absynt, 22 march 2025
Zmywalne ściany, rozpylone w powietrzu drobinki pytań,
trzask ognia. Jest coś takiego w drzwiach, co przykuwa uwagę.
Bez względu, z której strony patrzysz. Głuszą odgłosy,
oddychają za nas, filtrują ciszę, a z czasem kneblują usta.
Codzienność, przypalone mleko, w kuchennej ciszy lepki dotyk,
pod spódnicą dłonie, obrazy jadowicie wyraźne. Spragnione
języka półkule ognia bez cienia wstydu czekają na cud. Urywki
rozmów, migawki z życia po życiu, spazm.
Gdy na poddaszu umiera motyl, a w piwnicy porastają kartofle,
siedzisz naga. Nade mną wielki ptak skrzydłami zasłania słońce,
płyniemy. Falowanie, przypływy i odpływy, uwiązane łódki uderzają
o siebie, płoną stosy bursztynu. Na brzeg wypełza chmara ślimaków.
Ktoś się dobija.
absynt, 21 march 2025
Odnalazłem obrazy snu zakropionego deszczem. Podmiejska
knajpa, wymowny gest pełen czystej, kawiarniane fusy
i rozdeptany zamek z piasku, przerośnięte wspomnienie.
Łatwość obrażania.
Powstało już tyle słów, zacerowano wymysły Boga. Wszystko,
co kochałem. Śmiałaś się. To jedno pamiętam. Uśmiech, który
powinien zabić, pobudzał. Nie pomagasz, gdy ślepniesz.
Choć raz dotrzymaj obietnicy.
Budzi się brzydki, wypluty świt. Wraz z nocą spływa smak
porażki, słoneczny brzeg nie jest alkoholem. Zbiegowie z ulicy
dziwnych trosk liczący każdy kamyk, ziarenko piasku. Wokół
spalone liście. Wycieram tablicę, by sformatować
rzeczywistość.
absynt, 21 march 2025
głodne usta wypełni do syta smutny grymas zawiśnie na
ścianie tylnym wejściem świetlana przyszłość zmiecie
z podłogi ostatnie co łaska dom rodzinny płacz matki
zagubione spojrzenie
i zastrzyk adrenaliny spadamy drobne ramiona obejmą
zapełnione snami skrzynie strach i dziecinne przepychanki
droga się kończy powroty naznaczone nieporozumieniem
cisza zapach bigosu i radio Maryja smak pokory
ile to lat zabiegamy o dzieło stworzenia zwyczajna zamiana
wszyte w materac zaklęcia odmienią serca wydłubane z drzew
pomkniemy na grzbiecie bestii pozwolimy odparować lękom
na szyi cień uśmiechu i zatopiony w słońcu oddech
otulona w poranne pianie koguta odpychasz zdziwieniem
wyciągnięte ramiona modlitwa odwraca uwagę nie wszystkie
usta potrafią kłamać językiem znaczą drogę do nieba
przedzieram się przez słowa oplecione pajęczyną znaczeń
wracają odpływające światy magii cisza gęstnieje wszystko
czego nie miałem zniknęło zasypiam z marzeniem
by się nie obudzić
absynt, 20 march 2025
Zbyt wiele niewydanej reszty, zwyczajnych gestów, ironii w uśmiechu,
niedostatek uwagi. Rozmowa o niczym, zalepianie plastrem dziury
w niebie, straszenie odpadającym tynkiem. Oprowadzanie po zoo.
Nie liczę kroków, do zejścia lawiny już blisko. Jestem – to najważniejsze.
Zielone sukno i złota whisky, szponiaste palce rozrywają przestrzeń,
wypchane ptaki, kojoty. Potrzebne do życia rekwizyty umarły. Poker,
czas beznamiętnej pustki wypełniony szelestem kart, dostojnym
milczeniem, gra o przetrwanie, miejsce w szyku, rozsypany piasek.
Kolor wygrywa, kareta traci wiarygodność. W kłęby dymu wwierca się
chciwość, głodna modliszka zrobi wszystko, by zaspokoić żądzę.
W drodze do sypialni rozrzucone żetony wabią straceńców. Grawitacja,
zapach świeżej krwi. Gdy sen nie nadejdzie, otworzy się piekło. Pytanie
o sens rozsadzi zmysły. Zagrajmy.
absynt, 20 march 2025
Pomyśl, jak zagrasz to, o co proszą zapalone znicze,
toccatę i fugę d-moll Jana Sebastiana Bacha. Nie
obowiązuje barokowy strój. Od wieków to samo,
zadumany, zapłonie wpatrzony w świecę.
Nie bój się zgrzeszyć, wyprostuj ramiona i graj.
