23 stycznia 2018
Plemnopedia cz. III.
IV. Niefajny rozdział, w zasadzie bez nazwy
- Partie polityczne - rozpoczął tyradę Krzysiek, mój nowy współlokator celi - nie istnieją. To farbowanie mrówek. Jeśli przyjrzeć się głębiej - wszyscy mamy takie same poglądy. Nasze światki się stykają, zlepiają wręcz. Lustro postawione przed lustrem, odbicie patrzy we własne odbicie. Społeczeństwo to konglomerat w stanie permanentnej upadłości, PGR generujący straty.. Kto mądry - dostrzeże łaty, zakratowane oczy, krew noszoną w portmonetkach; uchwyci to, co tak skrywamy - kompletny brak celu. I perukarstwo, by przykryć wrzody.
- Pleciesz. Bajki urojeniowca.
- To czemu znów padł rząd?
- Jezu, gościu, sam sobie przeczysz. Upadł, trwa walka polityczna. Bo różnice są nie do pogodzenia.
-Tu Krzycho zadumał się.
- Tak uważasz, synek... Niech ci będzie. Dopadną cię zdrajcy, szmalcownicy, denuncjatorzy, zobaczysz. Przepychanki są bezideowe, chodzi jedynie o zwalczanie siebie nawzajem - towarzysz - świr popadł w melancholię.
- Neonazistowska organizacja Redwatch - odzywa się Janusz - głosi ,,Są tylko dwie strony - nasza i ta druga". Aż chce się złapać jednego takiego kretyna, potrząsnąć i w oczy mu wywrzeszczeć ,,Tak, tak, potomku Adolfa, o ślicznie ogolonym łebku, świat jest czarno - biały. Zdecyduj się, czy stoisz z nami, czy tam, gdzie stało ZOMO". Po jednej, najpatriotyczniejszej ze stron- Żołnierze Wyklęci, akowcy, zmartwychwstali, dziękują na kolanach neofaszystowskim skinom, ze łzami w oczach mówią ,,Wyście są prawdziwi Polacy!". Niektórzy nawet całują kije bejsbolowe zbryzgane krwią, ba - juchą żydokomuchomasonów. Powstała z grobu Inka obejmuje skandującego ,,pe- da - ły - do - ga - zu" członka ONR. ,,Będę twoją żoną, dla takich jak ty oddałam życie. Ślubu udzieli nam Ojciec Dyrektor. Będzie to transmitowane na antenie jego radia, by hordy postkomuchów usłyszały" - mówi roznamiętniona tuląc się do osiłka w koszulce ze swastyką i powstańczą kotwicą. W tej krainie szczęśliwości - ciągłe pielgrzymki na Jasną Górę. Lech Kaczyński, poległy w boju z Moskalami, ma na plecach skrzydła orła białego. Kroczy dumnie pod rękę z Janem Pawłem Świętym, który w dziobie (wszak był i jest gołąbkiem pokoju, uosobieniem ładu, pokoju i harmonii) trzyma maleńką, biało - czerwoną flagę. Za nimi kroczy husaria kibol.. znaczy - kibiców. Na jej czele - pan Dziwisz dźwiga obraz Mateńki Częstochowskiej. Pachną konwalie, słychać ,,Barkę" i chrzęst rozłupywanych czaszek przebrzydłych uchodźców.
Po drugiej zaś stronie - Piekło Dantego, Gomora, Sodoma, Poruta. Anna Grodzka na zbrukanej fladze kocha się z Nergalem. I to nie po misjonarsku! alej - pan Biedroń, herszt homo - gangu, deprawuje młodego zakonnika za garść eurosrebrników. Proponuje mu robienie rzeczy, które godności osoby duchownej urągają. Tam Żydzi tańczą na dachach odzyskanych kamienic, zawieszają godło z sierpem i młotem na iglicy Pałacu Kultury (obecnie imienia Bieruta). Satanistyczne lesbijki z dziełami Lenina pod pachą drą święte Pisma - na skręty. I palą kokainę, wciągają nosami marihuanę. Tam zakazane jest się modlić, pod karą wyłupienia oczu i wyrwania języka przez bojówki zateizmowanych Muzułmanów. W owej piekielnej krainie z krzyży robi się kołki do przebijania serc prawowiernych synów i cór Kościoła Rzymskiego. Prym wiodą : Judasz, Michnik, Neron i Wojewódzki. Na gruzach kościołów sabat urządzają czarownice: Senyszyn, Czubaszek, Eva Braun. A nie, przepraszam, nie poznałem. Ta ostatnia była dobra, w ostatnich dniach życia wzięła przecież ślub z Wiadomo Kim! To zmartwychwstały Jaruzelski, świeżo po zmianie płci!
Płonie ognisko w kształcie radzieckiej gwiazdy, w nim - kukła przedstawiająca Nazarejczyka.
- ,,Żżżżebyśśś zdeechł" - szepczą wiedźmy.
Tymczasem w szkołach sześciolatki są uczone, jak dokonać aborcji. Pokazywane są plansze, wyświetlany film, na którym Jerzy Urban usuwa ciążę Kazimierze Szczuce. Bez znieczulenia.
- Ku chwale feminizmu! - krzyczą płodobójcy wbijając żelazny pentagram w główkę wyskrobańca. W kinach znów leci ,,Świat się śmiej", ulubiona komedia Stalina - monologuje mężczyzna.
Wpadł w manię polityczną, rozbredziły mu się nazwiska, połączyły frakcje. Z mikserem przez świat.
Ech, tak to jest, jak w głowie masz szatkownice.
- Weź się przymknij. Znalazł się politykier!
- Ilu naszych zastrzelono na Wołyniu... dzieci nabite na sztachety... - Janusz odpływa do krainy wiecznych bzdur. Postanawiam go zdenerwować, rozdrażnić na maksa.
- Co sądzisz o modzie - wiesz: wątroby, płuca?
- Nie rozumiem.
- Dziwaczny trend przyszedł z USA. Młode dziewczyny noszą dodatki pod kolor narządów wewnętrznych. Symulują choroby, wszelkiej maści wyrostki, bóle brzucha, byleby mieć zrobioną tomografię komputerową, USG. Potem idą z wydrukami do sieciówek i kupują torebunie, bransoletki, amulety takiej barwy, jak ich jelita, płuca, trzustki. Ma to być afirmacją własnej cielesności, takie osobiste...
- Pieprzysz, nie widać koloru na tych badaniach. Miałem jedno i drugie robione, to wiem.
- Tam mają lepszy sprzęt, siódmej generacji. Wszystko jak na dłoni, w technikolorze.
- Głupota. Niech se jeszcze kupią ubranie barwy treści żołądkowej - zamuleniec daje się nabrać jak dziecko.
- Albo modyfikacje kształtu głowy. Czego to ludzie nie wymyślą. Okropność, to ma być ładne - te trójkąty, sześciany, łepetyny jak kostki Rubika?
- O tym nie słyszałem.
- Bo siedzisz tu... ile już? Rok, dwa?
- Osiemnasty miesiąc.
- A widzisz. A inwencja amerykańców nie zna granic. Świat idzie naprzód. Cwałuje. To czarna karuzela. Wsiadły madonny do bryk - ściokonnych, bentleyów i mazd.
- Kolejna fala uchodźców z Afganistanu. Trzeci Kryzys Migracyjny nam grozi. Jak nic skończy się wojną.
- Kaleczę dłonie o kolczasty drut. Przełażę, formuję zasieki. Chyba zacznę spisywać memuary. Zatytułuję je ,,Pożar w czasach zarazy". Ach, to byłby, osobisty jak diabli, epos heroikomiczny, dramat w jednym!
- Widziałeś pielęgniarę. Wielka była i groźna. Święta jak koszyk wielkanocny, jak palemka. Niebo przywiązane miała.
- Gdzie?
- Do palców, między serdecznym, a najmniejszym.
- E tam, poeta'ś się znalazł.
- Jak to prawda. Kobieta - grzejnik.
- W Chełmie już się zaczęło - pielęgniara Zuza wchodzi na salę z tacą lekarstw.
- Co?
- Zamordowano imigrantów. Cała rodzina: ojciec, matka i szóstka małych dzieci. Odrąbane głowy leżały w koszu pod komendą miejską.
- Boziu.
- Czując zbliżającą się śmierć opublikowałbym wspomnienia, własnym sumptem. Obowiązkowo - przetłumaczone na egzotyczny język. Najlepiej w sanskrycie.
- ... policja szuka świadków zdarzenia. Monitoring akurat tego dnia był wyłączony.
- Sprawka skinów, jak nic.
- Funkcjonariusze byli zmuszeni użyć paralizatorów i gazu pieprzowego.
- Wobec kogo, tych łbów?
- Syryjczycy i inne Arabusy wylazły na ulice. Zamieszki wybuchły w kilku miejscach miasta. W ruch poszła kostka brukowa, kosze na śmieci. Wyrywali nawet znaki, barierki.
