11 lipca 2010
Dokop
Z dziurawej kieszeni sypią się resztki tytoniu,
wszystko ci zwisa; biegniesz pochylony jak
zbieg. Czemu tak szybko, gdzie uciekasz?
Jeden kolor wpada ci w oko i nic nie jest
od czegoś ładniejsze. Takim jak ty, jak ty
teraz, co się może zdarzyć? Para z nas
eksportowa – piękna mery zęby cztery
i cichoszary, w pękniętych okularach schizol.
Bernie Allison zasuwa bluesa, aż mnie nosi,
aż rzuca po chodniku. Pobujaj się ze mną,
niech coś wreszcie tobą zakręci, zezowata kukło.
Ile jeszcze miejsc na nas czeka? Kurczy się
wyobraźnia, zegar bije, cmentarze raźno wyłażą
naprzeciw. Nie przefruniesz, musisz wejść, a ja
za tobą. Smycz i zaciśnięta ręka. Nic się za nami
nie wlecze. Urwało się, uciekło. Odpuszczone,
przemilczane bycie. Może w alei niezasłużonych
ktoś pomyli groby, położy kwiaty, zapali światło?
Bernie, cofnij płytę i leć od początku, dokop mu.