8 stycznia 2011
Pedzący z błekitem nieboskłonu cz.1
cząsteczka światła wędrująca przez przestrzeń wreszcie dociera do granic moich powiek oznajmiając powstanie następnego dnia...na wpół automatycznie uniosłem jedną z nich by owa cząsteczka wpadła w moje zwierciadła duszy.......wędrując przez system nerwów i zmysłów dociera wreszcie by uruchomić moje myśli przesłonięte snem.
Aktywacja nastąpiła w ułamkach sekundy lecz swoistą wyrazistość otrzymam dopiero po chwili .Druga powieka niemalże całkowicie automatycznie uniosła się a automat soczewkowy rozszerzył źrenice, ostrość wyrazistość powoli wdzierała się w okryty półmrokiem zasłonięty żaluzjami pokój.
Głęboki wdech ma na celu dostarczyć potrzebnego mi Świerzego powietrza....lecz nie uzyskuje go w procencie mi potrzebnym musze zatem uruchomić resztę moich receptorów i układów by powstać i uchylić okno. Od razu przekręcając żaluzje......zastanawiam się też czy aby moje myśli ma ją czytelną pisownie?? dysleksja zaawansowana skutecznie blokuje czystość przelewania myśli.....nie martwię się tym jednak wysuwam prawą nogę po za granice mojego królestwa nocy.......nabieram sił na krok ostatecznego powstania.....siły rosną a ja musze powstać....wiem że się uda...podpierany przez własną wiarę coraz silniejszy przeważyłem prawie dwumetrowe opakowanie mojej duszy i zawisłem na skraju sennego urwiska.
Szklące zwierciadła nakierowywały cel podróży -okno- powstałem lekkie zachwianie lecz moc już dotarła do reszty zastygłych nocą komórek.
Cel osiągnąłem po kilku sekundach... świeże powietrze rozpłynęło się na pełnym wdechu po spragnionych płucach........mogę zacząć transmisje emocjonalną dzisiejszego dnia.