Poetry

Pi.


Pi.

Pi., 31 may 2011

życie seksualne dzikich z naprzeciwka

do mieszkania z najbardziej przeźroczystymi
szybami wkomponowali się nowi rezydenci. stać ich
na przejrzyste życie wewnętrzne i ego. intymność

na oścież? w to im graj. skapitulowała pruderia
zbyt biała. zbyt aseptyczna a przez to zbyt obojętna,
więc poszła na pojutrzejszy recycling. intrygujące.

odkupiłem od syna lornetkę i za bezcen czuję to samo
podniecenie, które ponoć zalewało Malinowskiego,
gdy podglądał etniczne zachowania Aborygenów.

już dzisiaj przed północą dowiem się, że Ona lubi
wyprowadzać obwisłe piersi na wiatr, a On nie myje
rąk po sikaniu. pozwalają wilczurowi wąchać krocza.

kiedy napiszę o nich wiersz - nawet nie przeczytają.


number of comments: 9 | rating: 4 | detail

Pi.

Pi., 30 may 2011

dusza

sierpień na zalanym słońcem placu
przed jedyną katedrą w mieście.
wśród obcych wczasowiczów i tutejszych
dzwonów sprażona niedziela.

na ten plac mroczna dziupla kościoła
wypluwa dziewczynkę. może pięć lat,
może odrobinę więcej.
niewinne ciut.

dziewczynka zadziera sukienkę, ściąga
do kostek majtki i drobnym paluszkiem
zaczyna wiercić w sobie.

- co ty robisz moje dziecię?
bo straszny pan tam w środku, powiedział
że każdy ma w sobie duszę.
chcę się pozbyć
tej mojej.


number of comments: 6 | rating: 3 | detail

Pi.

Pi., 27 may 2011

nocą, gdy Zadura nie ma już pociągu.

październik w zimnym sosie, zatem mieliśmy całą
knajpę dla siebie. mało doświadczona obsługa included.
a jeszcze przed kwadransem snuły się konspiracyjne

plany: jakby tu niepostrzeżenie teleportować alkohol
z czternastej stacji benzynowej. w grę wchodził
sztuczny garb albo neseser komiwojażera. namolny

barman wziął nas na litość i strach przed dwuznaczną
okolicą, której zwiedzanie wyłącznie do pierwszych
gwiazd, więc umyliśmy ręce. w piwnym ogródku bez piwa,

ale za to z wyziębionym drinkiem na łeb i wspomnieniami
sprzed raptem czterech dekad. o wpływie zakwitających
dziewcząt na filozofię Kołakowskiego i wice wersa.

o wrodzonych talentach pokonywania życia slalomem
na trzeźwo. wódka śpiewała w drodze do zachwyconego
mózgu. dygocząc zębami o krawędź szkła, pękałem z dumy

i świeciłem zachwytem jak zapalniczka na koncercie
Lombardu. kiedy ostatecznie przeżyliśmy fajki, Bohdan
poprosił bym kiedyś wysłał mu wiersze, gdy już będę

na to gotów. może i nie przekroczy dla nich Styksu
przyzwoitości ale pokazałby ówdzie. pisz więc chłopcze,
- pisz z tą bezkompromisową agresją w wersach. tylko

drapieżnik rozróżni błogostan świeżego mięcha od byle
padliny. o świcie każdy z nas wrócił do własnej
wstydliwej prozy. solo i w przeciwstawnych kierunkach.


number of comments: 9 | rating: 9 | detail

Pi.

Pi., 26 may 2011

wieczornica

na taki wieczór
jak ten którego dotykam oddechem
raz po raz o jeden bliżej od ostatniego
niech będzie przynajmniej w harmonii
jeśli nie może być z tych samych tyknięć
zegara

na taki wieczór
gdy jesteś o włos od zwątpienia
w pękające kry na jedynym strumieniu
nieugłaskanym moją obecnością
jak zakłóceniem we mgle

na taki wieczór
warto się najbezczelniej zaczaić
aż wszystkie psy udepczą sobie legowiska
i można będzie wreszcie zdrapać księżyc
pod poduszkę

powiedziałem to na głos czy tylko
pomyślałem? wieczór wie


number of comments: 4 | rating: 5 | detail

Pi.

Pi., 25 may 2011

pępowina

wreszcie ktoś mnie rozumie do tego stopnia,
że aż używa moich kapci, maszynki do golenia,
mojego płynu do płukania ust z narośli milczenia.
moich kieszeni na wyczerpane kamienie filozoficzne
używać się boi. jakżeż słusznie w tej sytuacji.

zbliża się do nas obu wewnętrzne południe.
wspólny jest klucz we wspólnych nam palcach.
pot wymieszany, lecz nigdy nie wstrząśnięty.
nie bez powodu stawiamy razem lewe stopy
na nieparzystych stopniach drabiny w dół.
i prawe też, lecz ma się rozumieć, wzajemnie.
wygrywam wspomożenie, gdy jestem ci chory,
gdy ty jesteś mi zmęczony, też zwyciężasz.

milczenie nam kaprysi, mój własny hazardzisto,
ale nie wybieraj ślepej ścianki na cudzej kostce.
nie będzie chorałów, transkrypcji na barytony,
szkoda niewygodnej aparatury translatorskiej,
gdy wystarczy ostro szarpnąć myślą. teraz.

mija niepewność czy współrzucany cień aby
też nie układa nam się zgodnymi warstwami.
drgała ta myśl jak przepiłowana dżdżownica,
gdy wygasał krwotok, a ja zaszywałem kikut.


number of comments: 8 | rating: 2 | detail

Pi.

Pi., 17 may 2011

dawno temu w pradze

w rozchlapanego sylwestra, wśród kamieni mostu Karola,
nikt jeszcze nie słyszał o złych wróżbach i milenijnej
pluskwie, a już jakiś robal czynił nam miłość niejadalną.
fałszywy cień wciąż łaknął konkretnego ciała. podobno

gdzieś w myślach trzymałaś nadal dłoń w mojej kieszeni,
ale i tak obojętniałem ci szybciej, niż wydrążały się
sekundy w praskim miąższu. nic to. jeszcze nie mogłem
o tym wiedzieć, że pochłaniając galony grzanego wina
przesiąkam nie tylko aromatem goździków. naiwność.

o niczym wciąż jeszcze nie wiedziałem, wciskając
ciszę w siebie obiema rękami, gdy Waclavskie Nemesti
przeżywały kanonadę tysiąclecia. to petardy, od których
nawet psy dostawały kota. ja dostałem śnieżnobladej

gorączki, a ty ze śmiechu pomyliłaś strzałki w metrze.
komizm wciąż umierał mi po czesku, gdy odjeżdżałaś
w szarość, a szarość w bezdenną czerń, z której śmierdziało
jakieś nieuchronne fatum. tunel na szesnaście minut
zerwał wszystko, ale potem zagryzłem lęk i przytulony

do spiżowego jeźdźca, widziałem jak wspinasz się
wzdłuż pełnych cudzej radości witryn z obietnicami.
na chwilę, na ostatnią szczęśliwą chwilę gasnącego
millenium. i już. nic się więcej nie umiało nam powtórzyć.


number of comments: 18 | rating: 7 | detail

Pi.

Pi., 25 february 2011

noc w Wilnie

beton skrzypi i potrząsa hotelem. zwykła febra na wylot
czy zaplanowane całe lata temu suchoty? jest tak sypko
ze ścian, że podświadomie macam ciemność w poszukiwaniu

przerywanych linii. badam mapę spoin i boję się przebić
nad miasto. splunę, zanim wniknę w labirynty pęknięć niczym
nieświadomy przechodzimur. taki mój wkład w tę litewskość.

pamiątki po kacapach - zbyt niskie parapety - wciskają mnie
w głąb. trzynaste piętro to pierwsze piekło dla aerofobów.
i jeszcze ten świst jak pozor, że świtu nie będzie, że powrót

tylko w przypadkowych częściach. więc na wszelki wypadek
zostawię stosowny kamyk na wzgórzu Gedymina dla tutejszych,
ale nie bądź zazdrosna - taki sam zawiesisz na szyi. wczoraj

zachwycałem się smakiem świeżych cepelinów ze skwarkami.
obym jutro mógł złożyć własną ostrą bramę z ciepłych dłoni,
a nie betonowe kręgosłupy pod wiatr. po polsku do mnie szepcz.

modlitwy przetłumaczą się same. Panie bez narodowości. pozwól
już nie wracać na żadne piętro ponad mój strach, poprowadź nawet
z podwiniętym honorem. a windy niech skrzypią i obudzą brzask.


number of comments: 8 | rating: 9 | detail

Pi.

Pi., 23 february 2011

wstęp do autobiografii

w pierwszej szkolnej bijatyce
nazwali mnie żydem mongołem gorylem
miało solidnie zaboleć a ledwie zaswędziało
więc dodrapałem się korzeni
wyrwanych z madziarskiej mglistej kotliny
teraz wiem skąd
moje liście kwiaty i owoce
 
potem samozwańcza pani pedagog
taka siłaczka z własnego niedowartościowania
przyimputowała mi pedofilskie skłonności
miało zaboleć a ledwie zaciekawiło
jej wiarygodność nie była głębsza
niż "jurajskie parki" aplikowane czteroletniemu synkowi
w ramach edukacyjnej dobranocki
wyrósł na ludzi chyba w porywach buntu
 
ta mleczna też próbowała wiedzieć
zawsze lepiej ode mnie
jakie są moje zamiary moje zachcianki
i mój podobno prosty plan
żeby rodziców w kartony pod most bo taki ze mnie ja
a w ramach conoworocznych życzeń
emituje desperacki status na ogólnoświatowym gadu-gadu
że cokolwiek bym uczynił był nawet tym najmniejszym
to pozostanę chujem i tak
miało zaboleć a sztywnieję na życzenie
- niech ma że proroctwo

wczoraj dalekorzędny pianista klezmerystyczny
między sambą a panierowanym kotletem
wypalił mi w twarz silnie naczosnkowaną ripostę
że ja - Mosoń się już kończę i powtórzył
na tyle powoli i z wyraźnym przeakcentowaniem
żeby nie było wątpliwości
tak on mi wiedział - prekognita amator
 
cholera - ciężki jest los człowieka charakterystycznego
bo ja zamierzałem się dopiero
rozpocząć


number of comments: 10 | rating: 6 | detail

Pi.

Pi., 22 february 2011

kręgi na wodzie. elipsy na piasku. popiół.

kręgi na wodzie. tak łatwo było stworzyć wzór na nieistnienie
wyższych uczuć. nieomal otrzeć się o definicję znoszącą
dostępnych bogów nawzajem. o uwielbienie dla liczb prostych,

prostszych i tej najbardziej samotnej pośród ziarenek popiołu.
lśniła, kusiła, więc sięgnęłaś po nią, jakby dla ciebie wypalono
w niej imię niewolnicy dozwolonych nauk. już nic nie było

jak trzeba. elipsy na piasku, krzywe pragnienia, krzywe prawdy
w niejednej wypaczonej, religijnej dyspucie. od proroczych bajd
pękały mleczne zęby i skóra odlepiała się jak z przejrzałego

węża. gęby pluły i chrzęściły oskarżycielsko coś o pogardzie
i nieuchronnym potępieniu. bo to zaiste groźne jest Hypatio:
tak wiedzieć z samej siebie. nie podejrzewać! wątpić raczej.

i dążyć ku, lub wyrwać samo serce. i zawinąć w bladą nagość,
aż przesączy się na skrzep. jak ciało obce wmówione kobiecie,
że jest wyłącznie profanacją świątyni. odrzucić? za łatwo.


number of comments: 12 | rating: 7 | detail

Pi.

Pi., 25 january 2011

szwabski rower

tu na tym polu, my najpierw kopali osierocone kartofle,
potem w te same dziury upychali niewybuchy po szkopach.
palec krąży od samotnej brzozy aż po himalaje kompostu.

no gdzieś tu chyba. ziemia pluje. co roku wydala z siebie
rude żelastwo. Heniek od Maliców cieszy się, że tylko nogę
stracił i że ziemia go z miłości do samogonu wyleczyła

tak tanio. teraz już tylko korki wącha od święta i przepycha
słabość chlebem przez wzruszone gardło. dziadek Franciszek
ślini kopiowy ołówek i kreśli na kopercie labirynt Schatzkarte.

tam musi gdzieś być ten rower, cośmy go przed ruskami
na lepszą godzinę zagrzebali po nocy. śni się, że krety na nim
wciąż jeżdżą, albo trup starego esesmana wywleczony widłami

z bunkrzaka i dla chichrów posadzony na siodełko. trzecie
okrążenie po kartoflisku jak polny etap wyścigu Stalingrad-Berlin,
ale na pieszo, więc się nie liczy. według dziadkowego na oko

- to beńdzie hetta a nie wiśta. mnie już wsio ryba. bardziej
nie w ten rower wierzę, lecz w lodowatość, która szparami
z udeptanej blizny owija mnie wkoło stóp. coś zamarza w tle.


number of comments: 3 | rating: 4 | detail


  10 - 30 - 100  






Report this item

 


Terms of use | Privacy policy

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1