Poezja

Arsis


Arsis

Arsis, 24 kwietnia 2024

W ciszy

Elewacje kamienic w słońcu padającym z ukosa. Puste ulice jakiegoś tkliwego lata. W jakiejś
zatajonej otchłani czasu.

Przechodziłem tędy wiele razy. Przechodząc, przechodzę raz jeszcze…

I wciąż
jeszcze…

W powiewie nostalgii lekkiej jak piórko przelatującego ptaka.

Przemieszczam się w tej iluminacji powolnym krokiem,
w tej pustce zagubienia.

Idąc śladem kogoś dawnego. Kogoś, kto szedł tędy
na starej, pozrywanej celuloidowej taśmie.

Tak oto tkwiąc jeszcze połową ciała w przeszłości,
drugą wnikam w przyszłość.
Przenikając teraźniejszość w nagłym błysku pamięci.

Jakie to lata?
50. XX wieku.

Coś koło tego.

Stojące na poboczach auta połyskują grubymi wargami chromowych zderzaków.

Ich spocone czoła szyb, masywnych karoserii.

Czuć od nich benzyną
i nadtopioną gumą.

Stoją samotne.
Nagrzane słońcem…

Parkowe ścieżki
z chrzęszczącym pod stopami żwirem…

Most ze spiralą schodów
po obu brzegach rzeki,
w której ryby opadają z pluskiem srebrzystą płetwą.

Postukują cicho świetliste w wietrze okna. Poruszane niczyją ręką.

Ceglany
mur…
Siatka
ogrodzenia…

Za siatką żywopłot w gąszczu
trawy.

Korzenie…
bez
woni.

Kwiaty
w betonowych donicach.

I furtka do ogrodu,
co się otwiera z cichym skrzypieniem…

.(Włodzimierz Zastawniak, 2024-0424)

***

https://www.youtube.com/watch?v=vfidEeWF-AI


liczba komentarzy: 0 | punkty: 3 | szczegóły

Arsis

Arsis, 22 kwietnia 2024

Westchnienia w otchłani nocy

Okno otwarte na oścież… Ściana pełna okien. Zasłony powiewają. Wybrzuszają się firanki…

Za oknami szepczą… Szeleszczą tkliwie topole.

I w tym deszczu żółtych liści księżyc idzie na przestrzał. Przenika ciszę pełną oddechu.

Pada u moich stóp smugą światła.
Zanurzam się w niej.
I płynę. Posrebrzony.

Przepływam przez całą amfiladę
jednakowych pokoi,
w których noc. W których milczą puste fotele, jarząc się lekko. Całe w odpryskach gwiazd.

Kurz osiadł na sztućcach, talerzach…

Portrety na ścianach.

Spoglądające
w ciemność
owale twarzy.

Na mnie — rozsnuwającego pajęczynę mroku.

Bo i cóż mi innego zostało?

Gdzieś
tam,
daleko…

W głębokościach opuszczonego domu.
Zaraz po gongu wielkiego zegara
westchnienia mojej umarłej matki.

Albo umarłego jeszcze przed nią ojca.

Pojawiają się w samotnych snach.
Takich tułaczych, jakby to były filmy drogi. Swoiste road movies po dzikim zachodzie.

Są… I znowu ich nie ma.

Albo znowu są,
lecz
gdzie indziej.

W miejscu o innej symbolice znaczeń.

Objechali już chyba
wszystkie stany
mojej podświadomości
swoim wysłużonym fordem „junkiem”.

To dziwne,. bo nigdy takiego nie mieli za życia.
Pewnie wynajęli go za niebiańskie grosze. Z dala od metropolii.

Podroż pośmiertna
rządzi się swoimi prawami.

(Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-22)

***

https://www.youtube.com/watch?v=u48ZFYfpExI


liczba komentarzy: 0 | punkty: 2 | szczegóły

Arsis

Arsis, 20 kwietnia 2024

Zona (Strefa)

(Na motywach powieści „Piknik na skraju drogi”, Arkadija i Borysa Strugackich)

***

Dlaczego wylądowali? Nie wiadomo. Zostawili w powietrzu dziwnie mżące kręgi,
które obejmują szumiące w nostalgii drzewa.

Które kołyszą się i chwieją w blasku księżyca albo samych gwiazd…
Albo słońca... Albo jeszcze jednego słońca…

Powiedz mi, kiedy przeskakujesz płot, co wtedy czujesz?
Nic? A co z promieniowaniem, które zabija duszę?

Wracasz żywy. Albo tylko na pozór żywy.
Bardziej na powrót wskrzeszony.
Pijany. Duszący się językiem w gardle.

Sponiewierany przez grawitacyjne siły. Przez anomalie skręcające karki.

Słońce oślepia moje zapiaszczone oczy.
Padającymi pod kątem
strumieniami, protuberancjami…

Ktoś tutaj był (byli?)
Bez wątpienia.

Byli bez jakiegokolwiek celu.
Obserwował (ali)
z powodu śmiertelnej nudy.

Więc oto bije mnie po oczach blask tajemnicy. Jakby nuklearnego gromu westchnienie.

Ktoś tu zostawił po sobie ślad. I zostawił to wszystko.

Tylko po co?

Piknikowy
śmietnik?
Być może.

Więcej nic.
Albowiem nic.

Te wszystkie skazy…

Raniące ciała
artefakty
o upiornej obcości.

Nastawiając aparaturę akceleratora cząstek,
próbujemy dopaść
umykający wszelkim percepcjom ukryty świat kwantowej menażerii

Przedmioty w strumieniach
laserowego słońca.
W zimnych okularach mikroskopów…

Nie dające się zidentyfikować, obłaskawić matematyczno-fizycznym wzorom.

Bez rezultatu.

*

Zaciskam
powieki.

Otwieram.

*

Przede
mną
pajęczyna.

Srebrna.

Na całą elewację opuszczonego domu.
Skąd tutaj ta struktura mega-pająka?

Pajęczyna, jak pajęczyna…

Jadowita w swym jedwabnym dotyku. Srebrzy się i lśni. Mieni się kolorami tęczy.

Ktoś tutaj był. Ktoś tutaj był albo byli. Ich głosy…

Te głosy. Te zamilkłe.
Wryte w kamień
w formie symbolu.

Nie wiadomo po co.
Kompletnie nie do pojęcia.

Milczenie i cisza. Piskliwa w uszach cisza,
co się przeciska przez gałęzie, żółty deszcz liści.

W szumie przeszłości.
W dalekich lasach.
W jakimś oczekiwaniu na łące…

Elipsy.
Okręgi.

Owale…

Kształty w przestrzeni…

Fantomy przemykające między krzakami rozognionej gorączką róży.
W strumieniu zmutowanych cząstek. Rozpędzonych kwarków…

Rozpędzonych przez co?

Przez nic.

Po zapadnięciu mroku liżą moje stopy żarzące się lekko płomyki.
Idą od ziemi. Od spodu. Ich obecność to pewna śmierć.

Sprawiają, że widzę swoje
odbite w lustrze
znienawidzone JA.

W głębokich odmętach schizoidalnego snu.
Zresztą wszystko tu jest śmiertelne i tkliwe.
Pozbawione fizycznego sensu.

(W barze na rogu podają właśnie czarci pudding w promocyjnej cenie)

Dużo tu tego.
W powietrzu. I w ziemi.

W nagrzanych od słońca
koniczynach, liściach babiego lata.

Krążyłem tu wokół
jak wielo-ptak.
W kilku miejscach jednocześnie.

I byłem wszędzie. I byłem nie wiadomo, gdzie.
Tak daleko na ile pozwala wskrzeszany chorobą umysł

Tak bardzo daleko…

Wystarczy dotknąć złotej sfery,
aby się wyzbyć wstrętnego posmaku cierpienia…

Gdyby nie ta przeklęta wyżymaczka, która zachodzi śmiertelnym cieniem drogę…

(Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-20)

***

https://www.youtube.com/watch?v=l-6H38NmQkI


liczba komentarzy: 0 | punkty: 3 | szczegóły

Arsis

Arsis, 18 kwietnia 2024

I uleciał cały ten zgiełk

Spójrz. Ten deszcz padał w 1954. I pada dalej. Dalej. Ten deszcz. Albowiem deszcz…

Nocne ulice miasta w żółtawych kręgach światła.
Migający neon. Bar dla samotnych ze znudzoną obsługą w brudnych kitlach.
Ktoś siedzi za szybą.

Pochylony nad talerzem owsianki.
Czy kaszy mannej podlanej owocowym sokiem.

Nie wiem. Twarz skryta w dłoniach.
Zgarbiony profil. Wytarta szara marynarka…

Lśniące kocie łby…

Sunie powoli zgrzytający tramwaj, strzelając iskrami z pantografu.

Powiedz mi.
Jak długo już cię nie ma?

Skąd?

Od kogo
to bijące,
nagłe cierpienie?

Milczysz…

Wiem.
Nie jest lekko .

W kaskadach powietrza aerozol drobinek wody.
Rozpryskują się na twoich wargach i rzęsach…

Skapują z gzymsów krople ciężkie jak niebo. Jak cała bez ciebie wieczność.

Przykładam ucho do rynny.
A w niej jakieś kołatania, wiry strumieni.

Pochylone słupy latarń nad trotuarem.
Porozwieszane sznury prądu od jednej do drugiej…

I znowu: od drugiej do następnej…

Kołtuny.
Supły…
Szmaty…

Samochód tapla się w kałużach pełnych wody.

Księżyc uśmiecha się do mnie.

Nie. To nie księżyc,
tylko globus biura podróży na dachu stylowej kamienicy.

Przechylony…

Przejdę
pod nim.

Przechodzę. Niech spadnie i zmiażdży…

W antykwariacie
kurz na witrynie.
Na blacie. Na okładkach książek…

Obok precjoza. Muszelki.
Żaglowiec w butelce.

Wydłubana
w korze
maska czarownika.

Chiński cesarz budowniczy.
Wypchany słowik zapomniany na półce.

Kto tu jest? Czy jest tu kto?

Przykładam twarz
do zimnej szyby,
wypatrując najmniejszego szczegółu wśród mżących pikseli samotności…

Lecz jedynie wiatr targa połami
dziurawego płaszcza
a wraz z nim szumi w uszach piskliwa cisza.…

A więc nie ma tu ciebie.
I nigdy nie było…

Za płotem szeleszczą płachty folii
na placu budowy.
I tarmoszą się nisko przy wilgotnych grudach rozkopanej ziemi.

Te zmory.
Te widma ze snu
udręczone cierpieniem.

Szpalty fruwających gazet niczym łopoczące ptaki lepiące się do skroni…

(Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-18)

***

https://www.youtube.com/watch?v=DuqPzDBVAVo


liczba komentarzy: 0 | punkty: 5 | szczegóły

Arsis

Arsis, 14 kwietnia 2024

Abyss

Podziemny test nuklearny… A więc te monstra przechodzą przeze mnie. Idą na wskroś,
rozsyłając wokół promieniotwórcze bakterie.

Idą na przestrzał. Przez całą amfiladę pokoi, w których noc.
W których mrugają obskurne światła kinkietów na ścianach…

Pochwyciła mnie w swoje szpony ostra jak brzytwa
gorączkowa maligna,
podczas której obijam się o ściany. W półmroku. W ciszy. W łomotach bijącego serca.

Przywieram do zimnej powierzchni.

Zlizuję tynk…
Te osypujące się mikroskopijne grudki gorzkiego kwarcu…

W plątaninie
pajęczyn.
Kurz na języku…

Całuję lodowate, martwe usta. ..
Jak bardzo martwe?
Jak kawał zimnego mięsa.

A więc
to tutaj.

Żelazne, skorodowane drzwi z zatartym napisem:

STAYING IN THIS PLACE MAY RESULT IN CANCER

Zwisające fragmenty nie wiadomo czego.
Jakieś szmaty…

Bijąca woń
zgnilizny.
Odór rozkładu…

Otwieram. W zgrzycie.
Skrzypieniu. Mordędze naporu…

W powietrzu czai się woń czegoś bardzo przykrego. Nowotworowe guzy naciekają plątaninę
żeliwnych rur…

Z betonowej bryły grobowca… W betonowej bryle pęknięcia.
Odłupane fragmenty od natarczywych prób wydostania się na zewnątrz.

Przez kogo? Przez, co?

Odór rozkładu PRZYTŁACZA.

W pulsującym, czerwonym świetle stroboskopu
dudnią w głowie kopyta pędzących po moich śladach diabłów.

Dudnią udziwacznione chorobą zmory.
Widziadlane kreacje
psychodelicznych fascynacji.

Coraz tu
ciaśniej
i gęściej.

Coraz bardziej zawile.

Coraz częściej zawadzam o jakieś pogięte,
powyginane blachy
o nieznanym przeznaczeniu.

W opuszczonej fabrycznej hali frezarki opuszczają głowy. Jak podpierający ścianę ludzie
w kolejce do NICZEGO.

Puste. Wybebeszone.
Cuchnące smarem, chłodziwem, krwią…

Wypatroszone
artefakty
industrializmu.

Próbuję wyłapać licznikiem Geigera
uciekające po ciemnych kątach cząsteczki straszliwej radiacji.

Wysypują się zewsząd
w piskliwym szumie.

Coś tu umarło.
Lecz, nie wiadomo, co…

Jakieś pradawne jestestwo
o nieznanej proweniencji.

Zalegające teraz w formie
trudnego do zdefiniowania symbolu.
.
Na podłodze stosy powyrywanych z notesów kartek…

Poowijane w gazety
metalowe skrawki
nie wiadomo czego…

Jakieś szafy. Gabloty z powybijanymi szybami. I twarze, nie-twarze. Ale, czy to są
twarze?

Patrzą się na mnie. Nie patrzą.

Jakieś eksponaty.
Monstra nie z tego świata:

Neurofibromatosis, Proteus syndrome… — i mnóstwo innych etykiet, opisów…

Pod spodem brunatne smugi zakrzepłej formaliny. Rozlane wokół kałuże…

Materace cuchnące moczem.
Pokryte szarym pyłem
stosy szpitalnych łóżek.

Korytarze. Spirale…
Zakosy. Zakola. Schody. Zejścia. Piwnice.

W mroku. W półmroku…

Odgłosy czyichś kroków. Dziecięcych truchtań. Starczych szurań. Dalekich skowytów..

Lecz oto wyłania się z mroku
korpus kobaltowej lampy.
Mordującej niegdyś potokiem światła.

Coś żywego. Wciąż żywego.
Rozłażącego się w szmerze nieskończonego wzrostu.

Kiedy idę, liżą mnie po twarzy zwisające zewsząd fragmenty skóry z resztkami siwej sierści.

(Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-14)

***

https://www.youtube.com/watch?v=UNuvfpRrIGs


liczba komentarzy: 0 | punkty: 1 | szczegóły

Arsis

Arsis, 10 kwietnia 2024

Miłość jest pragnieniem

Spójrz, jak słońce prześwieca przez gałęzie topoli. W chłodnawym jeszcze wietrze. W cichym
szumie.
Na płaszczyznach liści migoty i lśnienia. W jednym skurczu miliardy iskier, znienacka…

Coraz wyżej wznosi się stos.
Nieba…
Liściowe bożki. Drzewne tchnienia w podszeptach niedomkniętych ust.

Kocham cię, wiesz?
Odpowiedz…

Kładziesz mi palec na ustach w rozchwianym cieniu topoli,
jakby to było pierwsze spotkanie, ostatnie rozstanie…

Drzewa, obłoki. Kwiaty… Plejady gwiazd…
Słońce rozparte jak twój uśmiech.

Leżę, zapadając się w twoich długich włosach, którymi można przykryć wszystko, co zimne.

W wysokiej trawie wyczuwam
ciepłe wargi.

Rozchylone. Zroszone
tkliwym majem…

Jezioro westchnień
pełne rosy…
Ale jaki bije od niego blask!

Czy wiesz?
Odpowiedz…

W jakimś niedomówieniu szepczesz moje imię.

Blisko. Bliżej…

Na granicy oddechu.

Układasz mięśnie twarzy w odpowiedni grymas… do pocałunku…

(Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-10)

***

https://www.youtube.com/watch?v=kG3BhCKWJmo


liczba komentarzy: 0 | punkty: 3 | szczegóły

Arsis

Arsis, 1 kwietnia 2024

Anemoia*

(Z cyklu: Określenia)

Widziałem cię. Widzę nadal. A raczej twój cień na ścianie. Ten oto cień, co wydłuża się
pod wieczór.

W słońcu. W nadciągającym zmierzchu gorącego lata.
Gdzieś tam, w przestrzeni pustego pokoju. W opuszczonym teraz miejscu.

Siadam pośrodku na samotnym krześle
i wpatruję się w czerwonawą smugę,
która pełznąc po podłodze, przymila się do mnie w jakiejś nostalgii przemijania.

Zmierzch zalewa ściany,
jakby to było
powolne
zamykanie powiek.

Teraz,, kiedy przychodzą do mnie wszystkie te zjawy.

Czymkolwiek są.

Czym
one są?

Nie
wiem.

Nic
nie
wiem.

Nie mają w twarzach wzruszenia ani trwogi.
Takie obojętne oblicza,
jakby wyszły ze starych fotografii o popękanej emulsji zwietrzałych barw.

W tle domy z drewna, kamienia i cegły.

Pełne ulice, tramwaje...
Fasady w słońcu.
Podwórza. Schody w półcieniu…

Mozaika
wejść
i wyjść.

Jawi się coś w tym spojrzeniu chiaroscuro. Jak w obrazach
mistrza Caravaggio.

Wychodzą skądś.
Przechodzą.
Zatrzymane w kadrze jakiegoś miasta unisono …

Drzewa
olśnione
blaskiem
.
Mury kamienic w świetle padającym z ukosa.

Pod grubą warstwą pyłu nawarstwione przez lata skamieliny przeszłego czasu.

Przeziera ze wszystkiego
jakaś dręcząca tajemnica słońca.

Faluje na wietrze.

Tu i gdzie indziej. Albo nigdzie. Albowiem nigdzie…

(Włodzimierz Zastawniak, 2024-03-31)

***

*) Z jęz. starogreckiego: nostalgia za przeszłością, za dawnymi czasami, w których się nie żyło.

***

https://www.youtube.com/watch?v=Fnl28YLElaI


liczba komentarzy: 0 | punkty: 2 | szczegóły

Arsis

Arsis, 31 marca 2024

Fernweh*

(Z cyklu: Określenia)

Patrzę. Spoglądam w dal. W tę przestrzeń senną, gdzie bezkres otwiera się cichą rozpaczą.

A, gdzieś tam — ty. I ty. I, tylko ty. Albowiem tylko ty, moja jedyna.
Spadasz na mnie wiatrem
z otchłannych pól. Wiatrem wonnym i tkliwym.

Idzie przez rozfalowane żyto uderzeniowy szturm jakiejś tęsknoty. Poprzez kwiaty
i cienie strzępiastych obłoków,
które snują się po tej ziemi ciężkiej…

… w której było coś
jedynie chwilą.
Albo nigdy nie było…
… bądź było, nie będąc wcale…

Słyszysz,
jakie to
ciche wszystko?

I w tej ciszy światło nasyca głębię,
wpadając mi prosto w ramiona rozwarte szeroko na przyszłość.

Otulam je. Przytulam. Przygarniam jak kwilące dziecię.

Trzymam je tylko przez moment, przez ten krótki moment. Bowiem uskrzydla się
i wzbija strzeliście.

Wywija się słowiczym śpiewem
w gałęziach topoli.
Smukłej jak palec na ustach.

Cóż takiego
stało się
przed chwilą?

To tylko przypomnienie,
błysk sennej iluminacji,
po której stałem się na powrót ślepy niczym pień pochylonego drzewa.

Ślepy
bez
ciebie…

Jak ten brodaty faun,
co zanurza swoje ręce w czarnej wodzie.

(Włodzimierz Zastawniak, 2024-03-31)

***

*) Z języka niemieckiego: tęsknota za rozległą przestrzenią, za nieosiągalną dalą.

***

https://www.youtube.com/watch?v=crWM8ogZ18M


liczba komentarzy: 1 | punkty: 2 | szczegóły

Arsis

Arsis, 26 marca 2024

La Douleur Exquise*

(Z cyklu: Określenia)

Ja też widzę. Widzę to. Tak, widzę. Spójrz tam, gdzie i ja spoglądam. A spoglądam w przesyt
nieba, w którym szumi rzeka bezkresnego czasu.

… i ten powolny przepływ obłoków niosących w sobie jakąś tajemnicę…

Widzę to!

A czy ty… Powiedz. Czy ty…

Kocham cię w tej tęsknocie przestrzeni i blasku.
W słońcu. W szeleście
nadbrzeżnych łodyg i traw…

Widzę tę całą jaskrawość,
którą i ty dostrzegasz.
I słyszysz całą tę muzykę ziemi.

I czujesz ją w muśnięciach spływających po twojej twarzy.

Skąd? Od kogo ten
powiew tęsknoty?

To westchnienie
jak ocean wielkie?

Rozmijamy się we śnie niczym mary pełne sennego znoju, co wrastają w ciszę
wieczornego wiatru.

Omiatasz mnie
włosami
i wzrokiem.

I w takim zbliżeniu
na grubość kartki papieru, źdźbła trawy…

W migocie liści. W światłocieniach.
W kontrastowym pejzażu chiaroscuro.

Powiedz mi.
I mów wciąż.

I jeszcze…

Wiesz? Płonę…

Tak oto toczą się w blasku spienione fale.
W plusku srebrzystych ryb opadających płetwą.

(Włodzimierz Zastawniak, 2024-03-26)

***

*) Określenie z jęz. francuskiego oznaczające ogromny ból w sercu, z powodu pragnienia kogoś, z kim nigdy się nie będzie

***

https://www.youtube.com/watch?v=eXYcDf62WdQ


liczba komentarzy: 1 | punkty: 5 | szczegóły

Arsis

Arsis, 24 marca 2024

Entropia

Zgliszcza. Ruiny. Zbutwiałe drewno połamanych stropów. W kurzu i pyle unicestwienia.
Wiatr szeleści liśćmi. Zamiata. Kołysze. Wiatr za oknami. W mojej głowie. We mnie
i wszędzie…

Coś tutaj, gdzieś, coś… Coś tutaj i tam. Albo nigdzie.

W powietrzu. W szumie.
W piskliwym szumie.
W skowycie. W astmatycznym oddechu nocy…

Ptaki. Słońce…

Nie. Tylko omszone kamienie i spróchniały konar zwalonej wierzby…

Coś się przemieszcza w swoim powolnym prologu pędu,
jakby zatopione w jakimś zaczynie nie wiadomo czego…

Wychodzą mi naprzeciw,
przerażając rozmiarami.
Idą w wietrze niezmordowani, niezmordowane.

Stąpają po swoich dawnych śladach poprzez śmiertelną ciszę.

Umarłem na powrót.
Umieram nadal
zmęczony zmartwieniem.

I wzdycham do cienia. Do nocy,
której wilgoć pokrywa rdzawą powłoką tory wśród ostów wysokich, lepkich i zgniłych.

Nadbiegają znikąd i giną w sinej otchłani mroku…

Gdzieś, coś…

Daleki odgłos pędzącego składu. Cichnący powoli w okrutnej przeszłości.

Czarna ziemia.
Miękka breja.

Błoto…

To tutaj…
Tak, pamiętam…

Samotne
drzwi
do umarłego…

Zgon opuszczonych domów a wokół truchła ciężkie jak przypomnienie.

To już jest obłęd tęsknoty o tym dawno minionym życiu.

Pośród wonnych maciejek ciągle te same twarze.
Choć z każdym muśnięciem w odrobinę innej korekturze zdarzeń.

Zacierane przez atrofię pamięci w projekcjach sennych imaginacji.

Zaciskam
powieki.
Otwieram.

Wokół jakieś galaktyki. Spiralne eseje.

Miliardy mrugających nie wiadomo do kogo neonów
nad pustymi witrynami sklepów.

A więc, znowu miasto.
Przesyt światła w tej nocnej scenerii.

Zakurzone szyby nieistniejących wystaw,
które oglądała kiedyś moja nieżyjąca już matka.

Tutaj szła, wracając z pracy do domu. I wraca nadal, mimo strasznej odległości.

(Włodzimierz Zastawniak, 2024-03-23)

***

https://www.youtube.com/watch?v=8uKFlUuDgwE


liczba komentarzy: 0 | punkty: 1 | szczegóły

Arsis

Arsis, 14 marca 2024

Grobowiec na atolu

Gdzieś na krańcu. Na krawędzi szkła, na zakrzepłej strudze krwi, zwisają resztki cienia
z kawałkami siwej sierści.
Te oto reszki, sponiewierane w tę i we w tę. Te oto tam i tam… Te oto…

Krew jakaś, jakby nie krew. Ale na pewno rdzawa smuga,
która drąży żelbetonowy mur przeciwatomowego bunkra. Rdzawa smuga. Smugi…

Nuklearne
purchle…

Zgrzybiałe,
zrakowaciałe narośla.

Napromieniowane błyskiem flesza w potwornym natłoku gorąca
jak spod kobaltowej lampy
z wyrzutami śmiertelnego strumienia.

Kto tam idzie? Kto tam się tak kolebie i chwieje?
Kto, albo co?

Czai się w półmroku i patrzy.
Wypatruje swojej ofiary
w cienistym tchnieniu, wielkim…

W częstokrotnych oddechach, coraz szybszych,
jak podczas sennego koszmaru, który naciera zewsząd piskliwym szumem gorączki.

I czeka na dogodny moment pośród ostów
rosnących między
czarnymi kamieniami.

Między murem a korzeniem.
Między czymś a czymś, między czymś a niczym.

Albo niczym
a niczym…
… w gęstej zawiesinie
sennego
unicestwienia…

W ciemnych kątach laboratorium
pęcznieją
nowotworowe guzy.

Naciekają sąsiednie ściany
w cichym szmerze nieskończonego wzrostu.

Na popękanych kineskopach martwych telewizorów
jakieś poruszenia,
odbicia zdeformowanych twarzy…

W wilgoci i kurzu poplątane, zleżałe taśmy od szpulowych magnetofonów.
W pokrywającym wszystko pyle czernieją nagłówki spleśniałych gazet
o kolejnych próbach wniebowstąpienia, gdzieś na Pacyfiku, wśród kokosowych palm.

Zatarte w połowie ślady
z resztkami
betonowych kołysek,
spalonych w potoku straszliwej radiacji.

Milczący świadkowie przeszłości.
Wielokrotnego wschodu słońca po niewłaściwej stronie.

(Włodzimierz Zastawniak, 2024-03-14)

***

https://www.youtube.com/watch?v=RsTDKuZ4RsE


liczba komentarzy: 1 | punkty: 3 | szczegóły

Arsis

Arsis, 8 marca 2024

Byliśmy we śnie, jesteśmy

Poprzez pyłki odczytujemy nasze palce, poprzez płatki, dmuchawce… Usta. Nasze usta
nabrzmiałe czerwienią krwistej róży…

I te usta znojne, wilgotne. Te usta wspólnym oddechem spętane…

Powiedz mi. Spójrz, jak płoną kwiaty.
Jak wonnym niosą się echem na skraj widzialnego lata.

Te usta nasze. Sperlone rosą dłonie.
W tym dusznym ogrodzie,
wonnym, ponętnym, nieśmiałym …

Widzimy piękno.
Słońce spomiędzy liści wychyla się kulą.

I jakiś obłok jak żagiel
zagubiony, senny…
… biała smuga po odrzutowcu…

Co z rozpostartymi skrzydłami nad polami leci, nad łąką…

Daleko
leci…
… za las…

Tu w poświacie zachodu
długie cienie
umykają na wskroś.

Łączą się i giną
w liliowej purpurze.

W nadciągającym zmierzchu jesteśmy. Odkrywając się, kiedy ciemność spowija nas
niczym kołdrą.

Dotknij moich ust. Dotknijmy nawzajem siebie.

Jak kochankowie
zagłębieni
w trawie,
co posiedli niebo.

Dokąd poprowadzi nas teraz wzrok?

Wyżej. Jeszcze wyżej…

Aż po wierzchołki strzelistych topól,
których szpaler kołysze się na skraju i chwieje.

Kocham
cię…

… wiem…

(Włodzimierz Zastawniak, 2024-03-07)

***

https://www.youtube.com/watch?v=fiXPPPzFz34


liczba komentarzy: 0 | punkty: 3 | szczegóły

Arsis

Arsis, 1 marca 2024

Ptaki śpiewały o tobie

Idąc wtedy, będąc w parku myślałem o moim miejscu, gdzieś tam w pół drogi. Bliżej
albo dalej. W cieniu drzewa, w słońcu…

Gdzieś między krzakiem jaśminu a ceglanym murem,
bądź ławką, bądź inną pustką
wypełnioną jedynie powietrzem.

Szedłem, licząc, że będziesz
pod baldachimem dębów, kasztanów,
w którym migotały gwiazdy prześwitów w tej znojnej duchocie gorącego lata.

To było wtedy,
kilka lat temu, bądź dopiero.

Cóż jeszcze?
Cóż więcej?

Tęsknię.

Tak
po
prostu…

… zwyczajnie…

W tym zapachu słodkiej melancholii, w świergocie ptaków…

Byłaś
tam,
prawda?

Powiedz, czy byłaś…

Byłaś wszędzie. Najdalej. Bliżej. Na wyciągnięcie ręki.
Czekałem pod rozłożystym drzewem. Czekałem długo, w natchnieniu. Z nadzieją na jutro.

I coś się wciąż wydarzało w tej maestrii
nadciągającego zmierzchu.

Dobiegały zewsząd
jakieś westchnienia i szepty.

Skąd? Od kogo?

Od nikogo.
Ode mnie samego.

Nie przyszłaś. I nie myślałaś wcale przyjść!
Nie wtedy. I nigdy. Jednak wciąż. I być może... A nóż?

Tak było
wtedy.
I jest wciąż.

Więc staram się oswoić twoją nieobecność, przytulając się do powietrza
w nagłym wykwicie pelargonii.
W tym milczeniu parkowych rzeźb.

Wiesz? Spoglądają na mnie.

Obserwują z ukrycia,
spomiędzy gałęzi jaśminu,
omszone przez czas brodate fauny.

Zstępują i zachodzą mi drogę skrzydlate, splątane cienie. W tej dolinie opuszczenia i blasku.

(Włodzimier Zastawniak, 2024-03-01)

***

https://www.youtube.com/watch?v=ZFtJ3hfw5TM


liczba komentarzy: 0 | punkty: 3 | szczegóły

Arsis

Arsis, 25 lutego 2024

Schizoid man

Twoje usta… Śnię o twoich ustach. Na jawie śnię, we snie, w sennej projekcji,
w kalejdoskopie niedoistnień…

Dlaczego milczysz?

Albowiem
twoje
milczenie…

W lodowatej
pożodze
kamiennego jestestwa. W lodowatym piekle milczenia.

… ja tu wciąż, ja wciąż…

Wiesz? Popadłem w wyciszenie.
W ślepotę barw,
brnąc przez zszarzałą znienacka luminescencję przemijania,
co opada powoli miliardami płatków w tej dziwacznej substancji czasu.

Doskwierają mi cienie, które przymilają się
w jakiejś schizoidalnej malignie,
aby zniknąć zaraz
w księżycowym mroku nocy.

Przechodzę wciąż wśród echa
odbijającego się od ścian pustego domu.

W dalekim gongu
stojącego zegara.

Wśród oddechów,
niezrozumiałych,
jakby mniszych szeptów…

Do kogo tak mówię, łykając chciwie kęsy powietrza?
Do nikogo, ponieważ do nikogo idę po równi pochyłej samotności.

Aby stoczyć się do końca
z wielkim jak wszechświat łoskotem.

Puste krzesła. Stół z pękniętym wazonem na wpół
i okruszynami
czerstwego chleba…

Niedokończone popiersia,
portrety umarłych
w zakurzonych ramach…
Na podłodze
stosy prześwietnych foliałów, na pólkach…

Zaciskam
powieki.
Otwieram.

Wszystko to spopiela blask
ledwie tlącej się lampy,
kiedy tłumię ciężki w ukryciu oddech
z bólem wdeptanym, jakby w ślad stopy na piasku.

(Włodzimierz Zastawniak, 2024-02-25)

***

https://www.youtube.com/watch?v=rOZPuTfxQQc


liczba komentarzy: 0 | punkty: 2 | szczegóły

Arsis

Arsis, 12 lutego 2024

Jesteś

Gdzieś w blasku słońca, w rozmigotanej zorzy gorącego lata. Czekasz u stóp strzelistej topoli
zamknięta ramionami obcego cienia, w szeleście liści…
Na skraju czasu, na skraju widzenia biała smuga po odrzutowcu.

Znowu mówię do samego siebie, wsłuchując się w swój własny oddech i szept
tak jakby we śnie.

I mgły z łęciny płyną nisko polami, nad łąkami płyną daleko,
za las.
W zapachu skoszonej trawy.

Byliśmy tu. Jesteśmy. I jesteśmy wciąż…

Choć coraz dalej nam
do tej woni igliwia,
kiedy sen rozpływa się i taje.

Czy ty mnie
kochasz?
Czy kochasz?

Ja kocham. Czy wiesz? Powiedz mi. Powiedz…

Nasłuchuję. Nie słyszę…

Mimo to widzę coś w tym twoim przelotnym spojrzeniu. Jakieś niedookreślenie.
Błysk.
Cokolwiek znaczy.

Śniłaś mi się i śnisz, śniąc wespół ze mną.
Choć śniąc osobno,
wiem, że jesteśmy razem..

Idziemy…

I gdybyśmy mogli tak iść jeszcze w tej ciszy nadciagającego zmierzchu,
w której słońce płonie czerwienią.

Chciałem jakoś inaczej,
prościej.
Lecz, cóż inaczej,
kiedy miłość rozdziera serce.

I nie wiem cóż mam jeszcze, cóż jeszcze…

Lęgną się pod płotem czerwone maki. A między sztachetami blask jaśnieje
w tej oto godzinie,
w której wiatr tarmosi liście łopianu.
W otwartych szeroko oknach opuszczonego domu niewidzące spojrzenia przeszłego czasu.

Skrzypienie drewnianych schodów od czyichś kroków.

Czyich?

Twoich?
Moich?

… niczyich…

Przekrzywiona weranda
z rattanowym
stolikiem i krzesłem.

Coś stuknęło
o blaszaną konewkę
w rozpełzłej przy ziemi koniczynie.

Wśród malw i anemonów. W kosmosie podwójnie pierzastym…

(Włodzimierz Zastawniak, 2024-02-12)

***

https://www.youtube.com/watch?v=Y9FIBhCcC-A


liczba komentarzy: 2 | punkty: 5 | szczegóły

Arsis

Arsis, 6 stycznia 2024

Misterium III: Drugie przyjście

Czekam w cieniu. Ty, wychodzisz ze światła. Cała w świetle, w świetlistej aureoli.
Wychodzisz. Wyłaniasz się. Zstępujesz…

Jestem ukryty w cieniu
pod powałą
ciężkiego mroku.

Widzę ciebie. O, jakże wiele widzę!

Czy ty płoniesz?

Zaiste, jakbyś płonęła rojem gwiazd, które mżą miliardami iskier
na twojej długiej do samej ziemi, mniszej czarnej szacie.

Idziesz powoli, rozjarzając witraże,
wiszące płótna obojętnych twarzy…

Ja tu czekam na ciebie od zawsze, w misterium nocy,
w rozgorączkowanej melancholii
nacierających zewsząd zwidów i mar.

Czemu tak płoniesz?

Ciągniesz kometarny warkocz
swoich długich włosów,
przybywając z lodowatej pustki kosmosu.

Jesteś tu jeszcze?
Czy to tylko
o tobie wyobrażenie?

Twoje długie włosy
rozciągnięte w czasie niczym warkocz Andromedy…

Migoczące refleksy
schodzą z łukowatego sklepienia,
na kamienną posadzkę,
na pełne naskalnych malowideł ściany…

W chóralnym śpiewie organów, w akordach, w strumieniach ponownego stworzenia…
Stajesz na środku przed ławami pełnymi skrzydlatych cieni.

Rozkładasz szeroko ramiona cała w czerni i w czarnej na głowie infule.

I w tej biskupiej kreacji odchylasz się powoli w tył,
wywracając z jękiem białka zamglonych oczu.

Osiągasz potęgę orgazmu, w którym nie ma zmiłowania,
tylko galopada, galopada, galopada, coraz intensywniejsza, nieubłagana galopada…

(Włodzimierz Zastawniak, 2023-12-25)

***

https://www.youtube.com/watch?v=IJp9JTVKGxU


liczba komentarzy: 0 | punkty: 3 | szczegóły

Arsis

Arsis, 6 stycznia 2024

Misterium II: Kolęda

Jest tutaj tyle czasu. Za dużo jest tego czasu, który wiruje i kłębi się w oceanie powietrza.

Nadciągający mrok idzie polami,
nadciąga szeptem w podmuchach szeleszczącego wiatru.

Wiesz, chciałbym wyśpiewać,
wyśpiewać głośno.

Wyśpiewać
chrapliwym
głosem….

Wyśpiewać!

Płyniesz tu.
Płyniesz
wewnątrz niczego, wewnątrz,
w podziemiu, w ziemi. Wewnątrz niczego…

Wieje chłodem ten przeciąg trzaskający jakimiś dalekimi drzwiami. I wspina się
po ornamentach pozrywanych tapet, które liżą mnie czule po twarzy.

W deszczu wirujących płatków spopielonego czasu, co opadają na zamknięte powieki,
na brwi, włosy, coś się do mnie przymila i łasi. Mruga porozumiewawczo w oparach absurdu.



Przechodzą obok mnie. Idą pojedynczo albo parami.
Wychodzą ze ścian,
wchodząc na powrót w ściany.

Skąd to się nagle tu wzięło?

Nie
wiem.

Z szerokich mankietów peleryn do samej ziemi
wystają ich kościste palce kościstych dłoni…

Idą powoli i w pochyleniu.
Klekoczą
kośćmi szkieletów…

Zamykam
oczy.
Zaciskam
mocno powieki…

To się przejawia pod postacią kalejdoskopowych wizualizacji zmieniających płynnie
swoje niepojęte gorączką kształty.

Zapomniałem, gdzie to było.
Z pewnością, gdzieś tutaj albo nigdzie…
Nie pamiętam miejsca tego upadku.
Nie pamiętam tego uderzenia meteoru…

Gdzie ty jesteś?

Nie.

To ja wołam
do samego siebie,
aby odzyskać
swoje odbicie w lustrze.

Wznoszę oburącz napełniony kielich pod światło wiszącej lampy, pod czujnym wzrokiem
mistrza ceremonii.

Tej piekielnej nocy. W tej piekielnej otchłani,
co kłębi się we mnie, co szumi i szeleści,
i postukuje cicho w ciemnych kątach opuszczonych pokoi…

Tak sobie mówię do samego siebie,
próbując zagłuszyć
te westchnienia sennych widm,
jakby mniszej modlitwy.

Coś do mnie mówią, nie-mówią.
Coś szepczą w meandrach mojego mózgu.

I patrzą tymi białymi oczodołami
w białych czaszkach jakichś pradawnych ptaków.

Ich wydłużone dzioby
jak maski
średniowiecznych lekarzy,
przechadzających się nocą
po ulicach zadżumionego miasta.

Idących powoli z pochodniami w rękach,
oświetlając puste bramy i puste okna, puste place, puste…

Ktoś tu umarł straszliwą śmiercią samotności, w malignie zapomnienia…

W srebrzystej poświacie zimnej nocy spirala schodów. Wytarta , błyszcząca poręcz…

(Włodzimierz Zastawniak, 2023-12-24)

***

https://www.youtube.com/watch?v=0VR178NCTCM


liczba komentarzy: 0 | punkty: 2 | szczegóły

Arsis

Arsis, 6 stycznia 2024

Cicho

Spójrz, ja tu, ty, gdzie indziej… Ty, gdzieś tam, ty, gdzieśkolwiek, gdzieś…

Spójrz, nie ma już nic, albowiem jest tylko nic,
gdzie nic jest w tej właśnie nicości, jedynej
takiej…

Nie wiem, dokąd iść, tak jak się idzie
w noc bezkresną, w mrok i chłód.

Nie wiem. Już nic nie wiem.
Powiedz mi, czy ty mnie…
Dobrze, jeśli nie chcesz nic mówić, milcz.

Milcz w tej ekstazie oczekiwania, w tym bezlitosnym pulsowaniu czasu,
który dudni w żyłach, w głowie i w sercu, i który…

Czy
ty
mnie…

Nie dostrzegasz mnie,
mrużąc załzawione
od wiatru oczy.
Albo dostrzegasz,
tylko udajesz niewidzenie.

Na tych polach zasnutych mgłą ze stogami siana,
z przekrzywionym płotem wokół samotnego domu…

Kto
tu
jest?

Kto?

Opuszczone to wszystko i ciche
tą cichością zagnieżdżoną
w ślepym kącie sanktuarium.

Wiesz, ja się
zmieniłem
od tamtego czasu.

Jestem jak ten brodaty faun,
co klęczy na brzegu
i przegląda się w spokojnym nurcie rzeki
na podobieństwo pochylonego, starego drzewa.

Dokąd tak idę
w tym zapamiętaniu?

Idę, bo szukam, przechodząc przez bramy z mgieł i powietrza.
Zbieram rozrzucone na polu dawne momenty niczym ziarna życiodajnej gleby.

Czy
ty
mnie,
powiedz.

Czy ty…

Przedzieram się przez niepotrzebne nikomu zagaje
W chłodzie, w mroku, w oblepiającej mnie
miękkim całunem wilgoci, jakby pocałunkiem.

Szum. Na liściach szmer
padającego deszczu.
Na drodze, na rozmokłej ziemi. Na rozmiękłej…

To wciąż szumi, w uszach.

Sam już nie wiem,
co jest realnym
spostrzeżeniem rzeczy,
a co fantasmagorią potrójnego wniebowstąpienia we śnie.

Sam już
nie wiem.

Ale jak mam wiedzieć i co?

Kiedy ty, kiedy tak…

Czy ty mnie, powiedz. Czy ty…

Widzę zapłakane oczy mojej umarłej już matki,
kiedy idzie polami, kiedy tak idzie serpentyną dróg.

Skąd
ten
płacz?

Ona wie.

(Włodzimierz Zastawniak, 2023-12-13)

***

https://www.youtube.com/watch?v=eFGp_OHlFzc


liczba komentarzy: 1 | punkty: 3 | szczegóły

Arsis

Arsis, 3 grudnia 2023

Misterium

Oto ołtarz. Ten oto ołtarz z zimnego kamienia, z pajęczyną pęknięć. Po jego obu stronach
wsącza się światło z księżyca przez szpary wąskich witraży.
Światło lodowatej jak grób nocy.

Jakieś stukania i szepty z pogłosem echa.
Jakieś roje nie wiadomo czego. Rozmyte cienie w niekończącym się korowodzie
sennej maligny.

Gdzieś tutaj… Gdzieś tam i nigdzie.
Zatopione
w ekstazie smutku…

Trwające przygotowania do nocnego misterium.

W półmroku, w sennym widzeniu.
W dobywających się z otchłani gongach stojącego zegara…

Ktoś tu kiedyś umarł, nie umierając wcale… Ty żyjesz, prawda? Żyjąc raz jeszcze
po śmierci.

Żyjąc w pamięci, bądź na jawie
tuż po przebudzeniu,
kiedy jeszcze,
kiedy wciąż jeszcze…

Srebrzą się krawędzie przedmiotów
w świetle schodzącym z wysoka.
Ono zstępuje, gdzieś spod łukowego sklepienia.

Gdzieś znad
regału
zakurzonych książek?

Prezbiterium?

Albo księgozbioru,
które stało się prezbiterium?

Zstępuje za plecami długowłosej, tworząc nad jej głową coś w rodzaju aureoli.
W blasku stworzenia podczas milisekundowej ekspansji rodzącego się wszechświata.

Idzie wolno. Bardzo wolno, a raczej spływa,
jakby z Raju (z piekła?)
Pani w sukni do samej ziemi czarnej
i w czarnej na głowie zdobionej dziwnymi znakami infule…

Biskupie, to? Nie-biskupie?
Co to takiego?
Jakby nie z tego świata mędrca jakiegoś przybycie.

Albo tak się przynajmniej wydaje
skołatanemu,
choremu umysłowi.

To trwa od wieków, od wieczności całej.
Ta maestria smutku i melancholii
była już zapowiedzią podczas moich narodzin.

Przyszła wtedy
pierwszy raz
majowym deszczem.

W białej i opuszczonej od zawsze sali pustego szpitala.

Wybacz, wszystko mi się miesza.
Nachodzi na siebie falami szumiącego oceanu.

Pamiętasz, jak ci o tym mówiłem? Wtedy, w sennym widzeniu rzeczy.
Byłaś tam
i nie byłaś, zarazem.

Ale czułem twoją obecność
w tym jarzeniu z wnętrza przedmiotów.

Pełza po plątaninie żeliwnych rur moje zdegradowane jestestwo,
ukrywając się w falujących płachtach pajęczyn pełnych przeznaczenia dla martwych motyli
i ciem.

Kochanie. Tak, kochanie. Ale, czy to na pewno ty, kochanie?

Albowiem twoje milczenie
miażdży mnie,
jakby betonową płytą.

Zaciska się wokół głowy
stalową obręczą niemówienia.

Nie wiem.
Nic nie wiem…

Ale widzę, jak w jakieś coraz donioślejszej muzyce
rozkłada ramiona ta postać, ta zjawa kobiety
w mżącej gwiazdami sukni z bardzo szerokimi mankietami…

Odchyla głowę,
ukazując
w półmroku nocy
piękność swojej twarzy.

Odchyla ją
jak w orgazmie,
w pełnej melancholii ekstazie.

To trwa od milionów lat. W tym pozbawionym czasu miejscu. W tej świątyni skruchy…

(Włodzimierz Zastawniak, 2023-12-03)

***

https://www.youtube.com/watch?v=cOUeBXE6IFU


liczba komentarzy: 1 | punkty: 5 | szczegóły

Arsis

Arsis, 30 listopada 2023

Twoja twarz w snopach jaśniejącego deszczu

Ono śpiewa.
To śpiewa.
Coś, to coś…

To szumi w uszach jak wiatr, co nadciąga znad bezbrzeżnych pól i sypie w twarz ostrymi
drobinkami zmrożonego deszczu.

To wciąż do mnie mówi i szepcze. Czy słyszysz ten szept? Powiedz cokolwiek. Mów…

Czemu milczysz? Albowiem twoje milczenie…
Ten ciągły,
gorączkowy w uszach pisk…

Twoje usta…
Te twoje
kamienne usta.

Tej nocy, tej oto nocy…

Zagłusz to, bodaj swoim oddechem, swoim biciem serca, skoro tak ma być. Skoro tak…

Widzę kamień, zimny głaz z niewidzącymi oczami. Pokrytą pajęczą siecią,
niczym woalką marmurową twarz.

Wykutą w kamieniu z obojętnością wpatrzoną we mnie. Z wielkim milczeniem rzeczy,
na której zdążył już osiąść kurz..

Puste fotele i krzesła. Kanapa ze śladami wgnieceń.
W przedpokoju wisząca na wieszaku
papierowa torba,
stara po ojcu szpicruta… Więcej nic.

Jakby resztki jakiejś pradawnej ekspozycji,
dawnego życia.
W ogromnym muzeum zapomnienia z trzeszczącą cicho podłogą o nikłym zapachu
woskowej pasty..

Stalowy świt terminatora
nie przesuwa się dalej,
lecz stoi w miejscu
od wieku, wieków, amen…

Nie przesuwa się czas milczących zegarów
o nieruchomych wahadłach.
Okrągłych cyferblatów, pozłacanych, bądź pokrytych zielonkawą patyną wskazówek…

Wpadają przez wysokie okna
snopy jaśniejącego deszczu.
Jarzą się lśniącymi kryształkami na krawędziach przedmiotów.

Oślepiają
i ranią.

Tworzą pod powiekami
mżący powidok.

Rozpryskują się
na porzuconej,
ciśniętej w kąt masce klauna…

Ściekają z wilgotnych ścian. Wszędzie…

(Włodzimierz Zastawniak, 2023-11-30)

***

https://www.youtube.com/watch?v=00FLVIMa8eU


liczba komentarzy: 0 | punkty: 2 | szczegóły

Arsis

Arsis, 28 listopada 2023

To wszystko przybywa z samotności

Jakieś truchła, rozwarte gęby maszkaronów… To tu, to tam nieznośne pokrzykiwania, mlaskania oblizujących się lubieżnie zwidów.

Ich czerwone usta, nabrzmiałe,
przekrwione usta…
Ich rozwarte, bliskie śmierci ramiona, jak te poroża wyostrzone cierpieniem.

Kto tu jest?
Ja tu jestem

Chodzę wkoło, błąkam się, rozgarniam z metalicznym pogłosem
jakieś porzucone sprzęty, radiole, kineskopy starych telewizorów…

Cuchnące trupim tłuszczem,
zastałym w trzewiach frezarek smarem.

Pełno ich tu.

Podnoszę z podłogi, upuszczam.

Odrzucam, podrzucam, przerzucam… Ostukuję młotkiem, żelaznym prętem to tu, to tam…
Jakieś zakamarki, załomy, otwarte, zamknięte żelazne drzwi…

Za nimi kolejne i kolejne zakręty, pomieszczenia, fabryczne hale…

Plątanina korytarzy, prowadzących donikąd rozgałęzień, arterii…

Półmroczne,
pełne
pajęczyn,
opiłków żelaza…

Ściany. Pełne złogów ściany.
Zbroczone chłodziwem, potem i krwią.

Przez wąskie, wysokie okna katedry wsącza się szary świt,
który pada na kamienny katafalk, na zardzewiały złom, plątaninę kabli…

Skąd tu nagle krzyż?

Wielokrotne
spojrzenia
czarnych oczu…

*

Chyba się obudziłem z aureolą światła nad głową.
Wisząca lampa niczym słońce, ale to noc,
okrutna noc spotęgowana w swojej maestrii lodowatej pustki.

To noc…

Ta oto
noc
Ta noc…

Siedzę na podłodze z dębowych,
ułożonych w jodłę klepek.
Siedzę, a może i leżę. Nie wiem.

Tam, nade mną,
a może
poza mną...

Gdzieś w oddali drugiego pokoju,
Po drugiej stronie
mrocznego przedpokoju…

Wchodzi się do niego…
— wychodzi po miliardzie lat…

Siedzę na podłodze, oparty plecami o zimną ścianę.
W dłoniach: „Opowiadania odeskie”, Izaaka Babla.

Przynajmniej jakiś jeden konkret w tej całej pozazmysłowej gmatwaninie nie wiadomo czego.

Chyba czytałem.
I czytam wciąż.
Poznaję te odległe w czasie historie…

I tak oto Benia Krzyk, wygłasza mowę nad grobem swojego przyjaciela.
Nad jego głową słońce w kolorze sepii,
w pełnym jakichś chropowatych przebłysków niebie.

Tak, jak na starej,
celuloidowej
filmowej taśmie…

Coś mówi…

Porusza ustami jak mój nieżywy już ojciec,
podczas nagłych odwiedzin we śnie.

I mówi…

Nasłuchuję, lecz zamiast słów,
tylko szumiąca w uszach,
piskliwa cisza gorączkowego zwidu.

Znowu się tego namnożyło w formie mżących,
kalejdoskopowych plam, kiedy zaciskam je mocno powiekami.

Pełno tu jakichś kantów,
geometrycznych figur,
niekończących się fraktali.

Nachodzących na siebie, przenikających się nawzajem spiral, jak w ciągu Fibonacciego.

Ktoś tu bez wątpienia jest.
Jest i we mnie, i na zewnątrz. Wszędzie…

Ktoś tu jest zatopiony w melancholii przeszłego czasu.

Ktoś
tu
jest.

Przechadza się w tę i z powrotem. Chodzi wkoło.
Schodzi, gdzieś spod sufitu,
podnosząc ręce w geście tryumfu.

Wygraża palcem, wygłasza coś oskarżycielskim tonem…

I wszystko zatopione w piskliwym szumie gorączki. W kompletnej głuchocie.

Bez sensu to
i jakieś niedorzeczne.

Lecz już niedowidzę. Nie widzę konturów rzeczy.

Pulsująca, rozmazana plama przybliża się, to znów oddala… Jakby oddziela się od reszty…

Płynie…

*

Otwieram oczy. Jadę w pustym przedziale pociągu.

Za oknami mrok.

Odbita w szybie zniszczona twarz.

W moich dłoniach… Cóż w moich dłoniach…

Jedynie próżnia, pamięć twojego dotyku.
Ostatnie kęsy wspomnień, przelatują z szelestem ptasich piór, wylatują, mkną…

W pustym przedziale pociągu puste, obite czerwonym skajem siedzenia.

Ze śladami wgnieceń po nieżywym ojcu i nieżywej matce,
kiedy byli tu jeszcze za życia.

I mimo że umarli, to czasami ich widzę.

Machają mi wtedy z daleka,
kiedy przychodzą razem
albo osobno.
Albo, kiedy odchodzą, gdzieś, nie wiadomo gdzie.

To dowód na to, że są.

Metafizyczny bardziej, ale zawsze.

Tak więc leżę na linoleum, mrużąc oczy od światła.
Przesłaniam je rozkrwawionymi palcami po delirycznej walce ze ścianą.

Zaiste, zimno tu
i samotnie.

Toczy się w tę i z powrotem
pusta butelka po alkoholu.
Zdążył się już rozlać w żołądku cudownym ciepłem.

Na podłodze wyrwana
z zeszytu kartka,
pożółkły ze starości, podeptany list…

Coś pisałem,
lecz zapomniałem, co.

Jarzeniówki przygasają w rytm stukających kół.

Dokąd ja
tak jadę?

Do ciebie?

… donikąd… w noc…

(Włodzimierz Zastawniak, 2023-11-28)

***

https://www.youtube.com/watch?v=lSwc-Zydhoo


liczba komentarzy: 0 | punkty: 2 | szczegóły

Arsis

Arsis, 25 listopada 2023

Bo tak

Wiesz, tak mi jakoś. Za oknem deszcz stuka o blaszane parapety. Za oknem szumiący wiatr.

Kwiaty w wazonie, miłe dla oka barwy. Na stole okruchy chleba raniące do krwi.

Rozsypane resztki,
porzucone
wspomnienia.

Krawędź filiżanki nosi ślad twoich ust, z której piłaś jeszcze kawę o poranku.

Smutno mi, bo ty… Bo widzę cię teraz zamkniętą w krysztale ciszy,
wśród chłodnych płaszczyzn wilgotnych ścian. Wilgotnych od łez, od samotnych, pustych
nocy…

Gdzieś
tam,
daleko.

Gdzieś tam…

Bo ty. Ty… Ty…

Kocham cię.

Ale chyba już o tym wiesz. Wiesz, prawda?

Jedyna,
moja.

Kocham cię, bo tak,
bo tak właśnie jest.

Chodź. Przeniesiemy się w czasie,
w głęboką otchłań nieistnienia.
I będziemy tak. Będziemy zawsze.

Powiedz
mi…
Wiem.

Widzę w twoich oczach
blask,
ten oto blask.

Ten blask, co jest jedyny taki.
Ten właśnie blask…
Nie musisz mi nawet nic mówić. Ja, wiem…

Ja,
wiem.
Ja,
wiem.

… wiem…

(Włodzimierz Zastawniak, 2023-11-25)

***

https://www.youtube.com/watch?v=fiXPPPzFz34


liczba komentarzy: 1 | punkty: 4 | szczegóły

Arsis

Arsis, 21 listopada 2023

Odejście

Nuklearne popołudnie. Słoneczny skwar. Na ostatnim piętrze czteropiętrowego bloku
przyklejona do szyby moja twarz.

Melancholia i smutek. Nieustające odliczanie. Tykający w uszach czas.

To koniec.

Ten
oto
koniec.

Ten koniec…

Tyle tych końców mających nastąpić
w krótkim unicestwieniu
eksplodującej wodorowej bomby. W ryku budzącego się Lucyfera.

Tykanie ściennego zegara.

Chrzęst zegarowego mechanizmu.

Kapiąca woda
do przerdzewiałego zlewu
w monotonni przeciągającego się konania.

Ktoś tu umarł i umiera po raz wtóry. I umiera wciąż, mimo że już dawno umarł. Rozsypał się
w proch.

Ale to ciągłe konanie.

Umierałem już
tyle razy,
to i mogę umrzeć po raz kolejny.

Jedno więcej
czy mniej,
co za różnica.

A czy to kogoś…
A gówno to ich.

Niech się bawią i gżą
w głupkowatej choreografii niby-szczęścia.

Napijesz się ze mną? Masz, pij! Wychyl ten kielich do dna, tę resztkę krwi.

Marynarz tak pięknie się uśmiecha,
prosi i kusi
spod przystrzyżonego krótko wąsika, tego wąsika, ach, tego…

Aż chciałoby się zaśpiewać
na modłę Sempolińskiego.
Wyrecytować te słowa Hemara.

Spogląda na mnie zalotnie w nabitej błyszczącymi ćwiekami czarnej skórze.

I zrobiło się momentalnie
sado-maso, pejczowato…

… świsty, batogi, rozkoszne jęki…

Odwracam
głowę…

Kto tu jest?

Na podrapanych drzwiach
jakieś napisy,
bazgroły pięciolatka…

Klęczę albo stoję przed wielką planszą
z kolorowymi kołami
obrazującą spektrum autyzmu, bądź sam tylko Zespół Aspergera…

Przed moimi oczami migotanie blasku i barw.
Na liściach szeleszczących dębów, kasztanów kładzie się jaskrawa smuga.
W lustrze zniszczona twarz od ciągłego otwierania i zamykania zapiaszczonych powiek..

Pod powiekami pulsujące obrazy
czegoś, czegoś… Czego?

Nacierają na mnie artefakty
dawnego, chorego życia,
wśród zrywających się do lotu szeleszczących gazet:

Ponawiane z uporem maniaka
kręcące się jak w starych,
czarno-białych filmach noir nagłówki:

Autism Spectrum Disorder, Asperger’s Syndrome…

Asperger’s Syndrome!

Asperger’s Syndrome!


Asperger’s Syndrome!

Atakują mnie. Napastują jakieś widziadła o stalowych dziobach i ze skrzydłami tnącymi
warstwy atmosfer…

Jestem tutaj i znowu mnie nie ma. Ale znowu jestem tu i gdzie indziej…

To jakaś pracownia pozazmysłowego postrzegania rzeczy, choć w okrutnej scenerii
absolutnego osamotnienia.

*

Jaki znowu wiersz!

Czego znowu!

*

Jakieś nagłe wtrącenie
i walenie łbem o betonową ścianę…

*

Za ścianą, za szafą, za fotelem o podartych oparciach
od ciągłego pocierania dłońmi podczas epileptycznego umierania z pianą na ustach.

Ktoś umarł. Czy to ja?

Ktoś już
umarł,
ale żyje.

Przecież żyje,
tak jak w snach o moim ojcu!

Ojciec przychodzi i odchodzi. Coś mówi. Porusza sinymi ustami jakie miał,
leżąc w przycmentarnej kaplicy, w otwartej jeszcze trumnie.

Asperger’s Syndrome
— mówią wciąż widma o nieustalonych rysach twarzy.

Takie to wszystko
pod jedną linijkę,
takie pospolite i bez wyrazu…

Ha! Przechodzę dalej, przynajmniej staram się iść.

W drugim pokoju łózko z pogniecioną pościelą.
Tu leżała moja umierająca z kolei matka
z utkwionym w suficie wielkim zdziwieniem.
Ale zamknęła powieki. Sama, układając się do wiecznego snu.

I tak oto śpi, śniąc razem ze mną, kiedy śnię o niej w sen zapadając się potrójny.

O czym? Nie wiem.
Ale zapewne… Zapewne…

Kto tu jest?

Dlaczego słyszę ciągłe drapania i szmery za drzwiami, za ścianą?
Atak mięsożercy nie musi być nagły.
Łasi się do mnie i przymila, udając kwilenie lecącego majestatycznie albatrosa.

Ojciec już umarł. Matka też.
Przychodzą zatem do mnie.

Chodzą. Wchodzą i wychodzą oknem
otwartym na przyszłość
albo na ciągłe zapomnienie.

I tak wylewa się ze mnie strumień świadomości.
Wylewa się, przelewa. Brunatne zacieki na suficie, ścianach…

Chodzę wkoło, czekając
i trzymając się usilnie
starych, żeliwnych rur,
które ciągną się kilometrami

Przezywają wszystko…

Końcowe odliczanie na pustyni. Gong wiszącego zegara…
Krzyki umierającej matki,
umierającego ojca i mnie, kiedy miałem,
kiedy mam 3 lata albo i mniej. Raczkuję po parkiecie pustego korytarza…

W echach agonii, w kurzu, w apopleksji…
Na ścianach
jakieś obrazy, portrety przodków,
co patrzą obojętnie na każde moje poruszenie.

A więc znowu przeskok w czasie.
Odrodziłem się na nowo, ale tylko na chwilę.

Leżę twarzą do ziemi. Na zewnątrz samotnego domu.
Wokół mnie skrzą się drobinki rozpalonego w słońcu kwarcu.

Wypadłem z wózka?

Widzę ojca jak wychodzi z domu
i idzie po twardym piasku pustyni. Idzie, kulejąc na prawą nogę…

Oddala się, malejąc na tle widnokresu,
w rosnącym coraz bardziej słońcu…Idzie za rękę z matką, idąc powoli, powoli… powoli…

(Włodzimierz Zastawniak, 2023-11-21)

***

https://mickchillage.bandcamp.com/track/pixels-iii-pt-1


liczba komentarzy: 0 | punkty: 2 | szczegóły

Arsis

Arsis, 21 listopada 2023

Rozpad pamięci

Tęsknię za tobą, tak po prostu.

Kocham cię.

Byłaś tu i jesteś, i jesteś wszędzie. To było wtedy, pod wieczór. W lecie dusznym i parnym.
Byliśmy… Wśród kwiatów, wśród płatków nasturcji, w cienistości, w blasku…

Pamiętam…
Cóż pamiętam?

Pamiętam twoje oczy i usta twoje,
olśnione blaskiem wieczoru. Drżące w kącikach refleksy…

Pamiętam… i pamiętam wiele.
A czy ty…
Powiedz, czy ty…

Budzę się w jakimś starym pogorzelisku pełnym skorodowanego żelastwa.
Wokół mnie, nade mną kłębowisko żeliwnych rur, poplątanych kabli…

Opuszczona fabryczna hala, cuchnące smarami wypatroszone frezarki, pozacierane tabliczki
znamionowe, walający się pod nogami pogięty złom.

Co to takiego? Nie mam pojęcia. Od zawsze to nie miało sensu

Dokąd one…
Dokąd tak…
Donikąd tak…

Tak jakby zastały krwiobieg kogoś albo czegoś… Jakiegoś pradawnego bytu, zagadkowej
egzystencji.

Czekałem wtedy na przystanku,
jeszcze żyła moja matka,
ale wiedziałem, że już wkrótce jej nie będzie.

Ona umarła i umiera nadal,
umierając w nieskończoność na moich rękach
z wielkim zdziwieniem w oczach. Takim niepojęcie wielkim.

Tak więc przechodzę przez długie przedpokoje, ciemne pokoje z oknami
zaciągniętymi ciężkimi storami.

Ranią mnie i oślepiają nitki
deszczowego świtu,
które przesączają się, które wpadają, które…

Tak więc przechodzę powoli, albo raczej płynę wcale nie dotykając ziemi. Więc skąd to
skrzypienie podłogi?
Ułożonych w jodłę dębowych klepek?

Opuszczona otchłań wypełniona potęgą
piskliwej w uszach ciszy,
mżeniem wirujących cząsteczek kurzu w szarych tu i ówdzie prześwitach…

Skąd
idą?
Dokąd?

Spójrz, znowu się zapadłem
w bezkresie,
tym właśnie bezkresie.

Wyszedłem z ziemi,
idąc do niej na powrót...
włócząc się zatęchłymi piwnicami

Ściskam palcami cząsteczki powietrza. Dużo go między tobą a mną,
coraz więcej.

Oddala nas od siebie rozszerzająca się przestrzeń
rozpędzona nieubłaganą entropią.
Aż do ostatecznego rozdarcia, unicestwienia wszelkich resztek czasu, wszelkiej pamięci.

Spadają zewsząd wzniecane przez wiatr
szeleszczące gazety, śmieci, ptasie pióra i powtarzają się w oddali wciąż jakieś westchnienia
na zasadzie echa.

Czyje?
Nie
wiem.

Twoje?
Moje?
… niczyje…

Nie ma to już żadnego znaczenia, albowiem nie ma…
.
(Włodzimierz Zastawniak, 2023-11-19)

***

https://www.youtube.com/watch?v=Xg1nI9Y6isU


liczba komentarzy: 1 | punkty: 3 | szczegóły

Arsis

Arsis, 16 listopada 2023

Psychodelium

W starym szpitalu stare odrapane łóżka. Odpadająca płatami farba ze ścian, płachty pajęczyn,
kurz…

Betonowa podłoga, pojedyncze klepki i okna
szeroko otwarte na zieleń szumiących drzew.

Za oknami otwartymi na przyszłość
słońce zsuwa się jaskrawo
po liściach dębów, kasztanów…

Za oknami nadciągający zmierzch,
co skrywa się jeszcze
za sztachetami malw,
za drewnianym płotem
pełnym glinianych dzbanów i jakichś podartych szmat.

Za oknami melancholia ścian
posiniaczonych, nasiąkniętych wilgocią.

Za oknami…
Cóż jeszcze za oknami?

Niesie się piskliwy szum
świdrujący omszone kamienie.

Jesteś tu jeszcze? Do kogo tak szepczę?
W rozkołysanej scenerii krajobrazu, zamiast twarzy dostrzegam olśniewającą aureolę blasku.

*

Zaskoczyłem samego siebie, przyłapawszy się na wzgardzie do nie wiadomo czego.

Zapatrzony w utopiony wizerunek marynarza na etykiecie Tom of Finland, oblizuję się lubieżnie.

Obcisła skóra sado-maso.
Wąsik, ach, ten wąsik.
Błysk ćwieków, źrenic…

Otwieram oczy. Zamykam…

Ćwiczę zamykanie i otwieranie powiek w jakimś dziwnym tańcu,
w mizdrzeniu się do czegoś w oparach absurdu.

*

I znowu idę polami, jakby we śnie. Niosę w ukryciu miłość, okrywając ją ciężkim oddechem
i połą płaszcza przy sercu. Wypada mi spod pazuchy butelką, roztrzaskując się o kamienie.

Przynajmniej tak mi się wydaje. Nie wiem. Już nic nie wiem.
Nie wiem nawet czy jestem,
będąc gdzieś tutaj i nie będąc zarazem.

Wszystko zapomniałem, ulegając atrofii pamięci.

Jak ty miałaś
na imię?
Zofia? Teresa?

Mijają mnie zapomniane widma o twarzach
poznaczonych pikselami czasu.
Omiatają mnie piwnicznym chłodem/

Idę polami. Bezdroża wokół i wszędzie.
I wciąż tylko, i wciąż jakieś szepty, oddechy wiatru, nocy…

Chodzę w kółko
jak na oddziale
dla umysłowo chorych.

Błądzę.

*

Budzi mnie łoskot zapadającej się w sobie wielkiej góry, wielkiego masywu na wyobraźnię.

Przelatują ze świstem blaszane ptaki.
Rozbryzgują się o ceglany mur
z chrzęstem pękających skrzydeł.

W smrodzie wyciekającego zewsząd smaru
wysypują się opiłki żelaza zamiast piór/
I nacierają z gwizdem na pulsujące membrany bolących uszu koszmary sennej maligny…

*

Co? Że nie ma wiersza?
No nie ma i nie będzie.
Zresztą nigdy go nie było.

Bo i po co wiersz?

Już ja dam wiersz,
że aż wam pójdzie w pięty!

Te wszystkie czterotakty, dziesięciotakty
z nieznośną lekkością oddechu, bądź pauzą na oddech…

Będzie pauza,
oj, będzie,
ale na rzyganie!

Zasadzać łapy w rozwarte, skorodowane dzioby i pędem do kubła! Wy, udawani pięknisie,
pachnący fiołkowymi perfumami, a tak na prawdę śmierdzące błazny z dziurami w zębach.

Wszystko zarzygane, obrzygane,
jak w luksusowej stołypinówce
nocnego ekspresu do syberyjskiego łagru.

Uwaga!

Czas na wypróżnianie!

Walą kolbami
po zadach.
Odbijają nerki.
Nikt nie zostaje w tyle!

Kto zostaje, temu kula w łeb!

Nie ma zmiłowania. Już ja wam dam zmiłowanie…

Pędzą na trzaskający mróz, na ujadający
wściekłymi psami mróz,
w którym uryna zamarza, nie dolatując do celu
i zwisa łamiącymi się patykami z zawszonych gaci.

Lecz nikt
nie zdąża,

Każdy lezie po każdym, umazany gównianym pancerzem po samą szyję, co pęka,
rozlatuje się na kawałki
przy najmniejszym poruszeniu.

*

Na lichym ogrodzeniu otaczającym pustkę
zwisają resztki z szarą sierścią kozła. Nie przeskoczył.

(Włodzimierz Zastawniak, 2023-11-16)

***

https://www.youtube.com/watch?v=YVKELrH8CbE


liczba komentarzy: 0 | punkty: 1 | szczegóły

Arsis

Arsis, 11 listopada 2023

Budowanie wieży

Śpiewam i tańczę. Nie, nie śpiewam i nie tańczę.
Powiedz, gdzie ty jesteś?
Ja tylko tak. ja tylko tak chciałem…

Zresztą wiesz. Wiesz, prawda?

W pustym pokoju. W półmroku pokoju.
W szarej, deszczowej egzystencji.
W kroplach ściekających mi po rzęsach, twarzy…

Gdzie jesteś?
Powiedz…

Ja nie tańczę.
Nie prawda…
Nie tańczę i nie śpiewam...

Tęskno mi…
A czy tobie…

Piszę do ciebie list, pisałem.
Coś pisałem.
Co? Nie pamiętam.
Urwane w połowie zdania, jakieś gryzmoły, schizofreniczne wizje w odmętach mroku.

Strumień świadomości wylewa się ze mnie i zalewa niezapisane do końca kartki, albo
i zapisane, tylko nie wiadomo czym…

Poplamione,
podeptane,
pogniecione kartki…

Powiedz, gdzie ty jesteś? Ja jestem tutaj, o, tutaj…
Spójrz na mnie.
Jestem tutaj i nigdzie.

Jak długo?
Nie wiem.

Ale wiem, że czekałem we śnie i czekam nadal,
zaplątany jak motyl
w pajęczej sieci żeliwnych rur.

Wsłuchany
w ich jęki i bulgoty…

Plątanina starych żeliwnych rur.
Rdza pokrywająca moje dłonie…

To miał być wiersz?
Nie. Nigdy nie będzie to wierszem, bo i nigdy nie miało to był gównianym, pieprzonym
wierszem. Ugładzonym, wymuskanym, wycacanym…

Co najwyżej brudną maligną
chorego umysłu
zanurzonego w oparach rozgorączkowanego absurdu.

Gdzie ty
jesteś?
Jesteś? Gdzie?

Szukam cię
i nie widzę.

Macam wokół rozedrganą ręką jak ślepiec.

Nie widzę nic. Niczego. Nic…

Wiesz, kocham cię. Tęskniłem i tęsknię jak wtedy,
kiedy wracałem w środku lata, w pomarańczy zachodzącego słońca.

Wracałem
w pełnej
melancholii
samotnego człowieka.

Skąd? To nie ma znaczenia, skąd.

Wracałem
pustym
autobusem…

Spoglądając przez okno…

A wszędzie rozkopane doły. Jeden wielki plac budowy.

Były kładzione torowiska, rozjazdy,
betonowe płyty
nie wiadomo czego.

Betonowe tunele,
wzmocnione fundamenty.

Spawacze w czarnych maskach
przypięci do butli ze sprężonym powietrzem…

Wiszący jak
grona na krzewie.

W chmurze pyłu, w jaskrawych blaskach acetylenu
wznosiła się kratownicowa wieża do samego nieba pełnego ptaków.

(Włodzimierz Zastawniak, 2023-11-11)

***

https://www.youtube.com/watch?v=Dzf3kBdqePY


liczba komentarzy: 2 | punkty: 5 | szczegóły

Arsis

Arsis, 7 listopada 2023

Ocean zapomnienia

Cicho tak. Przechodzę w słonecznych prześwitach, co się zalęgły w gałęziach rozkołysanego
drzewa.

Gdzie tak idę?

Podążam powietrzem, niedomówieniem, wyszeptaną zaledwie chwilą.

W tych cienistych smugach zapomnienia,
w tych ramionach mrocznych i zimnych.

Czy ty
mnie…
Powiedz…

Ja szepczę, niosąc na ustach twoje imię.

I jeszcze, i wciąż, i raz jeszcze
w tej otchłani nieba.
Ptaki fruną w migocie blasku.

I mnożą się nawoływania, i dzielą.
Scalają na nowo w jeden pogłos życia.

Tak mi jakoś.

Gdzieś tutaj,
bądź gdzieś…

Przybywam z głębokich pokładów czasu, zbyt odległych, aby można je było przywołać
w pamięci.

Przybywam,
materializując się we śnie.

Po co?

Nie wiem, ale wiem, że wychodzę drzwiami
otwartymi na przyszłość,
następując próg
z cichym trzaskiem dębowej deski.

Spoglądam przez ramię i widzę przeszłość
(dawną teraźniejszość)
w wirującym kurzu zapomnienia.

W przedpokoju, w tym chwilowym bycie,
słońce kładzie ukośne promienie światła
na ścianie, podłodze,
na każdym sęku, pęknięciu, załomie…

… wbijającej się pod paznokieć drzazdze,
kiedy ściskam, ściskałem
drewnianą poręcz schodów, dotykałem ramy obrazu, niczego…

Ja tu byłem,
nie będąc
wcale.
Bądź jestem.

Coś się pomieszało,
ugrzęzło w chaosie.
Spadło z łoskotem,
z brzękiem tłuczonego szkła…

I jeszcze
raz,
i wciąż…

Szło jak ginące z wolna echo,
długo, długo… odbijało się od sufitów, ścian…

(Włodzimierz Zastawniak, 2023-11-07)

***

https://www.youtube.com/watch?v=BS5K_8ZFpgM


liczba komentarzy: 0 | punkty: 2 | szczegóły

Arsis

Arsis, 6 listopada 2023

Oczekiwanie

Jestem tutaj. Jestem tu… Gdzież ty? Mów do mnie. Nie milcz! Mów. Pełna tej miłości, która,
którą…

… której…

W kaskadzie blasku, w migoczących prześwitach na liściach wierzby, kasztanu…

Mów do mnie. Nie milcz! Mów…

Jesteś i milczysz, mając kamienne usta zimnego posągu.
Milcząc jak przedmiot,
jak popiersie w zapomnianym muzeum czasu.

W którym słychać ciche trzaski rozsychającej się,
ułożonej w jodłę dębowej klepki o zwietrzałym zapachu woskowej pasty.

Jestem tutaj i czekam.
W samotności,
w przedpokoju…

W pokoju pełnym pomarańczowego światła.
W tym właśnie, w którym umarła przed laty moja matka,
patrząca teraz oczodołami zasklepionymi ziemią spod lastrykowej płyty zimnego grobu.

*

Za oknami szum zielonych liści
spętanych jakimś przesileniem,
szeptem liściowego bożka.

I ta łuna nadciągającego zmierzchu, co mami i kusi
tęsknotą, melancholią, smutkiem…

W którymś ostatnim dniu lata
na ścieżce, na asfalcie parkowej alei…

Pośród stąpań,
chrzęstu kamieni.

Czy mnie
słyszysz?

Ja słyszę i czekam,
płynąc powietrzem w przezroczystej aureoli nieba.

Czy ty mnie…
Powiedz, czy mnie…

Ja —
tak.

Ja —
wiem.

Ja —
czuję…

W koegzystencji szeptów i cieni,
co wydłużają się
pod wieczór,
przerastając drzewo.

W nieostrej widzialności kształtów. Tam, nad łąkami w awangardzie snów.

Płynących
jak dym
nad ziemią…

(Włodzimierz Zastawniak, 2023-11-05)

***

https://www.youtube.com/watch?v=wR4pOKc3E_M


liczba komentarzy: 0 | punkty: 2 | szczegóły

Arsis

Arsis, 28 października 2023

Byliśmy

W tamtym śnie i w tamtym… A w każdym z nich TY.

Wiesz, jak to było?

W dusznej godzinie lata, wśród skwaru, pod baldachimem rozłożystych drzew, migoczących
słonecznych prześwitów…
Na asfalcie parkowej alei nasze ciche kroki, chrzęst żwiru, cienie…

Dmuchawce wokół nas, za nami… — wszędzie…

W rozpełzłej przy ziemi koniczynie trzmiele huczące basem, puszyściejące w przelocie
dzienne, wieczorne motyle.

Ptaki przepłukują
swoje gardła
w jeziorze nieba…

i spowite tęsknotą szepty
idą w podmuchach
nadciągającego zmierzchu, co zwiastuje noc upojną i tkliwą.

Idziemy
obok,
razem…

Odbiegasz ode mnie na kilka kroków.
Przystajesz, bym cię pochwycił.
I pochwycona drżysz, drżąc w moich ramionach od czułości i łez, pragnienia zmysłów.

A kiedy chwytasz mnie za dłoń…

… przepływamy powietrzem, przepływaliśmy
jakieś bramy z paproci i kwiatów w gęstniejącej, miękkiej jak jedwab ciszy…

Byliśmy w Raju,
będąc jeszcze
i raz jeszcze
ten jeden, jedyny…

Czas tu nie ma znaczenia,
choć i tak zapętla się dziwnie, kołysze.

Jesteśmy, byliśmy, będąc albo nie będąc, albo jeszcze…

Kiedy przechodziliśmy w teraźniejszość jasną smugą słonecznego blasku,
to wkraczając w przyszłość, tkwiliśmy jeszcze w przeszłości pełni sentymentalizmu
i wzruszeń.

Byliśmy
i będziemy,
albowiem będziemy…,

(Włodzimierz Zastawniak, 2023-10-27)

***

https://www.youtube.com/watch?v=4T3GxATFtig


liczba komentarzy: 0 | punkty: 3 | szczegóły

Arsis

Arsis, 1 października 2023

Przeszywa mnie tęsknota twojego widzenia

Wiesz, idę z cieniem, bądź w blasku nicości. W gałęziach szmer upływającego czasu…

Idę ścieżką wolno i w pochyleniu
z rękami trzymanymi z tyłu.
Idę z cieniem, który snuje się razem ze mną krok w krok.

W koronach drzew migot liści, taki jesienniejący z wolna, przeszyty rdzą.
Lecz nie buntuję się przeciw perspektywie nadciągającego końca, gdyż kocham cię
właśnie w myślach.

Kocham
na jawie
i we śnie.

Który to już raz sennym wydajesz mi się niebem?

Trzymam twoją dłoń w ekstazie oczekiwania.
Tak, jak można czekać jedynie na Raj.

Zawsze jesteś, choć nie zawsze cię widzę.
Jesteś w tym swoim jestestwie, bardziej do mgły podobnym niż żywym.

Ale jesteś
i ja
jestem.

Jesteśmy tak, że bardziej już nie można być,
mimo że enigmatycznie
i w jakiejś pogmatwanej percepcji czasu.

Tylko tutaj albo wszędzie.
W jednoczesnym odczuwaniu wszystkich światów.

Nasze obrazy jak dym
z łęciny płyną.
Nad łąką, nad lasem. I dalej. Za las…

Gdzieś w przestwór obłoków
w drgającym powietrzu. W niebie.

(Włodzimierz Zastawniak, 2023-10-01)

***

https://www.youtube.com/watch?v=inYj_KdR31Y


liczba komentarzy: 0 | punkty: 2 | szczegóły


10 - 30 - 100  






Zgłoś nadużycie

 


Regulamin | Polityka prywatności

Copyright © 2010 truml.com, korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu.


Opcja dostępna tylko dla użytkowników zalogowanych. zarejestruj się

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1