Sztelak Marcin, 25 listopada 2018
Postronni świadkowie, podobno Jehowy, nie wierzą
w kobiece orgazmy jednak stoją
karnie przy judaszu. Profanując odwieczny
ateizm wycieraczki.
Z drugiej strony mam czysty umysł, przemyty
destylatem, więc niebardzo się przejmuję,
że skarpety podziurawione, pada deszcz
i w ostatnim rozrachunku jestem pyłem.
Zassanym przez szpary pomiędzy światłami,
zero zielonej fali. Wspomnień trochę mało
na garść ziemi, ale przed mną czysty, jasny
nieboskłon.
Bez znaczenia, że wybieram akurat przeciwny kierunek.
A na koniec tytułowe: kurwa mać automat do płukania
anonimowych umysłów.
Brakuje zakończenia, co można zrzucić na brak
szarych komórek. Oraz nadmiar ciemnych,
w których oswajam lęki. Bezskutecznie,
a przede wszystki bezzasadnie.
Oto puenta utopiona w nadmiarze.
Istnienia.
Sztelak Marcin, 18 listopada 2018
Miałem ci ja widelec z kaczuszką – kiepska grawerka,
w sam raz dla dziecka. Z nadwagą.
Więc wnioskując w sposób prosty: koniecznie
trzeba się stoczyć z godnością
i poszukać drugiego dna.
Pod nim będzie następne,
tylko dla wtajemniczonych w arkana
sztuki zapominania – a dalej zerżnięte
z Małego Księcia.
Oraz kolejne powłoki, aż do jądra,
które można rozszczepić
na czynniki pierwsze.
Chociaż lepiej rzucić,
na przykład uwagę bez związku:
Aztekowie też krzyczeli sursum corda
tylko w innych okolicznościach.
Sztelak Marcin, 16 listopada 2018
Już nam nie potrzeba zbawicieli
chociaż wciąż pleciemy korony
a krzyże wybujały przydrożnie.
Zresztą gładzimy grzechy, w raju
i tak zabraknie miejsca,
nawet w poczekalni tuż obok
sprzedawcy biletów.
Więc nie warto wierzyć w cuda
tak zbędne jak przejścia, zmartwychstania
i przemiany.
Pozostaje tylko nadzieja, podobno cnota,
na dostępność w piekle.
Szczególnie internetu.
Sztelak Marcin, 14 listopada 2018
Obliczam dawki poezji
tylko po przekątnej życia.
Bez oznaczeń podziałki i wartości
na osiach.
X, Y, Z i innych, które wymyślam
nie śniąc o tobie.
Z samozaparciem odgryzając rogi
poduszek – zawsze twierdziłaś:
Diabeł tkwi gdzieś pośrodku.
W podzięce za dobrą radę
wciąż cedzę zdjęcia przez durszlak,
unikając metafor.
Tylko nad ranem wypijam duszkiem
szklankę słów przyniesionych na język
po całonocnych milczeniach.
Wybacz, mam coraz mniejsze szanse
na prozy. Szczególnie bez ciebie.
Sztelak Marcin, 12 listopada 2018
Na długiej drodze nieobliczalne objawienia
krzyżują sny.
Szczególnie te o spadaniu i obłąkańczych
wędrówkach przez mgły.
Więc budzimy się coraz pewniejsi
codziennego umierania.
I niepewności tkwiącej w każdym
skrawku ciała.
Szkoda, że najprostsze modlitwy
przechodzą przez gardło
dławiąc oddech. Aż do utraty
najważniejszego słowa.
Tego z początku i końca
każdej niedoskonałości.
Sztelak Marcin, 10 listopada 2018
Nie ma już matek i ojców,
wolne dzieci stawiają barykady
z klocków.
Rewolucja wisi w powietrzu, miecz
nad głowami proroków.
Tłum wydziela ostrą woń
potu czekając na narodziny boga.
Ten powiedzie wyznawców do raju,
a przynajmniej jego granic,
tuż za dymami.
Miast ofiarnych
i tak skazanych, od zaczątku
fundamentu.
Nie ma już snów,
węgielnych.
Sztelak Marcin, 8 listopada 2018
Ponad nami unieważnione galaktyki,
leżymy w błocie – dokładnie
na swoim miejscu.
Przypisani każdym ogniwem łańcucha
do dźwięków rozpadającego się powietrza.
Bełkot, a może filozofia, ostatnia próba
spoliczkowania absolutu.
Lecz wszystkie rzeczy wypełniające eter
milkną. Wypełnia nas cisza,
do rozpuku.
Powoli wstaje dzień pierwszy
albo ostatni. Bez znaczenia
jeśli wciąż żyjemy.
Bezbrzeżnie zdziwieni – jako było na początku.
Sztelak Marcin, 6 listopada 2018
Spękane witraże stygmatyzują stopy,
lepkie ślady wiodą
na pokuszenie.
Akurat w tym mieście
zwane Golgotą od Nieukrzyżowań.
Tam wciąż stoi kohorta
w zardzewiałych pancerzach.
Puste oczy wpatrzone w horyzont
wskazują drogę obłąkanym wędrowcom.
Zresztą może to prorocy, których nikt nie słucha.
Nawet gdy zawzięcie milczą,
w przydrożnych knajpach wznosząc
ostatnie eucharystie.
A ponad sufitem spadają gwiazdy,
niespełniające życzeń.
Sztelak Marcin, 4 listopada 2018
Kilka znaków nieuchronnie nadciągającej
apokalipsy wypełnia policzki wstydem.
Nie golę zarostu, niech nie widzą
słów nieznanego alfabetu.
Tylko w lustrze staje się swojski,
najprostszy jak gaworzenie.
I imię wymawiane po trzykroć
przed każdym przebudzeniem.
W naiwnej nadziei – nie obudzę demona,
będzie spał ukołysany spełnieniem
świtu. Zawsze wyczuwalnego za oknem.
Cóż z tego, że spazmatyczne drżenie
powietrza każe wciąż na nowo
wypełniać palimpsest.
Powtórzeniem, aż wszystko zleje się w bełkot
i świt nie nadejdzie.
Choćby nawet przez ułamek sekundy.
Sztelak Marcin, 2 listopada 2018
Wyśrubowany do poziomu żalu
za grzech pierwszy – poezje
– urywam się w pół słowa.
Czekając na smak słońca
w ciągu ośmiu minut
zrzucam skórę.
Niepotrzebną w świetle
wschodu nad pustynią.
Tylko jałowe wiatry miasta
wypełniają drżeniem nagość.
Coraz cieplejsza strużka spływa
przez przeźroczyste ręce,
by ostatecznie wypełnić ziemię.
Błogosławieństwem narodzin
i nieodzownej śmierci.
Regulamin | Polityka prywatności
Copyright © 2010 truml.com, korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu.