Sede Vacante, 22 december 2011
Zakrwawiony nóż obiecuje ciszę. Przytula swoim wrzaskiem.
Tu będę bezpieczny. Ostatni raz oczy zamknięte, nie skrzywdzą mnie więcej cywilizacją.
Na ostrzu nicości odnajdę spokój. Zbawiciel Śmierć przyjmie każdego zagubionego z bagażem pytań,
na które odpowiedzi nie mógł znieść...Ścierwa,przetrwanie i polityka.
Czy jestem chory? Powinni mnie leczyć w szpitalu szalonych?
Skuteczna metoda na awarię Machiny. Precyzyjnie oddany
strzał w tył głowy.
Odbierz mnie zatem ulicom, paranojom i lękom przed człowiekiem.
Z poligonu półnagich bezbronnych, gwałconych pięścią ozdobioną złotym pierścieniem.
Rozsiani w gettach. Umieralniach dla wiecznie biegnących.
Czasem nie zdążysz pokochać nawet siebie. Pachnący przeliczają
nas na wieczność i beztroskę.
A tu, na dole spokój i sza. Sanktuaria milczenia i Archaniołowie z napiętą cięciwą.
Jedno słowo może dać ci kolejny dzień. Zabić, jeśli nie urodziłeś się niewolnikiem.
Spijaj słowa z ambony na szczycie najwyższej góry, gdzie powietrze jest skażone nieśmiertelnością.
Albo spróbuj wspiąć się, by spadły głowy krasnali. Nie oglądaj się do tyłu. Nikt nie idzie za tobą.
Sede Vacante, 16 december 2011
Staruszka matka. Wpatrzona w szumiące gniewem, złowrogie horyzonty.
Stamtąd powrócą dzieci marnotrawne. Wściekłe stada ludzi, co zgubili przepowiadaną drogę.
Wypuszczone na cztery strony świata, ludy błogosławione sercem i nadzieją.
„Oto daję wam życie. Idźcie i bierzcie spełnienie. Niech trwa po kres wieków.
Nie wracajcie do matki milczącej. Kto miejsce swe znajdzie, będzie wiedział,
czym dar mój i pragnienie. Czysty sens istnienia.
Poszli, by zdobywać. Rozkoszować się istotą najszczerszej miłości.
I poczęli przelewać krew sióstr i braci. Krzyk, gniew i śmierć. Głos nowej, własnej drogi.
Pobudowali skarbce i świątynie. Nazwali Bogów. Spisali słowa pacierzy.
Poustawiali ofiarne ołtarze. "I chroń Boże od Zła! A czego nie zdołasz, swym mieczem rozgrzeszę!”
Zapłakały ptaki i drzewa. Łzy matki przybrały kolor czerwieni.
Wybuchła gniewem kilka razy. Lecz zbyt słaba, by zabić wszystkich.
Mieszkańców planety Ziemia.
Głód, choroby, cywilizacja. Wojny, krucjaty, podbijanie narodów.
Złoto, władza, siła i pycha. Syndromy Panów, pół Bogów.
Fałszywe świadectwa i nieustające krzyki pokonanych. Choć wszyscy z jednego łona.
Tysiące języków i wyznań wartości, obmywających ręce potwora.
Gdy zginie już zbyt wielu, by spróbować Od Nowa,
powrócą do tej "suki! Oszustki! Co obiecała wieczność w przepięknych pałacach i dworach.”
Lecz staruszka zalana łzami, wreszcie zrozumie niechcianą prawdę,
…i suknię swą zwijając, gniotąc w dłoniach, konający świat... zamknie.
Sede Vacante, 11 december 2011
W klinice moich myśli, piątą dobę trwa reanimacja nadziei,
która nie chce już się budzić wśród ludzi pomarszczonych gniewem.
Korytarze pełne lęków czekających, by pogrzebać wiarę,
w zwycięstwo płaczu niewinności, nad aktem ostatecznej kary.
Zamykam się przed światem martwych priorytetów, czekających Tego, co za nas zbawi świat.
Oddzielam smutną jawę od pokarmu pragnień. W gorzkim
nieistnieniu, próbuję złamać czas.
Poczekam aż nie będę musiał chronić pleców, przed żalem skamieniałych ciał.
I w końcu umrze pomiędzy wami staruszek Piękny Świat.
Stracony jesienną burzą kresu, rozczarowaniem, śmiercią złudzeń,
do końca z szeroko otwartymi oczami i rozdziawioną lękiem
buzią.
Teraz w cmentarzu myśli nadzieja pragnie ciszy.
Dawno uciekła pod zimną ziemię. Świat rzeczywisty nabiera
nowej siły.
W ogniu zmian, reformy służby śmierci,
męczennicy wczorajszej pustki, za rok nie będą mieć więcej.
W ciemności poza życiem, opłakuję wszystkich braci i siostry, których pochłonął wiatr.
I nadal nie rozumiem dlaczego egzystencja jest sokiem z nienawiści i kultu przetrwania mas.
Twarda pięść i ogień tworzy kolejną teorię chaosu,
w szklano betonowych świątyniach mroku.
I tylko przetrwać Panie! I tylko nie zginąć zbyt wcześnie!
Za cenę każdego obok. Obojętność, nowożytna potęga.
Sede Vacante, 10 december 2011
Nie chętniej wtedy myślom drzwi otwieram, gdy coraz szybciej
i bezczelniej szczują prawdą,
której wolałbym nie przywitać ucałowaniem dłoni. Nie dostrzegać zza ciemnej kotary.
A jednak, zbyt często. Zbyt dramatycznie i brutalnie,
zdziera odzienie z ludzkiej egzystencji, pokazując mi nagie stwory. Słabe. Miłujące wzajemne zabijanie.
Kruchość wielka, marionetek własnej paranoi. Potęga karmiona
narkotykiem postępu.
Uzależnieni od niszczenia. Eksterminacji dusz błądzących po retro-Edenie.
Świadomość kąsa coraz śmielej. Wie, że nie uchylę się od
odpowiedzialności,
za grzechy każdego, kogo napotkam na drodze. Każdego od początku, do końca.
Wolę nie wiedzieć! Chcę być jak większość! Rżące pajace z
autodystansem,
co im o słoniku i wstążce wierszyk wystarczy i spacer po
galeriach słodkiego lansu.
A jednak zżeram, co mi podano. Dźwigam klątwę, pozostaję w
mroku…
Nie potrafię nie być do końca człowiekiem. Z wszelkim
bagażem cywilizacyjnej choroby.
Nie obchodzi mnie kto rzucił kamień i w czyją stronę.
Że nic nie mogę i nic nie muszę. Że nie zbawię świata od
tulipanów i atomów.
Nie wybieram drogi. Ona mnie zaprasza, bo nikt wcześniej nie
chciał pójść za głosem ofiar.
Wybierali tą drugą. Tą, która prowadzi do ciszy w kolorze pink-brokat.
Sede Vacante, 10 december 2011
Coraz łatwiej stracić z oczu księżyc. Słońce nawet. I nie wiesz po co było to wszystko, gdy dokładnie każda chwila,
w ostatnim akcie barwnej melodii, na kolanach. Wśród resztek rozsypanego, jarzębinowego życia.
Gdy pan Zero Wartości, nijaki pajac, bezmózgie ego siłacza,
staje się autorem twojego końca. Taka ochota, potrzeba, czy draka.
Milion powodów, dla których nie powinieneś kończyć poniżej linii jego kolan,
lecz nie przestanie ci wyliczać swych zalet. Boskie władanie ulicznego mentora.
Imiona twych bliskich, ponad granicami wszechświata. Nic bardziej istotnego niż ich trwanie.
Praca u stóp codzienności i dom. Choć różnie bywa, on zawsze w kwiatach!
Oddałbyś wszystkie skarby ziemi, by jeszcze choć z kilkadziesiąt lat tam wracać,
z wszelkich trudów zmagania się z codziennością. Dźwigania
abecadła ciężarów świata.
A oddasz tylko życie i wcale nie za coś, za żadne wyższe wartości.
Idee spisane na podkoszulkach, pięć złotych, gniew, który musi ulecieć. Frustracja, kompleksy…cokolwiek.
Wśród niepokojów, lęków, marzeń i planów w ciasnym
kalendarzu,
z ciepłem tych, którzy co dzień wyczekując z tęsknotą , wreszcie
w progu cię witają.
Prywatnych łez w ukryciu i śmiechów na sali zabaw w dni
otwarte dla odpoczynku,
beztroski w ramionach spełnienia, ciężką pracą zdobytego w tych właśnie ulicach,
jeden pijany od pustki może odebrać ci wszystkie składniki istnienia.
Roztrzaskać z byle powodu, co oparło się wojnom, biedzie,
polityce i systemom.
Żałosne. Ale latarnie wiedzą najlepiej.
Tylu już pochowały w swym świetle, ludzi z listą planów na
wieki.
Sede Vacante, 9 december 2011
Biczuj nas, smagaj nasz Panie!
Miażdż wolność, a honor przeciągnij po kamieniach za
królewskim rydwanem!
Drepcz słodko prawiąc, żeśmy niczym i zapach obrzydza.
Pluj, hańb i pogardą balsamuj nasze oblicza.
Pokaż nam nasze miejsce pod butem łaskawco, a przysięgamy wiernością
języków,
brud podeszw twych przegonić, pragnąc jedno dotyku.
Kochamy, ubóstwiamy i pragniemy!
Trzymaj za mordy nas żałosnych. Wszak inaczej istnieć nie
umiemy.
A gdy znajdzie się ktoś, z ideałem i sercem na dłoni,
albo głoszący hasła o szacunku. O przeklętej, wolnej woli,
gdy Panie nasz za pysk trzymający, ktoś odważy się spojrzeć ci
w oczy, jak równemu,
zarzniemy! Zabijemy go, stłamsimy, zdusimy! Oślepimy, by
majestatu twego nie kalał bezczelnym spojrzeniem.
Wyrzekliśmy się dla ciebie, o Królu, myślenia, pasji,
osobowości,
wyrzekliśmy się człowieczeństwa. Wyrzekniemy i ostatka
godności!
Rozkazuj więc! Ruszymy do katorżniczych robót, zamkniemy
ryje i umysły,
by tobie wybawco, miłości nasza, żyło się lepiej, nie wszystkim.
Kochamy twój bat i smak krwi w ustach, wyznanie naszej
wartości.
Ktokolwiek ma władzę, niech nie spuszcza z łańcucha! I
gwałtem nas weźmie, gniewem i podłością.
Nie potrafimy żyć dla siebie i nie nienawidzieć każdego,
kto choćby otarł się o wyzwolenie. Broń Boże, pięknie prawił o poszanowaniu samego siebie!
My od zawsze w niewoli i strach jest nasza religią.
Wola Pana i rózga, jako najwyższy z świętych zaszczytów.
Więc nie zostawiaj nas ojcze karmicielu, a my przegnamy potwory,
co odważą się z kolan wstać, by powiedzieć. „Dość! Nie
pozwolę!”
Sede Vacante, 5 december 2011
Umierają dzieci ziemi na kamiennych ołtarzach. U stóp świętych pomników i w gniewie ostatnich sprawiedliwych.
W imię miłosierdzia, miłości. Relikwii zza siedmiu gór i mitycznych ojców wszechbytu.
Pośród symboli woli Najłaskawszego. A imion i podobizn jego nie zliczysz,
jak krwi mórz przelanych i łez. Byle władza Bogów pozostała na szczycie.
Zmiażdżeni apelem właścicieli świata o potulne zachowanie,
milczące, martwe kikuty. „W imię ojca”, „Dżihad” i „Amen”.
Dostąpisz zbawienia padając na kolanach przed rycerzami Nieba,
albo modlitwą namaszczony łeb, spadnie podług woli Wielkiego.
Nie pomoże zrównanie z ziemią wszelkich ołtarzy upadłej rasy.
Świątyń i pustych kościołów, choć pełnych krzykliwego wyznania wiary.
Nie ocalą nas choćby wszystkie księgi natchnionych, spalone w ogniu oczyszczenia ziemi,
z wojny narodów zwanej „To mój Bóg stworzył pierwszego człowieka”.
Zwierzę na dwóch nogach potrafi kochać. Nienawiść jest prostsza, choć krwawa.
Tysiąc ofiar na ołtarzu dla Niego. Tak walczy się o przykazania.
Nie ma ratunku dla cywilizacji, bo zbyt wiele kwasu zatruwa umysły.
Dla mnie to strach przed nie wiecznym istnieniem. Dla was Zbawienie. Bo tak mówią pisma.
Sede Vacante, 1 december 2011
Wzlecieć wysoko nad głowami pierwszych dam tej ziemi,
bardzo powoli płynąć podniebną ciszą. Z majestatycznym uśmiechem. Niech patrzą w zegarach uwięzieni.
Połykać wiatr spieszący w drugą stronę, by ani okruch
euforii nie uleciał bokiem.
Nie być. Nie istnieć. Jak ptaki nad głowami ludzi. Taki choćby
królewski, milczący orzeł.
Podobno smak jabłka potrafi obalić teorię nieistnienia wyższej siły.
Czy sok z jagód. Zapach grzybów. Dotyk płatkiem maku, niczym
„nigdy więcej zimy”.
Melancholijna muzyka zwraca z nawiązką dwa lata w kołchozie,
a orgia z aniołami po zmroku, w swym zakazaniu czyni cię Bogiem.
Zmęczenie nie omija nikogo. Depresja straszy nielicznych. Nerwica ma ochotę na seks bez zahamowań,
z każdym, kto w skale serca nie zatopił. Kto jak ja, na
niebie odpoczynku wygląda.
Szczęśliwi uciekli ponurym gwałcicielkom. Nieszczęśliwi mają
nadzieję,
że pięć litrów krwi szybciej uleci, niż ktoś krzyknie: Nie odchodź! Jest jeszcze tyle do zrobienia!
Pozbierałbym resztki siebie znad grobu. Wyrzekł się łez, a smutek słodko zdradził,
jak Judaszowy spisek. Jak fałszywy przyjaciel bez twarzy.
Wszystko! Zaklinam! Byle tylko znów kochać, jak nienawidzę,
każdego kolejnego dnia w krainie martwych skrzydeł.
Sede Vacante, 27 november 2011
Na kość zamarznięta matka początku i końca. Pusto tu i przeraźliwa cisza.
Bohaterowie zwisają z drzew. Mordy wysłanników z targu sprzedanych, ostatnim ich towarzyszem.
Kiedyś wiatr wrażliwości, piękna, wiary w serca wyciągnięte na dłoni,
a dziś dyndają na grubych sznurach. Złamani przez zakutych w kajdany, ich fanatycznym umiłowaniem niewoli.
Nie ustaje zima istnienia. Płatki śniegu pokrywają posągi odwagi i honoru,
co im sługusy w kagańcach zawiązali pętlę w ostatniej drodze.
„Walczyliśmy dzielnie i do ostatka”, głosi napis pod drzewami.
„Ale nie daliśmy rady pokrakom, co z lepianek wypełzły, by paść przed Panem”.
Zapatrzeni w rozdawcę przetrwania. Nieznany cel podróży i nie zawsze ochoczo,
lecz to jedyny szlak jaki znają. Bez kajdan ich drogi kończą się za płotem.
Wielu mych braci rozpoznaję po sinych od mrozu i sznura twarzach.
Te imiona tak bliskie, gdy w jednym szyku naprzeciw wroga, przysięgały obalić ostateczny sąd bata.
A potem ginęli obok mnie z krzykiem rozpaczy i łzą na bladym policzku…
Dziś odwiedzam ich w nowym domu. Bezkresne ogrody wisielców, owładnięte dramatyczną ciszą.
Ile mi pozostało? Kiedy do was dołączę ukochani, gdy i mi odbiorą ostatki godności?
Już idą ze sznurem w garści i ostatnią szansą. „Na kolana psie, równo z nami! Uznaj majestat pogardy i chłosty”.
Sede Vacante, 26 november 2011
Mroczne melodie mają za zadanie oszukać świadomość. Niech
szepczą, że zły jestem i silny.
Jak początek. Jak stworzenie świata.
Pod kokonem nienawiści nikt nie zauważy pięciu lat i kciuka
ssanego w samotności.
A to wszystko przez was, plemiona szmat mieszanych ze słomą,
co się pchacie na salony bez mycia rąk. O ubikacji nie
wspomnę.
Przecież Tabula Rasa i nikt nie powie inaczej.
Lubię czytać i rozmawiać o rzeczach niebanalnych. Kolekcjonuję
ciekawe osobowości.
Kolekcjonuję tolerancję, wiedzę, słodki fanatyzm myślenia.
Tyle można osiągnąć poznaniem człowieka. Głodem własnego życia.
Albo nic…
Zero.
Wasza ostatnia koszula, to mój akt narodzin…
No to mamy wojnę.
I co z tym zrobicie? Znacie w ogóle znaczenie słowa apatia?
A skąd? Od was. No właśnie, od tej ostatniej koszuli,
zagryzanej w zębach, gdy bat pana znów mówi, jak was kocha.
Tego tępego patrzenia, jak kiwa się, to w lewo, to w prawo.
I ciach! Ale to już znacie. Uwielbiacie zniewolenie.
A ja z wami, bo ośmieliłem się skosztować fabrycznej prozy
życia,
a przecież ona zarezerwowana jest dla chamów, nie dla ludzi.
Tu się jest Panem, albo w niedzielę na mszę.
W międzyczasie, między jednym, a drugim złamanym wreszcie człowiekiem honoru.