Marek Gajowniczek, 22 kwietnia 2024
Postraszyli wszystkich wojną,
że niemal za chwilę
uderzy gdzieś siłą zbrojną -
za piec cztary mile.
.
Strach miał ludziom rozum zmącić
w wątpliwym wyborze
kogo wesprzeć lub utrącić
by nie było gorzej.
.
Żyje nam się na tym świecie
dostatecznie źle,
a w agendzie na tapecie
władza władzy chce.
.
Utrzymać się na Olimpie
po eksmisji Bogów,
gdy zanosi się, że rympnie
grą poniźej progu.
.
Przesadzili w trudnej chwili
lekceważąc zło.
Pewni siebie nie sądzili,
że to - to jest to!
.
Od wieków zapowiadane
w Piśmie i przestrogach.
Decydując się na zmianę
i na świat bez Boga.
..
Obudziło to Demony
Pustynii Południa.
Niszczą uczuć lepsze strony.
Wyschła wiedzy studnia.
.
A poeci wznoszą Psalmy
grafomanią zwane,
które rozum sztuczny - zdalny
ma za zakazane.
.
Skromny wierszyk w internecie
kluczy przez cenzurę.
Przeczytajcie, jeśli chcecie...
W górę serca!!!
W górę!
Sztelak Marcin, 22 kwietnia 2024
Środek:
przez niedomknięte stropy
sączy się szarość dni,
ciężka od słów niepoczętych.
Mruczę cóż składając strzępy
pięknych snów do wysuszenia.
Będą jak znalazł gdy na horyzoncie
zapłoną ognie ołtarzy ofiarnych.
Zewnętrze:
niedziela, rosół w garncu,
w telewizji wspomnienia.
Żółta kartka pokrywa się równym
ciągiem znaków.
Nie mają większego sensu,
ale ostatecznie nie będę ich wysyłał
w butelce, tym bardziej zakopywał
dla potomnych.
Wewnętrzne:
wciąż jestem
niepewnym dzieckiem wtulonym
w surogat misia.
Bojąc się pustki,
wypełniam przestrzeń szeptem
i donośnym krzykiem.
Summa summarum:
Łacina jest martwa.
Arsis, 22 kwietnia 2024
Okno otwarte na oścież… Ściana pełna okien. Zasłony powiewają. Wybrzuszają się firanki…
Za oknami szepczą… Szeleszczą tkliwie topole.
I w tym deszczu żółtych liści księżyc idzie na przestrzał. Przenika ciszę pełną oddechu.
Pada u moich stóp smugą światła.
Zanurzam się w niej.
I płynę. Posrebrzony.
Przepływam przez całą amfiladę
jednakowych pokoi,
w których noc. W których milczą puste fotele, jarząc się lekko. Całe w odpryskach gwiazd.
Kurz osiadł na sztućcach, talerzach…
Portrety na ścianach.
Spoglądające
w ciemność
owale twarzy.
Na mnie — rozsnuwającego pajęczynę mroku.
Bo i cóż mi innego zostało?
Gdzieś
tam,
daleko…
W głębokościach opuszczonego domu.
Zaraz po gongu wielkiego zegara
westchnienia mojej umarłej matki.
Albo umarłego jeszcze przed nią ojca.
Pojawiają się w samotnych snach.
Takich tułaczych, jakby to były filmy drogi. Swoiste road movies po dzikim zachodzie.
Są… I znowu ich nie ma.
Albo znowu są,
lecz
gdzie indziej.
W miejscu o innej symbolice znaczeń.
Objechali już chyba
wszystkie stany
mojej podświadomości
swoim wysłużonym fordem „junkiem”.
To dziwne,. bo nigdy takiego nie mieli za życia.
Pewnie wynajęli go za niebiańskie grosze. Z dala od metropolii.
Podroż pośmiertna
rządzi się swoimi prawami.
(Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-22)
***
https://www.youtube.com/watch?v=u48ZFYfpExI
Marek Gajowniczek, 21 kwietnia 2024
Znowu wygrali i się cieszą.
Przegranych znowu nie ma..
Skromnością,umiarem nie grzeszą.
To już zamkniety temat.
,
Sukces rozumią po swojemu.
