Jarosław Trześniewski, 16 sierpnia 2010
Dla Raisy Andrejewnej Michaliewej
Opus 1
o godzinie siódmej o godzinie
siódmej rano o godzinie siódmej
rano z minutami na parę chwil
parę sekund
w stronę różowości poranka
w stronę kropli rosy co
przycupnęła na łodyżce liścia
w stronę księżyca
cień mrówki i źdźbła turzycy
i świetlików miłosne drżenia
pajączków brabanckie koronki
takie małe oddalenie
Opus 2
w biełyje noczi mostów zwodzonych
buczenie wyblakły oranż słońca
Rajeczko jeszcze życie życie jeszcze
baboczki (jednodniowego motyla)
łzo kroplo deszczu migotliwy
w petersburskim mieszkaniu
komarów symfonia puch Puszki
samowar dźwięczy czas modlitwy
małe detale bez znaczenia
Opus 3
cztery turkusowe wieże minaretu
odrobina orientu na północy
odgłos fali bo fala za falą
pluszcze i odchodzi
w stronę zatoki
i idziemy na Newskij i płyniemy
Newa rdzawym pluskiem pobrzmiewa
czy słyszysz
nie umieraj jeszcze nie umieraj
życie jeszcze życie jeszcze
Opus 4
w nieprzerwanej podróży na zenicie
razem z tobą do Ławry pójdziemy
pajdiom wmiestie na kładbiszcze
tam gdzie byt się kładzie na byt
i życie jeszcze jeszcze życie
kawa kipi jej aromat
całe rano wypełnia i książka
o balecie zrzucona ze stołu
i wiatr szarpie stronę za stroną
życiorysu Ułanowej albo Plisieckiej
Opus 5
o nocy petersburskiej co powiedzieć
nad zwodzonymi mostami gdzie ich moc
na Teatralnej Płoszczadi gdy wracamy
ostatnim metrem
na Newskim Prospekcie jakiś malarz
szkicuje twarze madonn cebulaste
kopuły Kazańskiego soboru
(nie tak dawno tu było Muziej ateizma)
złotem biją aż po iglicę Admiralicji
błyski na twojej twarzy
Opus 6
nie odchodź jeszcze chwilo piękna
niech noc nie przejdzie dopełnieniem
bo śmierci nie ma słychać tętno
a sen jest lekkim uniesieniem
gdziekolwiek będziesz w Leningradzie
wtedy na ganku u rodziców
w sierpniowy dzien w sierpniowym sadzie
ciężkie powietrze dotąd milczy
trwa wciąz przejrzysta rozmów fuga
zapach brzoskwini złotych renklod
ciekący sok arbuza
Opus 7
o siódmej godzinie o godzinie
siódmej rano o godzinie siódmej
rano z minutami taniec sekund
zwijanie minut Chaczaturian
dogasa biją szable
zegarów wskazówki
tykają jak serce
na parę chwil
chwilę tylko
i życie jeszcze życie jeszcze
trzepotaniem motyla
Opus 8
sonata Petersburska sączy ściany
i okna drżą i pod oczyma pieką
łzy i śmiech
parę sekund
zwija rozwija
odeszłe muzyki
Petersburg- Warszawa noc z 1 na 2 czerwca 1998
Post scriptum
Raisa Andrejewna Michaliewa
skonczałsja 20 sierpnia 1998
Puszka poszła do kociego nieba
Walerij Dawidowicz Michaliew
skonczłasja 20 maja 2010
Jarosław Trześniewski, 16 sierpnia 2010
"Pora na nas..." Boris Pasternak
jeszcze jest pora pełna
migotania robaczków świętojańskich
pośród kolumny jońskiej z powalonych sosen
po śladach lodowca cofaniem
w głąb jeziora ze szklistą wodą
kąpią się ćmy nadlatuje ogień
w najkrótszym przekwitaniu mroku
kiedy nad ziemią chłodne parowy sierpnia
a znad równiny echo i szelest traw
i uncja wiersza lżejsza niż istnienie
Jarosław Trześniewski, 11 sierpnia 2010
zdaje się że jeszcze słychać
pomruk bombowców
hrabina Cosel przymierza
kolejny szmaragdowy naszyjnik
kamienie w gablocie drżą
(w sztucznym świetle widać
cień dawno umarłej
kochanki króla)
lecą szyby z okien i witraże
w katedrze drezdeńskiej
w całej Saksonii trwa wielka msza
h- moll Jana Sebastiana Bacha
alarm dziś ledwo słyszalny
gdy wszystko płonie
noc z 13 na 14 lutego 1945 roku
jasno jak w dzień a sklepienie
unosi cały Zwinger
na dywanie Aladyna
w rok 1978 zaraz po konklawe
nie widać błysku flesza ruskiej zorki
klisza orwo nie oddaje pełni koloru
jeszcze nie te piksele ani czułość
trwa migotanie przedsionków
w pruskiej kamerze
Jarosław Trześniewski, 2 sierpnia 2010
mokną wiolonczele kiedy zabrzmi
kropla niewidzialnego deszczu
i spłynie po szybie w wąską strużkę ciszy
kołysze pociąg co prosto od Lwowa
przez czarnoziem biegnie stepem
przez pola Ukrainy stępem kłusem
jak konie wzdłuż trakcji elektrycznej
ziemia wilgotna słońce pali
papierosa za papierosem
a szelest trawy kradnie zmierzchom
zapach powietrza dosyć ciężki
przekwita jaśmin tak lirycznie
zielony przestwór oceanu
suchy jak pieprz gdy posypujesz
w Eupatorii gdzie zapachy
mieszają się ze złotym runem
na miejscowym targowisku
rumem z bazaru zalatuje
a Adam przez komórkę śle
sms że nie ma zasięgu
cóż nie układa mu się w życiu
choć tyle kobiet z nim flirtuje
przed chwilą oddał do naprawy
wielki wóz bo brakuje części
są tutaj kiepskie drogi mleczne
Orion nie napiął swego łuku
a niebo w zamachowym kole
gwiazd poszukuje przez Allegro
i nie ma tu części zamiennych
trzeba poczekać póki serwis
się nie odezwie trzeba trwać
wstęga asfaltu topi chmury
i przeszła burza letnia burza
duszne powietrze w jasyr bierze
muzykę dzwonów które dźwięczą
w uszach Adama na Wawelu
i nad Symferopolską tęczą
zawisa łuk Będzie skrzydlaty dzień
Jarosław Trześniewski, 2 sierpnia 2010
nic nie dzieje się przypadkowo
ale przypadkiem rządzą prawa
definicje i przyporządkowanie
i parcie na język zmysł wyrazu
zupełnie inne ma znaczenie instrukcja
jednorazowego użytku
w wielorazowym obrzędzie
w nadawaniu znaczeń
których nikt nie jest w stanie przewidzieć
po spełnieniu pewnych warunków
na uwięzi głosek i samogłosek
gdy słowo nabiera zupełnie innego znaczenia
miesza się wszystko przesypuje
artykulacja nie zawsze się udaje
mowa jest raz tak raz nie
jak wahadło i miękki obol na języku
dlatego przypadkiem zdajemy się umierać
w lutowy poranek myląc absolut
z absyntem mieszając pneumę
z cielesną powłoką zdaną przypadkowo
do przechowalni gdy odchodzą zmysły
chłodnieje ręka i sztywnieje twarz
zaczynają się kręcić barwy
znika pejzaż za oknem a ciemne plamy
na poduszce to tylko imitacja
tego przejścia i zaczynają się schody
i jeszcze słuch wyłowi odgłos opadającego
sopla lodu i kroków ciężkich kroków
potem jest pusty pokój
białe prześcieradło i czarny celofan
w którym nas wynoszą
i czarno białe refleksy
Jarosław Trześniewski, 2 sierpnia 2010
jeszcze jest ciemność jeszcze niezerwana
zasłona nocy Szekspir nie napisał
Snu nocy letniej ale to nie w snach
rzecz by nie istniała wizja jakiś obraz
szalona pewność że będziesz za chwilę
po przepłukaniu w różowym lakmusie
gdy rozwiesimy sen na długim sznurku
mokry od ciepła i w sierpniowym deszczu
co zdąży wyschnąć przecieknie przez światło
nieszczelnym świtem i zniknie ulotny
jak to marzenia zwiewność wyobraźni
co się z motylem ścigała przez chwilę
Jarosław Trześniewski, 27 lipca 2010
wąwóz Kiełpiński
w czas burzy
jak rzeka wypłukuje
cały less do jeziora
i piasek
tworzy nową plażę
muszle
nieprzyzwoicie
rozwarte lśnią
macicą perłową
idziemy polem saren
borem lasem
popatrz:
jelonek biegnie
do wodopoju
ugasić pragnienie
mały jeż też chce pić
rozdziawia pyszczek
woda z ogrodowego
węża
dobrym ćwiczeniem
połowów in spe
dęby dębieją
buki buczą
graby grabieją
lipy bez lipy
huczą
sarno
nie biegnij
zapis czas
kończyć
sarno
Jarosław Trześniewski, 27 lipca 2010
pupa dziewczyny
i ciężki tornister
jej długie nogi
piórnik grzechocze
piaskiem po oczach
nie podglądaj
leci oczko w pończosze
żywopłot z morwy
gąsienica jedwabnika
repasuje nici pająka
czterej pancerni
czołg na Sportowej
w parkiet się wbiły
szpilki
Wali Tiereszkowej
śpiewają Filipinki
Walentyna twist
na lasce wanilii
ciepłe kasztany
alejka w parku
panie i panowie
panowie i panie
dzieci na karuzeli
dzieci na huśtawce
ortalionowe płaszcze
szeleszczą
suszą się
koszule non iron
co nie gniotą się
nigdy
u Sternińskiej
lody w wafelku
eklery ptysie
ciastka nad ciastkami
(w domu od taty
cukierek bajeczny
albo pierrot
dozowany
po kroplach do nosa)
palisandrowy
blat adapteru
z wysuwaną szufladą
i lampą
z przypalonym kloszem
ciężkie płyty
zacinający się
stary niedźwiedź
Czerwono-Czarnych
radio Luxemburg
z różami Montreux
dogasająca
symfonia
bez dźwięku
Jarosław Trześniewski, 16 lipca 2010
kormoran ibisowo
wzlatuje i znaczy
swoje terytorium
białymi odchodami
siwiejące brzozy
tafla jeziora
marszczy się
nie podglądaj
odbicia
chmur
nie dosyć
niskich
i nie dosyć
wysokich
lessowy wąwóz
jarząb dominuje
topi olchę
wtóruje im do chóru
leszczyna
wiąz imitując
jastrząb kołuje
już wie gdzie
padalce mają
swoje kryjówki
less nabrzmiewa
krople deszczu
zawtórują perkozom
głosy głosy
wniebogłosy odchodzą
głosy głosy unoszące
nad wodami nad brzegami
nad sitowiem
ponad miętę
ponad nami
Jarosław Trześniewski, 13 lipca 2010
1 lutego 1829 roku
Przyjazd do Warszawy.
Miasto zda się być szare, brzydkie
mniej wież kościołów aniżeli w Wilnie,
zima tutaj łaskawsza, nizinny klimat.
Nie ma jak w Krzemieńcu.
Byle do wiosny. Tęsknię do Ludwiki.
Muszę napisać list do mamy.
30 marca 1829 roku
Zaczynam aplikacyję w
Komissyji Rządowey Przychodów y Skarbu.
Dobre to na początek.
Prawie codziennie widzę jak brat cara Książę Konstanty
ustawia wojsko na placu przy Belwederze,
głośno po rosyjsku krzyczy komendy
i każe ćwiczyć musztrę,
ponoć mówią, chce się swej żonie Joannie przypodobać.
(pomyśleć, że hrabianka Grudzińska
ongiś kochała się w majorze Walerianie Łukasińskim!)
Strach wyjść na ulicę ,roi się od szpicli i donosicieli.
Łazienki teraz osypane śniegiem, co chwila się topi,
nabrałem chęci na spacer, brodzę błotnistą alejką .
Znowu ochlapałem sobie spodnie, szybko
przywołuję fiakra, jadę dorożką na ulicę Długą.
4 września 1830 roku.
Dzisiaj moje 21 urodziny.
Urzęduję w Warszawskiej hipotece,
zostanę ,jak dobrze pójdzie, sędzią hipotecznym.
Już dokonuję wpisów pod okiem pisarza,
podoba mu się moje pismo, do działu IV
księgi hipotecznej dóbr „Natolin”
zaprojektowałem treść obciążeń na rzecz Skarbu Królestwa
hipotekę w kwocie ćwierć miliona złotych
(zgodnie z ustawą z 1818 roku
o pierwiastkowaniu dóbr ziemskich i hipotece).
Przywieźli właśnie czerpany papier z Jeziornej
zawierający wodne znaki z moim herbem Leliwa,
nie wytrzymałem, jeden arkusz wyniosłem ukradkowo.
W wolnej chwili układam wierszem powieść poetycką,
mam opory, bom pod Byrona napisał
i nieco zawstydzony wydać zamierzam tutaj w Warszawie.
Dam jej tytuł: Hugo.
Ludwika nic nie pisze.Zapomniała.
9 stycznia 1831 roku
Byłem u księcia Adama Czartoryskiego.
Będę pracował w Biurze Dyplomatycznym.
Insurekcja trwa.
Księżna Łowicka nie żyje,
kto wie gdyby żyła, nie wpłynęłaby na tego szaleńca?
Muszę zmienić piasek w klepsydrze,
zakupić wiecej gęsich piór,
sprawdzić czy nie kończą się zapasy inkaustu.
Ludwika się nie odzywa.
8 marca 1831 roku
Wyjeżdżam do Londynu.
Z misją od księcia Adama.
Nie wiem czy wrócę.
Ludwika milczy.
Postscriptum
Upalny dzień. Poci się, nie przeczuwając
iż będzie potrzebował na zmianę kołnierzyków
wypieszczonych haftem Richelieu rękoma Salomei
(nitka jak w srebrnym śnie).
Brzękną mu kiedyś luidory
dobrze zainwestowane na paryskiej giełdzie
(kolej Lyońska będzie dawać profit).
Ot, drobina hazardu
nieobca panu z Krzemieńca rodem.
Kołnierzyk musi być trendy
(potem takie kołnierzyki
a’la Słowacki wrócą do łask
by popaść znowu w zapomnienie)
Ludwika wyjedzie do Turcji,
wyjdzie za mąż za Michała Czajkowskiego.
Przejdzie na islam
umrze w 1866 roku, spocznie na cmentarzu
w Adampolu.
Juliusz wróci do Polski po latach równy królom.
Regulamin | Polityka prywatności
Copyright © 2010 truml.com, korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu.