Czapski Tomasz, 1 december 2013
obudziłem się
na krańcu galaktyki
nie ma tu dróga
ni ziemi po której chodząc
siałbym wiatr
a wiatr unosiłby drzewa
a z drzew
kapałyby liściea
liśćmi
malowałbym pejzaże
nie potrzeba nóg
odkąd nauczyłem się latać
zabierając ptakom skrzydła
popełniłem grzech
teraz patrzę
jak uczą się spadać
przeklinając grawitację
podziwiając anioły
płynie niebo słodko-słone
nie ma tu rzek
ani oceanów
na których fale płaszcząc
podziwiałbym zachody
a wschody
parzyłyby kawę
a kawę
donosiłbym ustom
a w zamian
w kobiecości toną
nie potrzeba rąk
pamiętam jak ślimaki
niosące domy
samotnym szlakiem
zaznaczały powroty
a koniec świata
nigdy za nimi nie nadążał
potykając się o ślady
mleczna droga
na zbitym lustrze ginie
nie ma tu ognia
ani lodu
w których bym mógł
płomienie hibernować
jak listy
a listom
nadawać imiona
a imionom
adresy
a miejscami zamieszkania
wypełniać torby listonoszom
nie potrzeba tułowiu
komórka żyje
w niegłowiu
apetytem przetrwania
wytacza istnienie
w teorię bytu
by móc tylko się rozmnażać
przeczuciem kariokinezy
coś jeszcze pozostało
prócz myśli zawiniętych w głowie
nie ma tu mnie
ani mnie
jeszcze się nie obudziłem
o ile zasnąłem
a wczorajszy dzień
jutrzejszym
a jutro
powiem
a słowo to
nie potrzebne
kiedy człowiek budzi się
na krańcu galaktyki
sam
Czapski Tomasz, 29 november 2013
tęsknisz za kimś
zapomnieć próbujesz
żałujesz
rana wysycha
kontynenty płyną
w przeciwną stronę
krwiobiegu
z biegu odliczasz rozstanie
potem
czekasz
nie ustannie
wiatr wydmuchując
z żagli
zatopionej tratwy
na brzegu kopiesz
ołowianą kulę
w stronę latarni
kierujesz oczy
przepraszam...
...wystarczy
podnieś
to co opuściłaś
a ocean
wybaczy
niezatapialnym
na plaży
zawsze
będą dwa leżaki
tęsknisz...
...poczekaj
na odpływ
wyobraźni
Czapski Tomasz, 28 november 2013
posuń się niebomy dzieci z trzepaka
unieść się chcemy
nad nasze podwórka
te miejskie przestrzenie
co dymem łatają
kałuże
czym wyżej lepiej
nogami się macha
głowa w dół zgięte kolana
włosami piachu nie zagrabiasz
krzyczeć można
nie słyszą sąsiedzi
cieciowa miotła zbyt krótka
by sięgnąć pleców
a wata jakże smaczna
z mlekiem moczonym w płatkach
łokieć
łatka
w ręku łodyżka
od kwiatka
posuń się niebo
my starcy z trzepaka
unieść się chcemy
nad nasze podwórka
te miejskie przestrzenie
co dymem łatają
płuca
czym wyżej lepiej
nogami się macha
głowa po środku proste kolana
włosami piach pachnie
i cichnąć można
nie słyszą sąsiedzi
cieciowa miotła zbyt krótka
by wymieść śmieci
a wata jakże smaczna
z mlekiem moczonym w płatkach
łokieć
łatka
w ręku łodyżka
od kwiatka
posuń się niebo
Czapski Tomasz, 28 november 2013
...a jakbytak można byłocodziennie się zakochiwaćbyć w miłości
nie bywać
z nią godziny odmierzać
najlepiej
w ogóle nie zasypiać
a nawet kiedy
przypadkiem
powiekę zaciskając
i dłoń trzymając pustą
budzić się rankiem
świadomie
że nic nie minęło
bezpowrotnie
o tobie
snem mówię
widzisz jak błądzę
kiedy głosu nie słyszę
a jedynie czuję
stęsknioną obecność
wyciągniętą ręką
parę miast dalej
Czapski Tomasz, 28 november 2013
powiedz mi
gdybym był
parę lat młodszy
lub ty
parę lat starsza
czy wówczas
bardziej trwalsza
była by…
…mijałem na ulicach twarze
zbyt liczne dla mojej pamięci
jedno imię wszak zostało
cudnym przypadkiem zasłyszane
w miejscu gdzie spisywano wiersze...
w dorastaniu
wiek może się liczyć
bardziej dojrzałe listy
oczywiste gesty
wyuczone wypowiedzi
czy wówczas
bardziej trwalsza
jest…
…nie w zachodach widzę piękno
ani szumu muszli nie słyszą uszy
odpływam gdy tylko pomyślę
jakim stałem się bladym cieniem
za sprawą wróżki i wróżby
z ust do ust przekazanej nad ranem...
czemu więc
lata praktyki
nie liczą się w niczym
wystarczy że spojrzysz
bym mógł przeczytać
że bardziej trwalszej
nie może być …
...jak ta co z różnicy wieku
ku nieskończoności biegnie
rozpędem niesfornych uczuć
rytmem i arytmiom serca
z piersi do piersi ściśniętej w...
...miłość...
pytam ?
czy wiek jest linią
której nie można przeskoczyć
Czapski Tomasz, 27 november 2013
oswoić myśl
że istnieć jako nic było by lepsze
otoczony ludźmi podobnie czuję
kiedy w płucach zatrzymuje powietrze
a biały naskórek sinieje
ręce zaczynają drżeć
w oczach pojawia się anioł
biało-czarny z kropką na czole
nie wiem czemu wyczynia czary
smutny to początek końca
nadgryzione jabłko pod nogi spada
drabina Jakuba odpada
z kawałkiem chmur
nawet ości można zagryźć chlebem
a czym słowa
niedopowiedzeniem ?
nie tak je rozumiem
jak wypowiedzieć można
z językiem opadłym na podniebieniu
bez nacisku na zaimki
same spłyną w roztworze śliny
i wypociny zdeformowanej
powiekami
rzęsy pełnią tu ważną rolę
zgrabiając łzy z powrotem
oczom
pozwalają być morzem
nie kałużą pełną piachu
za wzorzec mogłem przyjąć kiść
na przykład winogronu
nasiąkniętą słońcem i bakteriami
które winę w wino
przez klepsydrę czasu
przewiną w nowy kłębek Ariadny
a nie wyblakłe twarze z platynową nitką
której nikt nie widzi oprócz cinkciarzy
szelest liści niczym
wobec szeleszczących kieszeni
w wywarze płatniczym
rozlanym z mlekiem matczynej piersi
coś się przypala
za późno zrozumiałem
konstruktywność
pojmowania tego co otacza
to w czym się taczam
od rana do świtu
zapach prozaiczności
nabiera kształtu szubienicy
na której wieszam jedynie bieliznę
szyję zostawiam innym
by poczuli jak blisko
byli mojej śmierci
niech pytają
jak się czuję
kiedy niosąc pęk kwiatów
zgarniam nogą ziemię
do otwartej mogiły
Czapski Tomasz, 27 november 2013
mamy się spotkać po jutrze
nie wiem
czy przynieść bukiet kwiatów
czy być nieobecnym
minęło tyle czasu
zmieniłem kolor włosów
ty pewnie też
masz niejedno na sumieniu
przez rok
można wybudować kilometry dróg
albo stać w błocie
turystrycznego szlaku
parę zdjęć z facebooka
nie ożywi wspomnień
zwłaszcza tych
na których nie stała klepsydra
odwracana latami
mianowałaś mnie swoim kochankiem
czułem więcej niż potrzebowałem
zapomniałem
że pierwszeństwo mają młodsi
zdegradowany
szukałem z kolegami wyjaśnień
lepszego jutra
wódka
wódka