- Zwierzęta.
- Co racja, to racja, otwarto granice. Durni politycy nawpuszczali elementu i takie są efekty. A zagnać wszystkich do obozów pracy przymusowej, dać michę, drelichy i łopatę. Tak chcą kopać? To ziemię, a nie Polaków, he, he. Migiem z głów wywietrzałyby myśli o wszczynaniu burd. Jeden, drugi bunt by został spacyfikowany - i towarzycho siedziałoby jak trusie.
- Jesteście nieludzcy. Już mówiłem - gdy patrzy się z szerszej perspektywy - poglądy polityczne nie istnieją. To dwa boki tej same, wypchanej trocinami szkapy., przeciwległe brzegi kałuży. Jesteśmy jednego wyznania, mieszkamy w małej wsi pośrodku amazońskiej dżungli. Nasze kulty cargo, wystrugane z drewna bentleye, pocieszne rytuały... Opiewamy bóstwa, kosmitów, wierzymy w rychłe nadejście Ordynatora o świetlistym głosie, bóstwa bóstw. Tacy mali jesteśmy. Żuczki kowaliki.
- Mrowie.
- Racja, mrowie. Jest tylko jedne rzecz, o którą warto walczyć, ginąć, istnieje wyłącznie je - dy - ny, jedniutki skarb na tym - już nawet nie łez padole, tylko wręcz, kurczę, śmietnisku.
- Że niby jaki?
- A, za młody jesteś, by to wiedzieć. Pożyj, przeczytaj parę grubych książek, gazetki reklamowe z supermarketu, zjedz swoje - może odkryjesz, co mam do przekazania.
- No weź, nie wydurniaj się, powiedz. Partia jakaś, filozofia?
- Kurz na monitorze, kartka w śniegu - tyle powiem.
- Pajac!
V. Rozdzialątko nie związane z poprzednimi
To popękany limeryk. Zbyt słaby i niedojrzały, by stać się powieścią. By stać wyprężony na baczność, w mundurze, zakutany w twarde i ciasne okładki. Tu klej wysycha, podobnie, jak wyschło wszystko w staruszce sprzed paru zdań, tej żałosnej i zabawnej kobiecie. Jej prawdziwe imię brzmiało: Mijam.
Człowiek, co przeszedł. Przekroczył. Nie dane było zwyciężyć, a i ze wzrokiem nie najlepiej. Może widziała, może nie.
Oto spotkałem personę będącą jedna nogą na tym świecie. Druga - zadarta, aż do gwiazd, konstelacji Psów i Samic Niedźwiedzia; wielkich, tych mniejszych, niegroźnych.
Siwa jak gołąbek wojny matrona w sukni pod kolor nerek.
- Rozwiązanie coraz bliżej... - mówię z uśmiechem do lampucery. Głaszczę po brzuchu. Jak nic - dziewiąty miesiąc.
- Nie przeżyjesz porodu. Kto to widział, by w takim wieku...
- Wiem. I to jest piękne. Skończoność. I tak zbyt długo się męczyłam. Starzenie się, choć to proces rozciągnięty w czasie, długotrwały - wykończyło psychicznie. Nie umiałam się przestawić na tryb ,,old", znaleźć przeklętego guzika, przeprogramować komputer. Czułam się, jakbym dopiero co się urodziła. I trach - z osiemnastolatki - w staruchę. Zmarszczki, brzydnięcie, powolne zmienianie się w truchło. Panu Bogu nie udał się człowiek. Z każdym rokiem byłam coraz bardziej zmęczona i upokorzona. Zjawiłeś się w samą porę. Wiesz - nawet planowałam samobójstwo. Tak, za dwa - trzy miesiące. Góra - cztery. Ale poznałam ciebie i - na chwilę - odmłodniałam. W duchu. Teraz nadchodzi upragnione. Jeszcze chwilka - i nie będę musiała użerać się z...
- Cicho. Przestań. Byłem w świetlicy. Jurkowski... nie - Jurecki, ten z blizną - szarpał się Adamem. Poszło jak zwykle o błahostkę. Wojna telewizyjna świrów - Taniec z gwiazdami, czy Gwiazdy tańczą na lodzie. Dylemat nie do rozstrzygnięcia nawet przez najtęższe umysły. Sytuacja nierozwiązywalna inaczej, niż przy użyciu pięści.
- Kiedy pierwszy transport uchodźców?
- Nie wiem, gadają, że koło Bożego Narodzenia.
- A, to już nie doczekam. Który wygrał?
- Adam.
- Znaczy - ,,na lodzie"?
- No.
VI. Rozwiązanie zagadki.
Rzeczami najpotrzebniejszymi w życiu są: kawa, stare samochody, pamiętniki.
Jeśli więc opisujesz dzieciństwo popijając potrójnie słodzone latte makkjato, cynamonowego kawulca siedząc w syrenie sport - wiesz, co dobre.
VII. Wróżenie z wody
,,To tylko deszcz, Florianku" - chciałoby się rzec do samego siebie. Odgarniam mokre kosmyki z czoła. Piżama w grochy, do cna przemoknięta, oblepia mi ciało. Jakbym miał na sobie drugą, fałszywą, obleśną skórę. Zdarty z kogoś wielki skalp, całą powłokę.
Niewidzialny doktorek Mengele w ramach pseudomedycznego eksperymentu pokrył mnie skórami biednych współwięźniów. Paskudne porównanie.
Strużki. Ciężkie kropliska. Ulewa. Stoję na spacerniaku i moknę w najlepsze. Cieszę się ponadto w duchu. No debil, po prostu jełop.
(zdania od ,,jakbym miał" należy wykreślić, uznać za niebyłe - przepraszam - przyp. aut. Nie ma żadnej ulewy, narrator stoi pod prysznicem w łaźni niekończącego się budynku WSZYSTu)
Ciecz, jakkolwiek byśmy ja nazwali - chlorowaną kranówą, formaliną, wódką, a może i ściekiem, ciecz zmywa wszystko, co złe, pokraczne. Zapominam bełkot kompanów z celi i brzydką kobietę, ową budząca uśmiech politowania lalkę - odpad, nie sprzedaną przez półwiecze w najpodlejszym sex shopie i wreszcie wyrzuconą tu, na śmietnik. Tę kolię podrabianą, wachlarz pełen dziur.
Nieszczęśnicy z oderwanymi kończynami, których tak barbarzyńsko okaleczyłem podkładając bomby, idą dumnie wyprostowani podczas wielkiej, Wodnej Parady.
Nikt nie odważy się kuleć, chromanie zabronione jest pod karą dożywotniego słuchania farmazonów. Kuśtykniesz na półnogę - resztę życia będziesz musiał słuchać człowieka - radio; postawią przed tobą niewyłączalny odbiornik z piekła rodem. Szczekaczka o niezliczonej liczbie języków, megafon wielkości Zamku Ursynowskiego zatruka cię na amen, zostaniesz przygnieciony betonową sałatą, słownymi kamulcami. I nie ma zmiłuj, bębenki pękną, a w głowie, aż do śmierci dzwonić ci będą zasłyszane głupoty.
WSZYST ciągnący się aż za horyzont, oplatający go trzykroć, moloch, rozlewisko zbudowane na ilość, bez planów, byle więcej sal, cel, byle pomieścić zgraje, hordy, hałastry pomylonych zamachowców, przeciwników aktualnie rządzącej partii, kloszardów, prostytutki, byłych księży, dopchnąć kolanem i zaryglować w ciasnych i pozbawionych wygód klitkach kapłanów lucyferianizmu, zboczeńców najprzeróżniejszych. I niech się kiszą, wytłuką, rozmnażają, co nas to obchodzi?
Brud, który trafia do odpływu, ścieka z mego ciała, to rozmiękłe kartki. Spłukuję wspomnienia. I wreszcie, oczyszczony, przechodzę na osiemnasty, niedostępny dotąd poziom. Niech żyje wolność - chce mi się zanucić.
Żadnych skinów, nienormalnych, uchodźców, ani jednego kryminalisty!
Nawet design wnętrza niczym nie przypomina psychodelicznego koszmaru z niższych poziomów. Zostawiłem rozedrgane, niespójne infernum, kalekie wizje. Oswobodzenie ze złej krainy. Ding, dong, the witch is dead.
Siedzę w ciepełku przy ciemnoróżowym co prawda, ale dość gustownym stoliku. Żadne tam spedalenie, kolor ultragejowski. Tu nawet róż jest barwą szlachetną i męską.
... tak, wiem, plotę znowu. Wybaczcie. No co? Musiałem świrować! Uniknąłem w ten sposób stryczka!
... wyszedł pan z ciężkiej omamicy alkoholowej - dość przyjaźnie wyglądający łapiduch zjawia się nie wiadomo skąd z plikiem akt pod pachą. Otworzył jakby niewidziane drzwi i wszedł z medycznej Narnii.
