12 lipca 2010
Niepamiętliwe matki wieloramienne
Nikt nie pamięta, kiedy pojawiła się.
Usiadła na widocznym miejscu,
by łatwo ją było odszukać. I była.
Niczym wielki dom z kątem dla każdego,
z otwartymi okiennicami serca. Zbierała
ich jak porzucone na poniewierkę ptaki.
Matka wieloramienna, miała przepastne
kieszenie na małe i wielkie grzechy.
Zamieniała je na niewinne potknięcia.
To nie wy jesteście źli – tłumaczyła uparcie,
a oni, rozgrzeszeni – zasypiali spokojnie.
Patrzyła na nich i czuła jak powoli spełnia się
w niej macierzyństwo, odradzając martwe
dotąd tkanki. Budziła się matka matek
dla każdego, kto szukał bezpiecznej kryjówki.
Pamiętam, kiedy zniknęła nagle.
W tamtym miejscu została po niej góra gruzu,
wybite okna, połamane okiennice. Trawa bieliła
się od puchu po wypierzonych ptakach. I cisza.
Ktoś widział, jak odchodziła nocą, utykając.
Rozgrzeszani zbyt łatwo, kochani za wszystko,
rozebrali ten dom do ostatniej cegły. Uciekli.
Ona pewnie szuka już nowego wzgórza, gdzie
usiądzie na widocznym miejscu i zaczeka.
One już takie są. Niepamiętliwe.