wódka
kiedyś
ominąłem kolejkę
przeszedłem etap dalej
gram nocami w szachy
bez królowej łatwiej wygrywać
między kolorami jest taka nić
której nie można zrywać
łączy
pola w kontrasty
nazywam ją balansem życia
sam nie wiem czemu
nie mogę
przeskoczyć pionka
trzymając skoczka w dłoni
a w rękawie asa
dopiero po siódmej rano
przestaję marzyć
wczorajsza wiadomość
że widzisz okno zakryte cieniem
zgarbionego człowieka
urzeka
nie mnie
ta telenowela
w której mógłbym grać
postać pierwszo-planowego idioty
skończona
na szczęście znalazłem sposoby
przetrwania
o jeden dzień dalej
o jeden…
więcej mi potrzeba
to będzie niedziela
może lepiej przejdź na drugą stroną ulicy
tam bezpieczniej zamknąć oczy
kto nie widzi
nie słyszy
wypalonego człowieka
bukiet zostawię na rozwidleniu
przy kościelnej kaplicy
zabierzesz go
charytatywnie
i tak
zanim doniesiesz
zwiędnie nadzieja
że jeszcze spojrzymy sobie
w oczy
dopijając
niespełnione marzenia
Czapski Tomasz, 27 november 2013
niedziela
przez okno wchodzi
powoli
leniwie
oczy mruży
prószy garstką jesieni
w koc wtula
zmoknięte włosy
przytula
rąbek poduszki
złoci papierowe tapety
coś nuci
szeleści
pieści
języczek ognia
wzrok wiesza
na dłoni
liczy
papilarne zwoje
we dwoje przytuleni
czytają z liści
słowa
niemy
przemówił alfabet
promieni
się świeca
w czerwonym winie
kropla
zawisła na ustach
nocne gusła
pomrukują
z kącika pokoju
ukryta
wyrasta cisza
znikła godzina
świat
zaziewał
śpi królewna
przez okno wchodzi
piękna
kobieta
we włosach
wpięty welon
wiatr
przykrył pola
nicią pajęczą
sople nawlekają gwiazdy
Vivaldi gra
bal rozpoczęty
dźwięki
ścielą
miękki puch
opada
królowa śniegu
wróciła
zapętlił się czas
niedziela
Czapski Tomasz, 25 november 2013
znajdziesz mnie
w słowie topielica
nie szukaj na pomoście
dechy zbyt śliskie
niepotrzebne słowa
ławka obok
alternatywą
niezależną decyzją
i tak
wypadało skoczyć
buty pełne odcisków
zostawiłam
nie dochodząc do domu
czas minął
Charon odpłynął
obole w palcach błyszczą
niepotrzebnie
zbiłam skarbonkę
pod drzwiami
znikam
noc zamyka
siedemdziesiąty rocznik
to nie wina listopada
że liście opadają
że człowiek
spada
głębia wciąga szybciej
niż płomień
pożera świeczkę
żegnaj sąsiedzie
drzwi otwierając
pamiętaj
piasek na wycieraczce
nie śmieci
to skaza w testamencie
mały kryształek śmierci
który w oku
będziesz nosić
może kiedyś napotkam
twoje imię
na cmentarnej alei
wówczas opowiem
jak ważne były sny
i
pająki
niknące pod kołdrą
jak chora wyobraźnia
zamieniała pluszowe noce
w czerstwe dni
jak oczkami zamkniętymi
na zewnątrz
wewnątrz
znikałam w hipnozie
jak larwy
wyssały łzy
kiedy ostatni raz
w bezsilne twarze
patrzyłam
stojących nade mną
...ojca
...matki