Proza

Florian Konrad


dodane wcześniej pozostała proza dodane później

7 marca 2017

Welwkurw cz. IV

Zostałem zdominowany przez fantazje. Pewnego wieczoru, było to wiosną albo wczesną zimą, dziś trudno stwierdzić, gdy usiłowałem zasnąć, liczyłem cienie na suficie, rozmazane odbicia gałęzi- przyszło. Narodziło się we mnie. Początkowo nie w umyśle, a gdzieś w gardle. Ciężkie jak kamień i gorące. Prażony otoczak, ziemniak opiekany nad wulkanem. 
Rosło, stawało się słone. To była myśl, fantasmagoria, wielobarwny miraż. Wciągnąłem toksyczny pyłek kwiatowy, albo płatek śniegu skażony szaleństwem. W ciągu paru godzin zaatakowały mnie wizje- rysunki do kolorowania. Nie umiem stwierdzić co przedstawiały.
Rozrastało sie moje ego, zaczynałem być dumny, cwaniacki. Jednocześnie dusza karlała, nabierałem przeświadczecnia, że jestem wypełniony paskudną, oleistą substancją. Byłem najbogatszym człowiekiem świata i pariasem. 
Osobowość typu borderline? Może? Straciłem orientację. Za ścianą oddychał ojciec, jeździły samochody, cichutko grało radio, a ja się wypisywałe,. Ot tak, po prostu, niczym długopis za pięćdziesiąt groszy. Świat skończył nadawać audycję, a może to ja przestałem ją odbierać, rozstroiłem się?
Od tego czasu ciągle szukam. Czego? Chyba drugiej połówki dziwactwa, dopełnienia choroby. O ile to rzeczywiście choroba. 
Poszukuję świecącego neonu z napisem ,,Exit", drzwiczek przez które mógłbym się przecisnąć. I wylądować w bagnie. 
Staram się odnaleźć utracony zmysł, rozpalić pod powiekami świeczkę. Tak, by widzieć jeszcze wyraźniej, rozwiać mgły, dym, namoczyć gąbkę w occie i żółci i umyś szyby w moim małym, podskórnym domu, chatynce o okopconych ścianach. 
Jestem przenośnią, wierszem bez zwrotek. Edyta napisała mnie szminką na chodniku.
-Zasnąłeś?- słyszę nad sobą głos dziewczyny. Mam wrażenie, że mówi do słoika, w którym siedzę.
Oczywiście nie było żadnego potwora, jestem z nią w kabinie szaletu. Zaczynaliśmy się kochać, gdy wizje oblazły mnie jak gnidy. Czuję się jak mur. Wokół krążą graficiarze, chuligani, wagarowicze. Każdy ma sprej lub marker, chce zostawić na mojej skórze podpis, brudne hasło, wulgaryzm. 
Gdybym był słupem ogłoszeniowym pokrywałyby mnie afisze i plakaty., trawił kolorowy ogień. A tak- jestem niczym. Przechodnie piszą mi po sercu, ich ostre pióra, kłujące stalówki przebijają sie do środka. A tam tylko woda.
-Nie, zamyśliłem się. Słuchaj... czy jestem egzaltowany?
-Co?
-Pompatyczny w sensie. Nadęty. Wiesz o co codzi. O ciężki styl, za dużo ozdobników. O przerost formy nad treścią. 
-Jezu, coś ty, nie wiem. 
Wilgotne usta dziewczyny przywierają do moich. Mam zamknąć się, zająć całowaniem, potem czymś więcej, przede wszystkim- nie truć, na listość boską przestać się bawić w pseudofilozofa. 
Gryzę sie w język, by nie rozdrażnić Edyty.
 
V.
-Księżyc przestał tak mdło świecić- zadzieram głowę i prostacko pokazuję palcem. 
Palimy papierosy mentolowe, rozmawiamy o niczym. Watolina słowna.  Powoli wrastamy w plastikowe krzesełka, Parasolka z logo żywc, niczym wielka kania. Mało ludzi przy stolikach. 
W klubie nie dało się wytrzymać. Tu przynajmniej jest ciszej. W zasadzie lubię starówkę z jej pomalowaną plakatówkami, kartonowo- gipsową fasadą. Cała dzielnica to rekonstrukcja rekonstrukcji nie mająca nicz wspólnego z przedwojenną zabudową, dzieciak ucharakteryzowany na starca. 
Nie przeszkadzają mi nawet wszechobecne płachty reklamowe, disco polo dobiegające z co drugiego lokalu, ani wysokie ceny. Edyta stawia.
-A miałem nie pić- mruczę nad brudnolazurowym drinkiem. 
-Kiedy to się skończy? Ta kotłowanina. Kraj stanął nad przepaścią, a oni go popychaja widłami. Ruscy nas rozdziobią, kamień na kamieniu nie zostanie. Jeśli znowu wybuchną zamieszki to, zobaczysz, wejdą. Na chama, jak sępy, rzucą się na najsłabszą sztukę w stadzie.I nie będzie NATO, Unii Europejskiej. Ciap! -i jesteśmy nabici na widelec, a pozostałe państwa robią w gacie ze strachu przed mocarstwem, przywódcy chowają się pod stół. Nikt nie jest naszym sojusznikiem. Stany? Nie rozśmieszaj.
Edyta ma już nieźle w czubie. E tam- wojny, spiskowe teorie dziejów. Propaganda dla maluczkich, mydlenie oczu. Najlepiej przestraszyć szaraczków złym sąsiadem ze wschodu. Czymś w końcu trzeba przykryć kolejne afery, znaleźć nośny temat zastępczy. Jak nie Rosja to Niemcy, albo przegrana reprezentacji narodowej w hokeja na trawie.
Po deptaku wężykiem przejeżdża traktor z piekła rodem. Podskakuje na kocich łbach. Czerwonogęby Gienek czy Ziutek walczy z kierownicą. Na błotniku siedzi ciężko pobita kobieta. Na podołku kurczowo trzyma nadpaloną makulaturę. Nigdzie nie dostrzegam synka. Pewnie zgubił się w nocnej mgle, albo tatusiek przehandlował go za flaszkę samogonu.
-Tych zobacz, wiesniaków. Obłowili się, cały obrzemek zdobycznych pieniędzy- puszczam oko do Edyty. 
Nie słucha zajęta swoim trajkotaniem.
-...podobno Mossad albo KGB wszczepili mu chorobę Parkinsona. 
-Komu?- pytam zbaraniały.
-No papieżowi, przecież mówię. Ali Akcza zakaził tą francą przez pocisk. Jedni i drudzy mają długie łapy.
-E tam, miejska legenda. Niedługo uznasz, że za młodu w górach spotkał yeti prątkujące Parkinsonem. Albo zły cukiernik nafaszerował nim kremówki.
-Nie bluźnij. Możesz se nie wierzyć. 
-Mój dziadek miał tę chorobę. I co- do niego też ktoś strzelał? Zwykła bujda dobra dla wiejskich bab takich jak tamta. Jakiś żartowniś rozgłasza brednie, a wiesz- kłamstwo wielokrotnie powtarzane... Zwykłe żerowanie na ludzkiej naiwności.
-Już po nas...- Edyta niemal na siłę odwraca moją głowę. Po bruku ospale toczy się samochód opancerzony. Blaszana buda w kolorze khaki ze sterczącą,fallicznokształtną lufą. Nie wiem, jak się przecisnął przez Nowotki, to diabelnie ciasna uliczka.
-Mały czołg porucznika Grubera, he he. Ciekawe czy i w tym siedzi pedałek.
-Co?
-Allo Allo, nie oglądałaś? 
-Weź przes... Wojna! 
-Albo film gdzieś kręcą. Kolejny odcinek Czterech pancernych i Klossa. Tankietka- makietka. To replika, nie zdziwiłbym się gdyby była oparta na polonezie.
Muzyka wewnątrz lokaliku cichnie. Zamiast niej słyszę czyjeś przemówienie. Prezydent, premier, lub naczelny rabin Polski wygłasza pompatyczną mowę. Nie rozumiem ani słowa, radio trzeszczy i buczy.
-Rocznica Stanu Wojennego? To Jaruzel gada?- próbuję zażartować. Dziewczyna krzywi się, jakby miała zamiar się rozpłakać. 
Kolorowe driny i truskawkowe piwo wzięły nad nią górę. 
-Powiedz rodzicom, że ich kochałam...-zaczyna ryczeć. Łzy niemal wpadają do kieliszka.
-Jasne, oddam im twój nadpalony nieśmiertelnik. Ja pierdykam, wyluzuj. Pewnie znowu spadł samot, dymnęło w kopalni, czy inne nieszczęście. Najwyżej będzie żałoba narodowa. 
...Federacja Rosyjska anektowała województwa Lubelskie i Podlaskie...-dociera do mego ucha. 
...podjął decyzję o wprowadzeniu.... na terenie całego kraju...
W restauracyjce poruszenie. Ktoś zaczyna śpiewać hymn. 
-...póki my... żyjemy...- wtóruje Edyta. Połyka co drugie słowo. Mam ochotę kochać sie z nią przy tych wszystkich gapiach. Pchnąć na stolik zaryczaną i roztrzęsioną dziewczynę i wejść w nią, jak najbrutalniej. 
-Pójdziemy do domu Ojca. Szybciej niż się spodziewamy. Pomódl się. Jeśli nie czujesz potrzeby to zrób to dla mnie. Zdrowaś... 
-Władimir  Władimirowicz odmieni oblicze ziemi. Tej ziemi.
-Milcz. Nie, lepiej zaśpiewaj. Co ci zależy? Twoją barkę...
Wszystko wskazuje na to, że czarne wykipiało. Zła energia, przenoszony spleen zalał moje śmiesznkokatolickie państewko. Nie wiem jakim cudem, ale stałem się przyczyną wojny. To nie sen, majak, wytwór spuchniętej, mętnej nocy. Najpierw śmierć matki, teraz to. Całe zło spływa jak po kaczce, ścieka po twardych plecach. Do tego stopnia zobojętniałem na otaczającą mnie rzeczywistość, wyemigrowałem duchowo do krainy bajek. 
-Chcę się kochać.
Edyta patrzy jak na wariata. W ustach zastyga jej rozpoczęta właśnie pieśń. 
-Poważnie. Chodźmy w jakieś ustronne miejsce.
-Chyba cię całkiem...
Kilku przechodniów padło na kolana. Młodziutka kelnereczka dołączyła do wyśpiewujących ,,Mazurek Dąbrowskiego". Zapanował minorowy nastrój. 
Tylko we mnie wrze podniecenie i radość z nieokreślonego powodu.
-Na początku lat osiemdziesiątych solidaruchów zalała fala kasy. Pomoc z RFN, Francji, Stanów, ze wszystkich stron świata. Każdy polonus przesyłał dewizy na pierwszy wolny związek zawodowy- zmyślam bajeczkę, by rozbawić Edytę.
-By system szybciej padł postanowili dokonać spektakularnego zabójstwa i zwalić winę na komuchów. Inicjatywa podobno wyszła od samego Wałęsy. Padło na Popiełuszkę. No wiesz- mord na powszechnie szanowanym kapłanie miał wzburzyć opinię publiczną. Wynajęli milicjantów. Piotrowski po wyjściu z więzienia za głowę się złapał- tyle procentu urosło. Grube miliony. Żyją teraz jak paniska, spasli się. Bolek też nieźle na tym wyszedł. Podobno w Belwederze przyjmował dawnych spiskowców opłacał milczenie. Może do tej pory buli. Nawet rodzice księdza Jerzego wiedzieli o wszystkim. De facto sprzedali syna. Czemu nie mówi się o tym ile mają domów? W samym Białymstoku dwie kamienice...
-Co to ma wspólnego z...?
-Nie wierz w atak z zewnątrz. Na górze ciągła zawierucha. Kotłują się, skaczą sobie do gardeł. No i pojawili się nowi targowiczanie, sprzedali kraj. Jak nic dojdzie do czwartego rozbioru. Po trupach do celu, nawet za cenę zdrady stanu. Pewnie mają obiecane ciepłe posadki na Kremlu. Zobaczysz- najdalej jutro większość polityków będzie grzało tyłki w Moskwie. Lewica pewnie już pije z Wołodią. Nawet katoprawicowcy są umoczeni. Jan Paweł II płakał gdy się dowiedział że rodacy sprzedali kapelana Solidarności za judaszowe srebrniki. Wałęsy nienawidził do śmierci. Podobne jest w tym przypadku. Episkopat dogadał sie z cerkwią. Za łapówy biskupi przechrzczą się na popów. Z każdej strony zdrajcy.
-plotę rozgrzany alkoholem.
-Ratujte!- ktoś wrzeszczy mi nad głową.
Wieśniaczka, któżby inny. 
-Pierewernułsia! Traktar!- pokazuje na zaułek w którym przed chwilą zniknął antyczny ursus.
Jest ubrana w okopcone, porwane łachmany. Z pękniętej wargi leci krew. Miasto wzięło ją do pyska, przeżuło. Już- już chcę powiedzieć, że trzeba było siedzieć w lepiance, nie wyściubiać nosa spod pierzyny, że zachciało się łatwej kasy więc ma za swoje. Ale odbiera mi mowę. Ludzie w kafejcie śpiewają ,,Rotę", płaczą, a on idzie. Krokiem marynarskim. Kołysze się na wszystkie strony. Z czerwonej, rozbujanej głowy sterczy rura. Ręce, o ile można je jeszcze tak określić, są zdarte ze skóry do żywego mięsa. Poorane grubą blachą.
-No, toś się załatwił- mruczę pod nosem.
Kobiecina lamentuje, że Andrzej co ci, połóż się, w takim stanie nie powinieneś chodzić, wzywa lekarza, księdza, wręcz mdleje. 
Chłoporobotnik podchodzi do stolika przy którym siedzimy, pada na kolana i zaczyna deklamować z emfazą:
 
