Sztelak Marcin, 27 lutego 2024
Zima,
świat czarno - biały, jeszcze
nieurodzony spadam
z drzewa.
Śnieg wbrew oczekiwaniom
jest twardy,
przesycony solą,
a może potem spływającym
po naprężonych plecach pospiesznych
przechodniów.
Czekam na roztopy,
by spłynąć w dół ulicy
wraz z szumowiną. I dalej
ku oceanom, ułuda
– takie nie istnieją.
Cała dostępna przestrzeń
jest ograniczona krzywymi
płytami chodnika
i wyrwami
zatkanych ścieków.
Dobrze, że nie oddycham,
coraz szczelniej otulony
szarością śniegu.
Znowu sypie.
Tomek i Agatka, 27 lutego 2024
nie ma dla niej miejsca w Betlejem wiersza
żadne tam z pieszczotą piórko o parapet
gwałtowne uderzenie z akcentem na tupot
gdy spojrzeć przez judasza
po każdym mrugnięciu po trzykroć kur zapieje!
to nie jest wiersz o kasjerce
odeszła sierotka drżąc w podsumowaniu
manko jej się zebrało za wszystkie tłuste lata
podbierania uśmiechów bóg zapłać,
dobranoc, świąt wesołych
od wszystkich czarodziejów od wejrzenia gotowych
na dźwięk dzwoneczka piszczeć
z nóżki na nóżkę przestawać
modelując głosik
do arii solovej
do reszty wydana
niczym mysz kościelna
cień własny strofując
przemyka pod parkanem
jak warkocz Bereniki
ciągnie się za nią ogon
branków kolejkowych
drachma, 26 lutego 2024
Odłóg
Na ziemi Peloponezu przy rozległych urwiskach
Tajgetu, nie ma miejsca dla cherlawych dzieci,
one są tu porzucone.
Skoro nie będą w stanie napiąć cięciwy łuku,
rzucać włócznią trafiając do celu, uczyć się
fechtunku,
broniąc dumnych Spartan, poskramiając bunt
krnąbrnych Helotów,
niech zginą w odłogu zepchnięte w przepaść.
Otchłań
Z głębokości wołam do ciebie, Panie!
oto czyściec miejsce posłane kwiatami mirtu,
Święto Szałasów upamiętniające nomadów.
Przepaść rzeczą umowną, kształt jej to
ekonomiczna zapaść na terenie okupowanym
gdzie wioska trędowatych.
Niedotykalni których naznaczono: padaczką,
otępieniem starczym, pląsawicą Huntigtona.
Głęboką bruzdą, niegojącej się rany w otchłani.
Diapozytyw
Poprzez światło przechodzące dotarliśmy do
lądu wysokiej podaży dóbr konsumpcyjnych,
przyporządkowano nas do dobrej klasy.
Tu nie istnieje pojęcie głodu które zdołałoby
zachwiać naszym niezłomnym image,
krwiobieg metropolii dla obcych jest zamknięty.
Pobłogosławieni przez kupców korzennych,
strażników rdzenia i modułów, gdzie głos z tuby
Bóg mieszkający w towarze przecenionym.
Yaro, 25 lutego 2024
słońce zachodzi
z zamknięciem powiek
jak drzwi świata przed końcem dni
spadł ciepły deszcz
po policzku łza
jak wyplakana rzeka bez dna
krąży grawitacja spadam w dół
zasłaniam dłońmi twarz
kurtyna teatru okna na bruk
ile warte są tutaj dni
zmiany są wyraźne
miłość nie znaczy nic
ważne są statystyki
rozpadających się par
człowiek potrafił zabić Syna Bożego
to kim jesteśmy w oczach Boga
ile krwi ile kłamstwa potrzeba
by zrozumieć dlaczego prawda
traci sens na jakiś czas
tłum pędzi jeśli nie biegniemy z nim z depczą ciebie
stwierdzą że to wypadek nie będzie winnych można śmiało stwierdzić zgon winny tłum lecz nie on
Sztelak Marcin, 25 lutego 2024
Zapisuję na skrawku papieru
toaletowego najmądrzejsze zdanie,
jakie przychodzi do głowy przed świtaniem:
Kiepy zbierane o północy, z wilgotnego asfaltu,
mają subtelny posmak dekadencji.
To by było na tyle,
gdyby nie to, że przez okna cienkie
jak kartka z zeszytu zapomnianego do szkoły
słychać coraz wyraźniej wrzaski.
Bezczelnych ptaków i obnośnych sprzedawców
marzeń oraz puszek po konserwach.
Można by w nich zamknąć życie
wraz ze śmiercią i już więcej nie oddychać.
Jednak pozostaje nierozwiązana kwestia
cholernej autokorekty, działającej absolutnie.
Od niechcenia.
drachma, 25 lutego 2024
Droga Belu! superherosi Szalony Koń Czarny Łoś
strzegą gwiezdnych wrót Góry czarne są centrum
świata Wiodą one do snów o tobie Mi przypadła
rola sekretarza Nie ma tu pośredników
żądnych wynagrodzenia białych misjonarzy
Sławnych rewolwerowców
Oczy twoje milionami złocistych iskierek lśnią
A ja wędruję balum balum w przestrzeń zieloną wzgórz
Czy pamiętasz tą kreskówkę La linea Twoja dłoń
jest jak Bóg czuję zapach szałwii i lawendy
Za rogiem saloon Słodkiej Merry dom Sue
jesteś Kobietą Białego Bizona ciepłym słońcem
w którego blasku tańczę A indiański tomahawk
przyjmuje ziemia
Lakotów święte ziele tytoń w cybuchu świętej fajki
zanosi modlitwy wprost do Stwórcy Wakan Tanka
Wielki Duch Słyszy każde słowo każdej modlitwy
Ma twoją twarz i wiele imion...
Wieże kamienne w dolinach Czeczenii lśnią mistycznym
Zikr taniec w kole plemienny starszyzny szable
i strzelby z pierwszej wojny moc czynią oblężonym
Jestem waszym krewnym „Wy w których stronę
zachodzi słońce: Istoty Gromu, spójrzcie na mnie!
Wy, u których Biały Olbrzym mieszka w potędze,
spójrzcie na mnie! Wy, u których słońce świeci
bez ustanku, skąd przychodzi gwiazda poranna
i dzień, spójrzcie na mnie!”*
W dźwiękach tamtamów z kraju czarnej Afryki
pełnej Totemów i mądrości od duchów przodków
Lub inspirowanym inną mądrością choćby mową
pola ryżu głodu naczynia z tykwy ozdobą z paciorków
Pośród monsunów pór deszczowych pośród powrotu
*Mowa Czarnego Łosia (Hehaka Sápa) przy zapalanej
fajce pokoju.
Arsis, 25 lutego 2024
Twoje usta… Śnię o twoich ustach. Na jawie śnię, we snie, w sennej projekcji,
w kalejdoskopie niedoistnień…
Dlaczego milczysz?
Albowiem
twoje
milczenie…
W lodowatej
pożodze
kamiennego jestestwa. W lodowatym piekle milczenia.
… ja tu wciąż, ja wciąż…
Wiesz? Popadłem w wyciszenie.
W ślepotę barw,
brnąc przez zszarzałą znienacka luminescencję przemijania,
co opada powoli miliardami płatków w tej dziwacznej substancji czasu.
Doskwierają mi cienie, które przymilają się
w jakiejś schizoidalnej malignie,
aby zniknąć zaraz
w księżycowym mroku nocy.
Przechodzę wciąż wśród echa
odbijającego się od ścian pustego domu.
W dalekim gongu
stojącego zegara.
Wśród oddechów,
niezrozumiałych,
jakby mniszych szeptów…
Do kogo tak mówię, łykając chciwie kęsy powietrza?
Do nikogo, ponieważ do nikogo idę po równi pochyłej samotności.
Aby stoczyć się do końca
z wielkim jak wszechświat łoskotem.
Puste krzesła. Stół z pękniętym wazonem na wpół
i okruszynami
czerstwego chleba…
Niedokończone popiersia,
portrety umarłych
w zakurzonych ramach…
Na podłodze
stosy prześwietnych foliałów, na pólkach…
Zaciskam
powieki.
Otwieram.
Wszystko to spopiela blask
ledwie tlącej się lampy,
kiedy tłumię ciężki w ukryciu oddech
z bólem wdeptanym, jakby w ślad stopy na piasku.
(Włodzimierz Zastawniak, 2024-02-25)
***
https://www.youtube.com/watch?v=rOZPuTfxQQc
Marek Gajowniczek, 24 lutego 2024
Karuzela - nienowa,
lecz tym razem - zbożowa!
Oto jak polityka
oszukuje rolnika.
Zwiodła go przy wyborze.
Przekonana - znów może.
.
Przekręt w celnej komorze
wywiezione powróci
na skup i do paszarni
o co będą się kłócić
z małorolnym obszarnik.
.
Na nic dróg blokowanie
skoro może być taniej,
gdy się nieco z tranzytu podkrada
oraz inaczej ceni,
gdy wystarczy podmienić
jednego na drugiego sąsiada.
.
To co było wzbronione,
staje się dozwolone!
Nie ma żadnej afery.
Wymieniono papiery.
w niedalekim zajeździe na Litwie
Nieraz już udało się.
Pozostało pokłosie.
przynoszące profity sitwie.
.
Unia grosz uwolniła na lep.
Na zachętę i dietę bez chleba.
Bez kamieni milowych
chleb nie będzie niezdrowy,
a pomagać walczącym trzeba!
sam53, 24 lutego 2024
czasami wychodzę z wiersza
czekam na zwyczajne kiwnięcie palcem
skinienie głową błysk w spojrzeniu
próbuję schwytać fruwające między nami słowa
niektóre stają się modlitwą
inne jak jesienne liście zmieniając barwy
opadają w niebyt
najprawdziwsze zostawiamy na ustach
ślepo wierząc że już jutro zostanie zdjęte z pocałunkiem
a wiatr wymiesza je z zapachem wiosny
żeby pomóc przeznaczeniu
trzeba znać zaklęcie
ty jedna wiesz w którym miejscu jest
tajemnicza furtka do naszego ogrodu
sam53, 24 lutego 2024
znów dzień zaczynam marzeniami
sen z tobą plączę z rannym wierszem
poezją pachnie między nami
a chciałoby się czegoś więcej
z pocałunkami na dzień dobry
z ciepłym oddechem tuż przy skroni
by każdą chwilę bliskiej wiosny
w tę najpiękniejszą nam zamienić
gdybym porankiem
a ty ciszą
i gdyby sen nas dziś ośmielił
przeszłość zmienilibyśmy w przyszłość
pachniesz poezją przy nadziei
Regulamin | Polityka prywatności
Copyright © 2010 truml.com, korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu.