absynt, 15 january 2025
Porwana sukienka, nagość obleczona w cień,
rozsypane korale. Rozgarniam pustkę, tarzam się
w śniegu, oddycham.
Mroźne powietrze iskrzy milionami gwiazd.
Nawroty, półobroty, skok. Są obrazy, fotografie
naszej wyobraźni, odciski spoconego ciała, pogryzione
poduszki. Czas miniony, obecny, przyszły, morze niewiadomych.
I my – spragnieni.
Kto pierwszy wyprze się pokus, snu o sąsiadce,
biczowania godności. Lojalność, wierność – pełna
taca frazesów, wydmuszek – wykastrowane słowa.
Mamy tylko tyle ile nam dano.
Whisky pobudza wyobraźnię, i gasi ego.
W fotelu, na wprost kominka, lubię śnić.
Uwielbiam burze. Śnieżne zawieje, obrazy
na szkle, wycie wiatru. Krystaliczną noc.
Inność – to spojrzenie, dotyk, oddech.
Aura – wymyślony przez filozofów obraz człowieka,
cień, odbicie w lustrze. Odrzucona kołdra,
iskrzenie ud – skąd ja to znam?
Rozwalcowane, śnieżnobiałe połacie pól,
szarość. Pierwsza nostalgia, skaleczony czas.
Dnieje.
Mroźne powietrze i my – spragnieni.
absynt, 15 january 2025
Drogę utorowałem kamieniami. Kopniakiem otworzyłem drzwi.
Krzyk i szarość tłumu. Szorstkość materii. Zimne myśli
wczepione w skałę. Obudziła się wiosna. Wszechobecna wiara
w sukces. Oczekiwanie na pęknięcie, odłamek, który odpadnie
i na chwilę zabije czas.
Droga na skróty. Przypadkowa miłość. Na wytartych ustach
smak tanizny usprawiedliwiał kaca. Nie stać nas było na seks.
Szarpaliśmy ciszę. Rozdygotane żądze. Lato nie przyszło.
Tylko zimna jesień. Urodziłaś. Wysypałem marzenia.
Ogień nie parzył już dłoni, nie osmalał powiek. Wpatrywałem się
w popiół, chcąc odczytać przyszłość. Płacz dziecka nie pozwalał
zapomnieć, gdzie jestem. I kim tak naprawdę się stałem.
absynt, 2 january 2025
po całym dniu wpadam do siebie
by zmienić skórę
nie mam czasu
wyznanie w obcym języku
odprysk lustra ze śladami szminki
poranione kolana to droga na skróty
w ciemności po nieznanych schodach
idę się ogolić wyższe poziomy mają
swoje wymagania
których nie można spełnić czołganiem
zapytałaś czego oczekuję
przebudzenia w ramionach kochanki
niemodnej czułości
w splecionych dłoniach spoconych ciał
zaplątanych w siebie
a nawet nie wiem jak pachniesz
zamykam nieprzeczytaną książkę
wyrywam ostatnie strony by nie znać zakończenia
podobno tak lepiej
absynt, 30 december 2024
rośnie wszędzie tam, gdzie nikt nie zapuszcza korzeni,
chciałem
godność obedrzeć ze skóry, rozwiesić w słońcu cienie,
zmienić słowa w scenariusz, muzykę, w trzy minuty
bezdechu.
Nie wiem z kim walczysz. Przy tablicy zasmucona mina
rozgrzeszała wszystko. Dzisiaj, nie wystarczy się wydąć,
zadrapać świat. Nie ociepli wizerunku zmiana barw,
odcienie wyłuskają ziarno, chropowatość materii.
Sajgon,
twarz starej kobiety dotykającej tatuażu, pokaleczone palce,
uśmiech w bezzębnych ustach, słowa, które nigdy nie padły
i strzał w oczy – ciemna baba na posłaniu z jaśminu,
strzępy rozrzucone w gnoju – kac.
Nie modlę się już, gdy wieje wiatr zatykam uszy.
Próbuję oddychać liczeniem fal, wiatrem od morza,
zapachem wędzonej ryby, ale rachunki trzeba spłacić.
Czterdziesty równoleżnik i krew rozdeptanej żaby.
Strach przed ciemnym korytarzem, zasłanianie lustra,
zaburzony oddech. Chciałem godność obedrzeć ze skóry,
rozwiesić w słońcu cienie. Tej nocy piłem do rana, tam,
gdzie nikt nie zapuszcza korzeni – wyrwane słowa.
absynt, 30 december 2024
Spacer po plaży, samotność z wyboru, krzyk mew i zapach
wczorajszej przygody. Poczuj świeżość poranka i pozwól
słońcu rozpalić oczy. Jesteś tylko złudzeniem, fatamorganą,
uwiązanym na nitce kolorowym latawcem. Słowami, które
nigdy nie padły. Marnym poetą.
