1 maja 2025
Dziewczynka z zapalniczką
Pewnego razu żyła sobie ona. Po cichu, nieśmiało, prawie niedostrzegalnie. Mieszkała w benzynowej stacji. Tam, na obskurnym poddaszu, znajdował się jej pokoik. Wynajęła go z powodu niewygórowanej ceny, no i dlatego, że miała stamtąd niedaleko do pracy. Niedaleko, bo wystarczało jej zbiec po schodach, by znaleźć się w kanciapie obok wychodka.
W dzień, trudniła się sprzedażą zapalniczek, a nocą, na górze, czytaniem romansów. Na ogół były to utwory mokre od łez; powieścidła obfite w powroty i rozstania. Razem z bohaterami ulegała emocjom. Po cichu zazdrościła im, że kiedy chcą, nurzają się w adrenalinie. Brakowało jej podobnych doznań. Jeżeli się nurzała, to raczej w stagnacjach, niż czynach. Tak więc powiedzieć można, że również pod tym względem, pławiła się w niedostatku.
*
Należała do Stowarzyszenia Bezdzietnych Kobiet, które zajmowało się walką ze Stowarzyszeniem Przeciwników Czegokolwiek. Organizacja ta, choć zasłużona i szacowna, przeszła niejedno trzęsienie ziemi i zaliczyła niejedną przesadę z radykalizmem. Pod wpływem nasilonej rekrutacji umiarkowanych kobiet, zmieniła front na mniej krzykliwy.
Początkowo działająca pod publiczkę i z wyraźnymi afektacjami, złagodniała. Do tego stopnia, że związane z nią członkinie, masowo rezygnowały z wezwań do mordobicia i z chęcią wycofywały się z dobitnego ględzenia o różnicach pomiędzy nasieniowodem, a jajnikiem.
Modne wrzaski o macicy, zażarte spory o to, czyją jest własnością, odeszły w niepamięć, a zamiast nich, pojawiły się ugodowe dezyderaty i posypały propozycje zawarcia porozumienia, nawoływania do zgody i gigantyczne naręcza oliwnych gałązek.
*
Aż którejś niedzieli dopadła ją żałość. Uświadomiła sobie, że latka lecą, a żadnego ciacha jak ni ma, tak ni ma, że kitwasi się w beznadziejach i niemożnościach, że wkrótce popadnie w zgrzybiałość. Toteż postanowiła rzucić w cholerę dotychczasowe zajęcia i pójść byle dalej stąd.
Zaczęła od lektur. Od opasłych pozycji z czasów, gdy potrafiła się skupić, skoncentrować, podążać za opisami przyrody. Przeszkadzało jej, że książki były porozrzucane po pokoiku; przeważnie tłuste od masła i poplamione kawą. Toteż zgromadziła je w jednym miejscu. Dopiero skoro świt zrobiła z nich paczkę i nie oglądając się za siebie, opuściła stację.
*
Z początku była zaskoczona własną odwagą, tym, że zrezygnowała z ustabilizowanej jednostajności i oklepanych przeżyć. Z życia nudnego, lecz bezpiecznego. Z bytowania wśród przydeptanych kapci i widoków na puste krzesła przy stole. Więc z każdym następnym krokiem w nieznane, odczuwała coraz większą, wyzwalającą ulgę. I choć nie była pewna, co się z nią stanie za dzień, czy dwa, rozpierała ją duma, bo oto nareszcie otwierał się przed nią świat, odsłaniały nieznane wrażenia, rodziły kuszące możliwości.
Przed nieobecnym, zapatrzonym w dal wzrokiem, ukazało się malowidło przedstawiające kolorowe łąki, a w tle, zamazana, rozpływająca się w deszczu dolina. Nie wiadomo dlaczego obraz ten kojarzył się jej z rodzinnym domem, w którym ostatnio była za krótko.
Zawadziła o dom, który niegdyś wydawał się jej większy. Pokryty bluszczem, piętrowy, z akacją zalotnie ocierającą mu się o okna, budził w niej wspomnienia prawie że łzawe, a wzruszenie chwytało ją za gardło. Niekiedy dławienie słabło i wtedy budziła się z poobiedniej drzemki. Powoli wracała jej świadomość miejsca i czasu. Obrazy, doliny i akacja rozwiewały się, a zamiast romansideł, widziała kanciapę przy kiblu.