Nie tak, jak ludzie prości.
Potrafią wmówić go każdemu
większością bez większości.
.
Taka czy inna - jednak władza
szacunek w masach budzi.
Tego, co chciałby jej przeszkadzać
potrafiła ostudzić.
.
Z Narodem nie ma nic wspólnego.
Liczą się apanaże.
Swój zawsze garnie do swojego.
Głosuje jak pan każe!
Na pana, wójta lub plebana
wskazanych przez lidera,
a ludzie myślą, że jest zmiana -
nie dżuma - to cholera???
sam53, 21 kwietnia 2024
lubię gdy wtulasz się w moje prawe ramię
mnożysz przyjemne ciepło pod koszulą
gdy słowa już na ustach zmieniasz w pocałunki
czyniąc przestrzeń między nami na zawsze wspólną
kiedy myśli wplątujesz w zapach kwiatów
a senne marzenia w chwile sam na sam
lubię w objęciach mijać nienamalowane jeszcze obrazy
prowadzić cię spojrzeniem do nieznanych jeszcze widoków
mierzyć się ze światłocieniem gdy oddajesz warstwa po warstwie swoją nagość
malować od nowa jakby to co piękne miało się zaraz skończyć
to co ulubione zniknąć
choć w uszach ciągle gra jedna muzyka
wszystko będzie dobrze
a przecież do tej pory nic szczególnego nie namalowałem
i nic nie napisałem orócz kilku wierszy
sam53, 20 kwietnia 2024
jaka miłość otwiera ciężkie bramy serca
budzi nim słońce wstanie
parzy herbatę w imbryku żebyś poczuł zapach madrasowych pól
południowy wiatr wilgotny smak na ustach
pocałunki niesione w aureoli każdego dnia
słowa podane na tacy przed misterium
jaka miłość zostawia ślad na poduszce
roznosi się aromatem po domu
gdy patrzę za nią w przyszłość
pamięć snuje się po obrazach
które jak w filmie przesuwają się przed oczami
z fotografii wybieram uśmiechnięte
w twoich oczach tyle radości
i nadziei
sam53, 20 kwietnia 2024
Wiosna idzie tak mi się wydaje
bzy kwitną łąki w zieleni
spotkałem znajomego z żonkilem w klapie
podobno dzisiaj rocznica powstania w getcie
wtedy wiosna pisała niezapomnianą historię
dziś śnieg z deszczem z namaszczeniem położył się
na kiełkującym życiu w trawie
ptaki z nastroszonymi od chłodu piórami posmutniały
wiosna idzie tak mi się wydaje
gdyby tak jeszcze Bóg wymyślił pokój
Marcin Olszewski, 20 kwietnia 2024
Kawałek plastiku w portfelu. Otwarta przestrzeń
Realizacji potrzeb, spełnienia marzeń. Popłynięcia
Bank otwarty na oczekiwania. Wysoki limit. Bierz
Ile chcesz. W późniejszym czasie oddasz. Na pewno?
Biorę co mam swojego. Świat należy do mnie
Przekraczam granicę. Biorę już nie swoje. Banku
W drodze możliwości, limitu. Jadę dalej po bandzie
Czy oddam? Nie myślę o tym. Bawię się dalej
Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana
Jakoś to będzie
Po dłuższym czasie zabawa trwa nadal. Nie spłacam
Gońcie mnie. Nie odpowiadam na wezwania spłaty
Blokada. Zawiadomienie do organów ścigania
Ze świadka w pięć minut zostaję podejrzanym
Odciski palców. Młody wiek. Młody grzech
Sąd. Sprawa karna. W korytarzu „pod ścianą”
Porozumiałem się z bankiem. „Prosimy o spłatę”
Na sali bank potwierdził, iż się porozumieliśmy
Z uwagi na młody wiek i niekaralność. 2 lata
Próby.
Po życiu z kartą. Sąd stwierdził winę bank
Kto daje szerokie możliwości
Niech wie, że będą tacy. Co skorzystają
Z życiowej jazdy. Bez limitu
Arsis, 20 kwietnia 2024
(Na motywach powieści „Piknik na skraju drogi”, Arkadija i Borysa Strugackich)
***
Dlaczego wylądowali? Nie wiadomo. Zostawili w powietrzu dziwnie mżące kręgi,
które obejmują szumiące w nostalgii drzewa.
Które kołyszą się i chwieją w blasku księżyca albo samych gwiazd…
Albo słońca... Albo jeszcze jednego słońca…
Powiedz mi, kiedy przeskakujesz płot, co wtedy czujesz?
Nic? A co z promieniowaniem, które zabija duszę?
Wracasz żywy. Albo tylko na pozór żywy.
Bardziej na powrót wskrzeszony.
Pijany. Duszący się językiem w gardle.
Sponiewierany przez grawitacyjne siły. Przez anomalie skręcające karki.
Słońce oślepia moje zapiaszczone oczy.
Padającymi pod kątem
strumieniami, protuberancjami…
Ktoś tutaj był (byli?)
Bez wątpienia.
Byli bez jakiegokolwiek celu.
Obserwował (ali)
z powodu śmiertelnej nudy.
Więc oto bije mnie po oczach blask tajemnicy. Jakby nuklearnego gromu westchnienie.
Ktoś tu zostawił po sobie ślad. I zostawił to wszystko.
Tylko po co?
Piknikowy
śmietnik?
Być może.
Więcej nic.
Albowiem nic.
Te wszystkie skazy…
Raniące ciała
artefakty
o upiornej obcości.
Nastawiając aparaturę akceleratora cząstek,
próbujemy dopaść
umykający wszelkim percepcjom ukryty świat kwantowej menażerii
Przedmioty w strumieniach
laserowego słońca.
W zimnych okularach mikroskopów…
Nie dające się zidentyfikować, obłaskawić matematyczno-fizycznym wzorom.
Bez rezultatu.
*
Zaciskam
powieki.
Otwieram.
*
Przede
mną
pajęczyna.
Srebrna.
Na całą elewację opuszczonego domu.
Skąd tutaj ta struktura mega-pająka?
Pajęczyna, jak pajęczyna…
Jadowita w swym jedwabnym dotyku. Srebrzy się i lśni. Mieni się kolorami tęczy.
Ktoś tutaj był. Ktoś tutaj był albo byli. Ich głosy…
Te głosy. Te zamilkłe.
Wryte w kamień
w formie symbolu.
Nie wiadomo po co.
Kompletnie nie do pojęcia.
Milczenie i cisza. Piskliwa w uszach cisza,
co się przeciska przez gałęzie, żółty deszcz liści.
W szumie przeszłości.
W dalekich lasach.
W jakimś oczekiwaniu na łące…
Elipsy.
Okręgi.
Owale…
Kształty w przestrzeni…
Fantomy przemykające między krzakami rozognionej gorączką róży.
W strumieniu zmutowanych cząstek. Rozpędzonych kwarków…
Rozpędzonych przez co?
Przez nic.
Po zapadnięciu mroku liżą moje stopy żarzące się lekko płomyki.
Idą od ziemi. Od spodu. Ich obecność to pewna śmierć.
Sprawiają, że widzę swoje
odbite w lustrze
znienawidzone JA.
W głębokich odmętach schizoidalnego snu.
Zresztą wszystko tu jest śmiertelne i tkliwe.
Pozbawione fizycznego sensu.
(W barze na rogu podają właśnie czarci pudding w promocyjnej cenie)
Dużo tu tego.
W powietrzu. I w ziemi.
W nagrzanych od słońca
koniczynach, liściach babiego lata.
Krążyłem tu wokół
jak wielo-ptak.
W kilku miejscach jednocześnie.
I byłem wszędzie. I byłem nie wiadomo, gdzie.
Tak daleko na ile pozwala wskrzeszany chorobą umysł
Tak bardzo daleko…
Wystarczy dotknąć złotej sfery,
aby się wyzbyć wstrętnego posmaku cierpienia…
Gdyby nie ta przeklęta wyżymaczka, która zachodzi śmiertelnym cieniem drogę…
(Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-20)
***
https://www.youtube.com/watch?v=l-6H38NmQkI
Regulamin | Polityka prywatności
Copyright © 2010 truml.com, korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu.