1 listopada 2010
o zmierzchu
u schyłku zmarnowanego czasu
znużone marzenia bledną
pod naporem liliowego wiatru
kołysanie złoto-rudej gałęzi
na sinym tle pustego nieba
rysuje ognistego potwora
przyprawiając dzień o mdłości
chłodna ciemność kuli się cicho
w zaułku koszmarnych snów
już nie boli samotna modlitwa
pantomima gestów hipnotyzuje
lęgnące się nocą szaleństwa
migącące światełka lampek
zamykają kolejne rozdziały
jak wieka sarkofagów pamięci
życie trwa tak długo jak...
litery wykute w kamieniach
i ani jednej chwili dłużej