10 kwietnia 2011
Wieczornik – z drugiej strony
Drzwi mam wpisane w życiorys, może jednak bardziej klamki.
Całowanie klamek i kanapki na drogę.
Teraz muszę cicho podejść do drzwi sąsiada i poskrobać ich gładką powierzchnię. Wiem, że on słyszy. I on wie, że ja to wiem. Natomiast nigdy nie wiem, od czego zależy to czy otworzy.
To bydle jest ze mną wszędzie, nie pamiętam, kiedy pojawiło się pierwszy raz, ogólnie niewiele pamiętam. Z różnych przyczyn. Mam wrażenie, że ten stwór nie istnieje, ale nie jestem pewien. Gdybym był dwugarbny i miał tyle głów co on, moje pragnienie byłoby jeszcze większe.
Przed drzwiami sąsiada układam z najprostszych słów prośbę o pożyczkę. Kolejną. Tak, jeszcze pamiętam tę poprzednią, jak to było? A, oddam jutro. Cholera, nie oddałem. Chyba jednak pójdę do domu. Sąsiad ma zasady i umie odmówić. Ja nie.
Bydle wykrzywia niezliczone twarze, może nie twarze, bardziej gęby. Lezie za mną piętro niżej. Sapie i mamrocze, powtarza złośliwie moją modlitwę o stówkę. Jak litanię. Patrzy na mnie zwielokrotnionym spojrzeniem, i milknie, kiedy docieramy pod następne drzwi.
Pod moje drzwi, z tej strony moje, z tamtej jej. Wczoraj było chyba odwrotnie, ta strona drzwi była jej. Zamknięte.
Znów naciskanie klamki. Musze wejść, do siebie. Pukanie, wołanie, kopanie, koniec argumentów do wykorzystania. Muszę wejść. Nic nie muszę.
Głowy kiwają się z politowaniem nade mną, mają okrągłe oczy. Kiedy kładę się na podłodze, bydle potrząsa garbami, chyba są puste jak ja. Kołyszą się jak ja. Nie, ja nie kołyszę się.
Gęby mruczą kołysankę.” Aaa, aaa, rok przestępny, dłużej wstrętny.” Nie muszą, i tak usypiam.
Kolejny raz śni mi się, że usnąłem trzeźwy, nikt na mnie nie patrzy, a drzwi otwierają się lekko w obydwie strony. Obudzę się i w ręce będę trzymał kanapkę.