7 stycznia 2019
Modlitwa do sił nieczystych
Jak to w bajkach bywa, Królewna kategorii pośledniej stała się znienacka dorodną panną do wzięcia, a dworem wstrząsnęła plotka, że zalecać się do niej postanowił osobiście królewicz Zagryzek, krewki tetryk, sflaczały lowelas i znany fanfaron.
Był to dosyć wiekowy młodzian, który obiecywał przy świadkach, że spuści manto każdemu, kto by mu się ośmielił bruździć w konkurach.
Wszyscy jednak wiedzieli, jak fatalnie pudłuje z bandoletów i jak niemrawo wywija bambusową szablą, nikt więc zdrowy na rozumie nie miał ochoty wierzyć w jego przechwałki.
Mimo to zadufany w sobie Zagryzek wsiadł na pomyloną szkapę i z animuszem w gąsiorku wyruszył na podbój serca królewny.
Dużo by mówić, ile miał przygód, ale mówić o tym nie warto, bo już po kilku tygodniach trafił do pałacu bram. Był zmordowany od dźwigania kobyły, która, co prawda, nie umiała mówić, ale za to pięknie rżała ludzkim głosem.
Wycieńczony, dowlókł się do głównej stodoły dworzyszcza, gdzie lokaj w akselbantach, zamiast uniżenie prosić go na pokoje, dał mu talara i oznajmił:
- Sędziwy chłopysiu, rad jestem, żeś zawitał w moje za wysokie progi, wszelako daremnieś tu raczył przybyć, albowiem jadła ni napitku nie uświadczysz. Ducha jednak nie trać, gdyż zaraz pod lasem jest szklana góra, a na niej karczma sterczy. Gdy tam trafisz, dadzą ci barłóg z obrokiem, a i szkapa krzynę odsapnie.
Już zamachnął się, by trzasnąć drzwiami, kiedy Zagryzek rzekł:
- Słuchaj no, paskudo, jestem Zagryzek, a więc nie byle kto, toteż prowadź mnie do królewny, bo inaczej przeflancuję ci ucho lewe na prawą stronę i będą cię brali za trędowatego.
Rozsierdzony lokaj wziął się pod boki, a na jego twarzy pojawiły się cętki. Z wyraźną wzgardą zlustrował szaty Zagryzka, w niebo wzrok wbił i tako rzecze:
- Dziadku niekochany, wyznam ci z radością, że twoja Królewna już nie jest królewną, a pomywaczką, której zezwalamy pucować srebrne zastawy. Jako była władczyni, mieszka w najdalszym kącie karczmy.
Skończył się nam feudalizm i od dwóch dni mamy republikę, a ja zostałem jej najjaśniejszym prezydentem. Doszły mnie wieści, że pozbawili cię tronu, berła i wszystkich termoforów, ale nie frasuj się: nie są to wiadomości sprawdzone, tylko jakieś niegramotne słuchy.
Szwankują mi donosiciele, ponieważ mamy teraz niemowlęcy ustrój i w asortymencie tajnej policji mam niedobory. Starzy szpicle nie mają powodu służyć mi aż do śmierci, a nowych się jeszcze nie dorobiłem.
Prezydent kichnął w rękaw i prawił dalej tak:
- Ja tu z tobą gadu-gadu, ale czy jest w tym sens, skoro z ciebie archiwalna postać? Prorokuję ci, że wkrótce za banitę cię wezmą i w żadnym przyzwoitym dworzyszczu miejsca nie zagrzejesz .
Zagryzek wszelako nie miał zamiaru trapić się przy prezydencie: wyminął go i wziąwszy szkapę na barana, ruszył do karczmy na górze. Lecz że góra była szklana, śliska i niedostępna, chabeta zaś ciężka, stwierdził, że zanim dojdzie do karczmy, ducha wyzipie.
- niech to dunder świśnie - krzyknął.
I dunder rzeczywiście świsnął jak na zamówienie.
Królewicz zdumiał się. Na wszelki wypadek odmówił trzy pacierze za spokój duszy dundra.
Poskutkowało. Ucichło i w całej przyrodzie było jak na zamówienie: ptaki ujadały sopranami, strumyk wił się i szemrał po parowach, a góra z królewną stała sobie niziutko, wlazł więc na nią i do drzwi karczmy zapukał.
Te natychmiast otworzyły się zapraszająco, lecz królewicz nikogo nie ujrzał, więc pomyślał sobie tak:
- mój ty dunderku roztomiły, pomogłeś mi się tu wgramolić, pomóż więc, bym był jak ongi, przystojny, młody i miał królestwo, a zmówię za ciebie ze trzy zdrowaśki.
A kiedy skończył modlitwę do dundra, powiał solidny wiatr: karczma w pałac się zamieniła, a w progu dawniejszy prezydent w lokaja przedzierzgnięty pokłonami trzepał kobierzec. Zagryzka pod kolana ucapił i zaniósł do sali tronowej, gdzie szykownej urody królewna, witać go poczęła zajadle.
Co sobie naobiecywali, jaka między nimi wybuchła sympatia, siła by gadać. Dość, że wkrótce odbyło się ich huczne weselisko i ja na nim byłem i beczki z miodem taszczyłem.