Rybackie łodzie, gwar zdyszanych postaci, armada duchów
ruszająca na podbój świata. Ktoś przeklina, kobieca dłoń
podaje kanapkę, słychać płacz dziecka. Wczepione w spódnicę
nic nie rozumie. Ze świtem odpływa cząstka rodzinnego domu,
ręce, których nie zastąpi delikatność pachnąca mlekiem.
Oceanu nie namaluje mgliste wspomnienie, w którym wiatr
rozwiewa włosy, a panna młoda, samotna, wciąż czeka. I ta
chata na klifie. Puste obrazy odstawione do kąta. W ciszy jest
coś wymiernego. Zapętlenia. Rachunek wektorowy. Czas nie
gra roli, tylko światło wciąż ucieka.
absynt, 13 december 2024
pod opuszkami palców
rozchylona róża
struktura z innego świata
zabawka w rękach pianisty
poranna wilgoć i oddech antylopy
koniec gonitwy
partytura na cztery ręce
pass
dotykam pereł satynowej sukni
czarne pończochy
jak wyrzut sumienia
na smyczy pustych dialogów
po stokroć nie
nie zagram już siebie
absynt, 28 november 2024
są kobiety
bezduszne szkielety
pamiętliwe złośliwe i chore
są kochanki i matki
pełne ciepła uroku
urodziwe bachantki
wampirzyce po zmroku
są też inne
nieznane mi jeszcze
przecudnie niewinne
i może
nie tylko w marzeniach
je zmieszczę
absynt, 28 november 2024
Nie napiszę już nic, czego nie zechcesz przeczytać.
Skrzypiące łóżko drażni jak zdarta płyta. Co noc to samo,
poplamiona pościel pobudza nozdrza, zapach bezwstydu,
lepkie dłonie szukają resztek niewinności, oddechu chłopca,
jakim już nie jestem.
Bez przyjaciół i wrogów, zawieszony pod sufitem pająk
obserwuje drżenie powiek, zmiksowany z pościelą intelekt
odchodzi bez znieczulenia.
Przywołuje nagie wizje mglistej bieli i zgaszonego zboża.
Znikają fiolety i blade czerwienie, smocza krew zamazuje
lazur. Wypalona słońcem paleta wzmaga niecierpliwość.
Morderczym wysiłkiem roznieca ogień, przeciąganie
martwej natury.
Powstają ogromne kuliste obiekty. Księżyc zanurzony
w ciemnym wnętrzu ziemi pokrywa blaskiem płótno.
Nie pamiętam, jak smakuje róż, a nakładałaś go zawsze
podwójnie. Wyczaruj mi siebie soczystymi barwami,
zamaluj łoże i mury, zaśpiewaj starą pieśń o wybaczeniu.
absynt, 27 november 2024
Zwrotnik Raka, Koziorożca, Delta Venus,
Henry Miller i Anais Nin. Kierunek wiatru.
Cóż z tego, że istnieje entropia, metalowy deszcz,
ucieczka gwiazd. Niewiele i tak wiele - umrzeć,
czy roztopić skamieniały czas?
Pościeliłaś mi przestrzeń. Nie ma granicy,
której byś nie przekroczyła. Nie ma znaczenia
kalendarz dat. Są tylko kolorowe latawce,
ptaki bez skrzydeł, i zabawa.
Chodź maleńka, odetnijmy tętnicę róży,
niech zwiędną marzenia, bo tak naprawdę
liczy się bicie serca, i odmierzona dawka brudu,
który zaspokoi najwytworniejszy gust.
Słowo klucz – perwersja.
Rozdeptywanie żaby, euforia czy odrzucenie?
Liczymy grosz do grosza, a na zaspokojenie
pragnień wydamy wszystko. Zanuć mi ciszę.
Istnieje entropia i metalowy deszcz.
absynt, 25 november 2024
Nie mam pomysłu na bajkę, ale tak pięknie prosisz,
że przerywam układanie kamieni i siadam przy studni.
Mógłbym opisać wszystko, co jest we mnie od lat,
fascynacje i lęki, historie nie do końca prawdziwe,
lecz choć tak wiele nas łączy, nie zrozumiesz. lubisz
mój szept, swobodę jaką daję. Dzięki tobie oddycham,
buzujesz mi w żyłach. Odmierzam dni do chwili, kiedy
wódka zaszumi w głowie, dotyk będzie parzył, a taniec
zakończy się w wannie.
Dzisiaj przestudiuję strukturę róży, rozchylę delikatnie płatki,
ucałuję wnętrze, językiem przejadę po łodydze, zahaczając
o kolce, by poczuć smak krwi. Tak właśnie rozpocznę
nowy rozdział powieści, fantazji jeszcze niespełnionej.