Mirka Szychowiak, 29 november 2010
To nie mój klimat,
wciąż zmarznięta nie umiem
zimy przebiec na skróty.
Kożuchem taty dogrzewam
w sobie małą chuligankę.
Pamiętam, że każdego
lata uprawiała na policzkowych
wyspach piegi, inaczej niż zastępy
bladych ciotek, koczujących w cieniu.
Nie bała się niczego.
Wszystko było ważne i rozpoznawalne.
Uciekało się przed złym, doganiało
trochę lepsze. Dzisiaj na wyspach,
w sztucznych stawach, hoduję ryby.
Mirka Szychowiak, 29 november 2010
Rząd tymczasowy, jednoosobowy skład, ministerstwa
w garści. Idealnie. W poczekalni pusto, strach czekać.
Okopałam się poza strefą iks i patrzę. W oknie drgnęła
firanka – podglądasz swój naród, tych niewiernych.
Mnie jeszcze nie skreśliłeś, mam dodatkowe godziny,
by się określić – znaczy zmądrzeć.
Żaden sędzia nie uwierzy, że robisz to społecznie
i z obowiązku niszczysz wszystko, co dopiero
wzeszło. Nie przyjdę na rozprawę, nie złożę zeznań.
Dowody zabiorę, uchylę ci wyrok i zniknę.
Mirka Szychowiak, 24 september 2010
Choć raz zachowaj się jak człowiek,
kiedy o tobie piszę. Przecież ktoś to
przeczyta i znowu najem się wstydu.
Policz do trzech, zanim coś powiesz,
a ja ze wszystkim zdążę.
Przy tym starym, po babci stole,
nie wypada się kłócić; nawet herbata
nie pozwala się nerwowo siorbać,
a po przyjacielsku trochę szczypie
w język, czego i sobie życzmy, bo
nie jesteśmy stronami w sprawie.
Ten stół, to dobry pomysł. Dlatego
nigdy nie chciałam go sprzedać
i nigdy ciebie zranić.
Mirka Szychowiak, 24 september 2010
Przychodzi bez zapowiedzi, żadnych znaków,
przyczyny. Powiedzmy – budzę się,
noc bez zobowiązań, sen przyrodniczy.
Ledwo oko zaczyna łykać światło,
a już myślę – o czym tu dzisiaj popłakać?
I wszystko będzie się tak smarkać
do wieczora.
W tym stanie, mogę najwyżej wzmacniać
ceremonie pogrzebowe albo wchodzić w duo
lamento, ze świeżo rozwiedzioną sąsiadką.
W takie spuchnięte dni, lepiej nie wypływać
na szerokie wody. Kiedy przestanę padać,
poczekam na słońce.
Mirka Szychowiak, 21 september 2010
Chciało się czegoś i dotąd tak było,
że miało się natychmiast. Szybko
skreślała wszystko, na co się czeka.
Bycie bez podpunktów, spacerkiem,
na skróty. Równorzędne, proste. Kropka.
Harmonia była jak za wąska suknia,
w którą się wciskała, aż trzasnął
zamek i pociągnął ostrym końcem
po starannie zaprasowanym rytmie.
No i urządziła sobie rozpiździaj stulecia,
rewizję osobistą bez nakazu z zewnątrz.
Wtedy on się zjawił, jak wielki minus;
chciał coś z nią pokonać, powalczyć
o więcej, niż dotąd potrafił. Myślał,
że to ją poderwie, ale tylko pękła.
Blizny będą potem, trzeba na nie czekać.
Mirka Szychowiak, 21 september 2010
Nie mam do ciebie głowy.
Jak pójdźka – szukam miejsc, które opuścił
człowiek. Wyżywam się na gruzach, lepię dołek
tam, gdzie dawniej stał komin. Ciepło, cieplej
ptakom uchodźcom. Przefujarzyłeś mnie lekką ręką.
Pójdźki nie lubią nieproszonych gości. Zanim
zaczną latać na krzyż, muszą się wyhuczeć.
La triste avenu z kąta w kąt. Lepiej stąd uciekaj,
tutaj kamienie lecą ludziom na głowy.
W końcu zeszła lawina, zgarnęła wszystko,
co stało na drodze, tylko on podniósł się
bez słowa i nawet się nie zachwiał, jebaniutki.
Mirka Szychowiak, 13 september 2010
To wciąż tylko ziemia.
Mocno trzyma mnie w garści.
Tutaj masz wszystko.
Niech coś mnie stąd wystrzeli,
zamieni stan nieważności
w nieważkość. Może w tej próżni
gęściej i wyżej wschodzą słowa,
może każde jest pierwsze?
To byłaby krótka podróż. Nazbierać,
wrócić i rozdać wam wszystko.
Mirka Szychowiak, 12 september 2010
Nareszcie masz spokój.
Docierają tylko dźwięki,
które nie kaleczą.
Gorączka zagroziła tkankom,
ale każda może się odrodzić.
Nie było dobrze.
Ostry nieżyt dróg życiowych
nie doczekał się rozpoznania,
ale dałaś radę – z tego, co drążyło
tunel w głowie, zrobiłaś odtrutkę.
Daję ci za nią małego nobla.
Przyprowadzę tu innych, tych
nieposkręcanych, ogłuszonych,
co chrupią tabletki na spokój
jak dropsy. Wszystko im opowiedz.
Mirka Szychowiak, 12 september 2010
Płochliwa, nieufna jak królik; takie
kobiety widzi się do pierwszego
rzędu – dalej już tylko domysły.
W kąty świat dociera pocięty na kawałki,
jest jak w małym sklepie kolonialnym
– mydło i powidło; w zasięgu wzroku
wszystko, czego potrzebujesz, na co cię stać.
Reszta okoliczości życiowych streści się
sama. Zostaniesz przy swoim, bez żalu,
że znowu gdzieś nie zdążysz uciec.
Mirka Szychowiak, 11 september 2010
Z wiatrem jest szybciej. Lubię, gdy
spycha mnie na boki. I kiedy wreszcie leżę
ubrudzona ziemią, wraca dawny rytm
- tylko to się teraz liczy.
W tym kłębowisku, gdzie wszystko oszalało,
spokoju nie trzeba rozkładać na porcje;
ciągle go przybywa i starczy na dłużej.
Nie miej mi za złe, że się nie podnoszę.
Wszystkie te skurcze, drgania i wylewy
- na dobrą sprawę są nieomijalne,
bo nasze ciała już z góry skazano.
Układam się z ziemią, żeby mniej bolało.