Kamienne mury rozsypią się w proch, bo idą dusze
umarłe w bólu, krzyczy dziad i niewinne dziecko,
to nie deszcz, a ty wyrzucasz garściami motyle,
podcinasz żyły, by dłonie zanurzyć w głogu, dopaść
jutrzni, uderzyć w bębny, wytarzać się w trawie
i policzyć obłoki, zerwać, zachłysnąć czasem,
którego nie ma. Zagraj mi ciszę.
absynt, 19 march 2025
Kiedy już przyjdzie umierać i poskładać w szufladzie rachunki,
raz jeszcze dotknę jedwabnych majtek schowanych przed światem
pragnień. Kosmyka włosów znad szyi, gdzie głodne usta zatopiły
zaklęcia, płomień wyznań rozniecił pożogę i gorącą lawą wytrysnął
na uda.
Przeczytam kartkę wciśniętą w bieliznę, podziękowanie za niespełnienie,
za wieczne zmagania, łzy o świcie z zapachem morza. Za bycie sobą.
Kiedy już wyznam nie swoje winy i te, które dokładnie pamiętam,
wstanę jeszcze raz w gorącym tyglu i poproszę: Tu i teraz weź mnie.
Ukołysz w ramionach. Tańczmy.
Zbyt wiele się stało. Pamięć nie wybiera, choć zamazuje, filtrując.
Jeszcze jest we mnie siła, pierwotna sprawczość wszystkiego, co piękne,
dzikość i żądza. Nie zrozumiesz, ale wtedy, gdy lizałem środek wszechświata,
rozwierając półkule ziemi, wielki palec u nogi stał się dla mnie początkiem
i celem, to było moje czterdzieści sekund do nieba.
absynt, 18 march 2025
Odliczam chwile, które nie mają wspólnego mianownika.
To w końcu nie próba ognia określa naszą wytrzymałość
na ból, a czas. Przemijanie niweczy wszystko, co ważne.
Trudno ułożyć przyszłość w korycie rzeki bez nazwy.
Imienia.
Wieczne pytania, drogowskazy. Nauki mędrców. Jestem,
bo muszę. W nicości roztopiona nadzieja na piękny sen,
wschód słońca i ciemności nocy. Kiedyś szczęście było
w nas, dzisiaj wyparowała wiara w człowieka, zostało zło.
Filtruję wiadomości, nie czytam gazet. Sposób na siebie
nie istnieje. Dokładam do ognia i chłonę ciepło kominka.
Tak jest lepiej. Cisza to luksus. Prywatność zanika. Słowa,
codzienna masturbacja to głos rozsądku, ostatnia fala.
absynt, 17 march 2025
Cień długiego korytarza, brudny ściek, odpływamy.
Włączony stoper odmierza dawkę nadziei. Zatrzask
rozerwanej sukni, podwiązana pończocha przytrzymuje
nadgarstek. Nie masz wolnej ręki. Obrączka nic już nie
znaczy.
Rewolucję zaczynamy pełzaniem. W mokrej pościeli
zgubiony sens, pieszczota, jak piła tarczowa, wyzwala
z niepotrzebnego wstydu. Twoje marzenie, zawisnąć na
czubku świata, realizuję w nadmiarze.
absynt, 15 march 2025
Ujadający pies, dym z ogniska i zapach palonej trawy. Świat
rozmieniony na drobne, szlachetność codzienności. Jestem sam.
Szklanka whisky przegląda się w ogniu kominka, w wątłej wiązce
światła twarz, rozszczepione spojrzenie wstecz.
Mógłbym chcieć więcej; pławić się w rozpuście lub czuwać,
suchym igliwiem wymiatać słowa. Nie znam imion ludzi bez skazy,
są tylko mgliste marzenia, jak odłupana kora, jak cień. Zapach żywicy
i płacz brzozy. Tak wygląda mijający czas.
Zimno. Wraz ze słońcem zanika cienka linia horyzontu, ciemnieją
pola, kuszą mokre od łez trzęsawiska, cichnie wiatr i opadają liście.
Ta noc prosi o odrobinę ciepła, czułości, płomyk ognia na krańcu
lasu to odpalany papieros, ktoś czeka. Na świt.
absynt, 14 march 2025
Grasz dla mnie. Powiedz wreszcie, że bariery nie istnieją.
Byłem w domu, podziwiałem dłonie, które wycisnęły ze mnie
wszystko, oczy bez cienia skazy, usta zanurzone w słowach
bez podtekstów. Życie. Bez granic. Bez wstydu. Bez ciebie.
Jestem cieniem, którego nigdy nie polubię.
Muzyka i słowo. Sztuka, której nie przestałem kochać.
Namaluj mi obraz. Kto tak potrafi uchwycić ruch, niechęć
w gestach, czułość w niedopowiedzeniach. Pamiętasz
nasz pierwszy raz? Dzikość rzucona na kolana. Oczy,
o mało nie umarłem. Strojenie fortepianu. To magia.