jakiejś postaci…
Kto miał
przyjść?
… nie przyszedł nikt.
Moje własne jestestwo, moja nędzna powłoka…
Za oknem szmer przejeżdżającego samochodu, czyjeś kroki…
Co szepczesz,
zjawo?
Co chcesz mi
― takiego przekazać?
Chrzęst zegarowego mechanizmu…
Zgrzyt,
gong…
… i znowu…
… tik-tok-
tik-tok…
… tik-tok…
Zamykam oczy…
…
Przenoszę się w czasie…
Stary bunkier w Semipałatyńsku, zwoje jakichś kabli, zardzewiałe zawiasy, plątanina rur…
Wpada przez szpary
jaskrawe słońce…
Błękit chłodnego,
sierpniowego już nieba…
Przytłacza swoją wielkością pożółkły, ciągnący się w nieskończoność step…
Nie, to tylko miraż, ułuda, senne wyobrażenie dawnego życia…
Jesteś tu,
prawda?
Powiedz,
że tu jesteś…
Wodzę w półmroku drżącą dłonią
po spękanym betonie,
po brunatnych bąblach nuklearnego żaru…
Rozsypujące się
zmurszałe fragmenty…
… odpadająca farba… przesypujący się przez palce spopielony tynk…
(Włodzimierz Zastawniak, 2022-04-19)
***
https://www.youtube.com/watch?v=wS-vh3Oi4X8