 
wydaje się że
jestem świeżo zakończoną wojną, sercem przebitym strzałem
zwitkiem na którym można napisać modlitwę
i porwać
 
ty- na poważnie, póki nie zacznie boleć
w strzępy. potem rozrzucić
 
by leciały unoszone wiatrem
spadały na głowy przechodniów
w kałuże
 
bywamy z żużlu, pełni niedorosłych śmierci
ja- kostka cukru rozpuszczona w krwiobiegu. 
tylko gorące litery. aż kłamstwo
 
wydaje się, że
to łatwe: wkręcić się we włosy dziewczyny
wniknąć przez czaszkę
 
 
Robi przy tym arcy-karykaturalne miny, wywraca żółtymi ślepiami.
-W szoku jest, wierszem gada.-diagnozuje cherlawy łysol. Edyta cofa się z obrzydzeniem od domorosłego poety. 
-Znasz... tych państwa?
-Można tak skazat'- nie wiem czemu postanawiam ciągnąć farsę z udawaniem Ukraińca. Być może liczę na powtórkę z rozrywki, kolejny przypadowy, niezobowiązujący seksik. Albo po teraz, w obliczu wojny wszystko przestało mieć jakiekolwiek znaczenie? Chyba rozpoczynam grę w grze, patrzę jak mój nudny i poukładany światek rozpada się, rozwiewa jak w wierszyku Andrzeja- moczymordy. I nie chcę go sklejać, wręcz przeciwnie, potęguję zniszczenia. Czarna substancja uspokaja się. Przestałem buzować w środku. Luz, wojny też są dla ludzi, podobnie jak więzienia, łagry i cmentarze. 
-Wy znajetie kto eta był Wojaczek? Takoj paet- szukam w myślach ruskobrzmiących słów. Od podstawówki nie miałem kontaktu z językiem Gorkiego i Stalina. Zgrywam mieszkańca bliżej nieokreślej wschodniej krainy. Język zwija sie w trąbkę. gdy walczę z bukwami..  
-On pisał kak wy. Idienticzieskoj stil. Możet wy chatieliby wydat' knigu s...
-Co ty odpier....-Edyta obrzuca mnie gniewnym spojrzeniem.
-Kot. Wielki i skrzydlaty. A z piór jego tryskał zdrój ognisty- bredzi pijak. Wygląda jak polskokatolicka wersja Wernyhory. Wieszcz uciekły z niepowstałego obrazu Dudy- Gracza.
-Nadleciał niby meteor. I wykoleił nas- włącza się żonka polskiego Nostradamusa.
Chcę sarkastycznie zażartować że prorok w sztywnej od brudu kufajce już od dawna jest nieźle wykolejony, ale fuksjooka przerywa.
Każe się odczepić, wyzywa ich od lumpów. Ktoś zadzwonił po pogotowie. Na siódmym planie, spod farby przebija się szary, gryzący dym. Lud podpala Reichstagi, zakłady pogrzebowe, biurowce ZUS. Rewolucja rozlewa się po Europie. Każdy walczy z każdym w imię najbzdurniejszych idei. Maluję to w myślach. 
-Gdie wasz synok?
-Ubieżał w mgłu, kakda muż zaczof mene bity.
-...broniłem się, więc mnie podarł pazurami! Znaczy kot. Szczerzył te żółte zębiska i gryzł. I gryzł!
-To jakaś paranoja. Chodźmu stąd...- absurdalna sytuacja przerosła Edytę. Za dużo głupot jak na jedną noc.
 






Zgłoś nadużycie

 


Regulamin | Polityka prywatności

Copyright © 2010 truml.com, korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu.


Opcja dostępna tylko dla użytkowników zalogowanych. zarejestruj się

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1