- Ledwie pana odratowano. Do czego to podobne, by młody człowiek w ten sposób rujnował sobie zdrowie, wszystko...
- Jak to? - patrzę tępym wzrokiem. Cielę na malowane wrota - to mało powiedziane.
- A tak to. Nie jest pan już dzieckiem. Trzeba się zdecydować, w którą stronę iść.. Pokierować życiem. A pan zmierza wprost do piekła, na zatracenie.
- To chyba dobrze - uśmiecham się widząc jak lekarzowi wyrastają na czole dwa małe różki. Parostki jak u młodej sarenki.
Gość szybko orientuje się, że to zauważyłem, nerwowym ruchem zaczesuje włosy.
- Nie chodzi o to, bym prawił umoralniające frazesy. Zrozum sam - ta droga wiedzie na manowce. Nie pij tyle, bo przyjdzie czas, że ci sam czort nie pomoże.
- Postacie, które spotkałem na owej drodze są ledwie zarysowane, nakreślone zbyt płytko. W zasadzie mają tylko imiona i liche zalążki biografii. Przesuwają się jak w kalejdoskopie. Bez twarzy. Wszystko - nikt, tasiemcowaty bohater zbiorowy. Trafiłem w to miejsce za dokonanie Czynu. Czynu pisanego z wielkiej litery. A przecież to nie prawda. Czuję się, jakbym siedział tu od zawsze, wieki całe.
- Takie odczucia są typowe dla zespołu odstawiennego, zwą się zespołem Marczyńskiego - Ohma.
- Akurat. Powiedz, człowieku, czy kim tam naprawdę jesteś - Piekło?Odbył się pośmiertny sąd i trafiłem na sam dół? Czy gdzie?
- Jak widać - pomimo pomyślnych wyników badań - pańska psychoza się utrzymuje. Szkoda, szkoda - doktorowi aż bucha para z nozdrzy. Ledwie udaje mu się zachować spokój.
- W takim razie będziemy zmuszeni zastosować radykalniejsze formy terapii. Do widzenia. Na razie - czort uśmiecha się złowieszczo. Mam nieodpartą chęć splunąć mu w twarz. Pysk. Mordę jak ze średniowiecznego ołtarza.
Moment... Czujecie? To chyba - tfu! - smród siarki!
VIII. Błąd 404. Nie znaleziono rozdziału
IX. Jeszcze jedna miejska legenda
- Dobrze wiesz, Magda, że to ściema. Tu nie istnieje nic! - krzyczę.
Niebrzydka, tleniona blondynka przypatruje mi się uważnie.
Podobno mam z nią trójkę dzieci. Widzę tę kobietę po raz pierwszy. Ona jest moją siostrą, może nawet babcią. Właśnie zmarła przy porodzie, w wieku osiemdziesięciu ośmiu lat. Pojutrze pójdziemy do kina na najpopularniejszy film Wajdy. Może ona go nakręci? Znaczy film, nie Wajdę, he, he.
- Uspokój się! Piłeś, znowu piłeś... - cierpiętnica zapada się w fotelu. Matka - Polka o spracowanych dłoniach, zbolałym głosie i głupiej, płonnej nadziei, że mężulek - opój pewnego dnia przejdzie cudowną przemianę.
- Jesteśmy w Piekle, dziewczyno! Albo to rozumiesz, cholerna tajna agentki, podstawiona diablico, albo tak jak ja odbywasz karę. Nieskończoną!
- Dzwonię do twojej mamy. Niech przyjedzie.
- Kretynko, przecież nawet nie miałaś okazji jej poznać. Zmarła w 2016 roku! A teraz - który niby mamy?
- Przestań, Florek. Zaczynam się bać.
- No - który?
- Szesnasty listopada.
- Rok!
- Przecież wiesz - dwutysięczny.
- Żesz ty...
Chcę podbiec do dziewczyny, złapać za włosy i tłuc w ścianę tak długo, aż przestanie łgać, lub zajarzy, ze w roku pańskim dwutysięcznym miałem latek czternaście. I, rzecz jasna, żadnej żony, konkubiny, czy dzieci.
- World Trade Centre - mówi ci to coś? Słyszałaś taką nazwę?
- Skończ.
- Odpowiadaj żesz...- łapy same wyciągają się do bitki.
- Zamach terrorystyczny, Osama bin Laden. Zadowolony? Masz delirkę, Florek. Jezu...
- Kiedy to było? Data. Musisz znać. Nawet dzieci znają. Dokładna data.
- Jedenastego września pierwszego.
- Czyli jeszcze się nie wydarzyło, co? Złapałem na kłamstwie.
- Wychodzę.
- Przyznaj - jakim cudem wiesz, co będzie w 2001?
- Nie mam już siły. Znów to samo. Nie kontaktujesz. Boże, człowieku - o co ci chodzi?
- Ile samolotów wbije się w ile wież?
- Dzwonię do twojej matki. Jej spytasz. Zajęte, kuźwa, ciągle zajęte.
Koszmar, jestem na bodajże dwudziestym piętrze WSZYSTu, w norze mającej udawać moje, NASZE mieszkanie, z (kiepską w dodatku) aktorką i trzema diablątkami.
- A może to były sterowce? - kpię. Blondyna wzdycha ciężko.
- Tak, przecież wiesz. Wtedy porwano sterowce. Tysiąc dziewiećset pierwszy rok. Czegoś się tak przyczepił?
Z trudem tłumię śmiech.
- Kaczyński też zginął w katastrofie sterowca?
- Jakbyś nie wiedział.
- Powiedz, kochanie - silę się na czułość - jedno słówko - tak, czy nie?
- W lodówce masz piwo na klina. Pa.
Trzaśnięcie drzwiami. Poszłaby zostawiając dzieci z pijakiem w stanie rzekomej deliry? Dobre sobie. No i oczywiście - w łóżeczkach leżą lalki. Wyrób rodzinopodobny, rodem z kroniki filmowej w Korei Północnej. Nawet by się zgadzało - oczka u atrap - nieco skośne. Ale może to plastik się topi od gorąca?
Na wyższych kondygnacjach diabły pewnie pracują nad wzbogaceniem plutonu, uranu, przerabiają całą tablicę Mendelejewa. Każdy pierwiastek musi być radioaktywny. Zaczęło się odliczanie - trzy, dwa, jeden... zaraz nastąpi kompletny rozpiernicz.
O, zobaczcie - okno, a jakby go nie było. Na zewnątrz istnieje nic, WSZYST, niczym gigantyczny rak, wieloryb, pożarł, obrósł, wchłonął kraj, historię, wspomnienia.
,,W liceum planowałem zostać złodziejem, albo hodować egzotyczne zwierzęta" - myślę.
,,A może..." - i cisza. W drzwiach stoi moja matka - nie matka. Jakaś inna, zapamiętałem, że...
- Obudź się, Florek - słyszę. Przecież nie spałem!
...to samo udawane mieszkanie. Rozbity telewizor.Kałuża plazmy, ekto - lawy na podłodze. Ta sama, obca Kasia.
- Co to jest pamięć? - pytam podnosząc obolałą głowę znad stołu.
- Masz. Kadarka.
- Po czorta? Diabła, Belze - kuźwa - buba? Co tam masz? Opium, cykuta?
- Lukrecja. Borgia.
Dziewczyna stawia przede mną zakorkowaną flaszkę. Niczemu nie można ufać. W butelkach - najpewniej - trucizny. Podobnie - w kranie.
Brzuch mnie boli. Od jak dawna nie miałem niczego w ustach? Miesiąc, dwa?
- Twój ojciec jest lekarzem? - pytam rogatą (sic!) partnerkę. Ta, nie odpowiadając, nalewa płyn do kieliszków.
- Zdrowie! - Biorę najpewniej kwas solno - siarkowy, H2SOS.
I odwraca się świat, zmieniają role - teraz to na lewym ramieniu siedzi aniołek. Prawy okupuje dwucalowy Mefisto. Z twarzy - trochę przypomina Kwaśniewskiego.
Trafiłem do fenickiego lustra, z którego nie da się wyjść. Tylko spokojnie, chłopczyku. WSZYST rozlał się, niedługo jego powierzchnia zajmie co do centymetra - morza i oceany, puszcze i góry. Gdziekolwiek nie spojrzeć - destrukt. Ludzkość jest na granicy wyginięcia. U progu apokalipsy. Sen, delira - to budynek, który zjadł przyrodę.
Pozostały nieużytki, betonowy ugór. W żarze epoki zdechliśmy w chłodzie murów. Zwiędł ostatni kwiatek w ogrodzie na dachu nowych wież WTC. W całej Polsce wprowadzono Stan Nietrzeźwości. Ojczyzna znalazła się nad przepaścią, a rozrastający się moloch ją ta wpycha. Codziennie, w każdej godzinie przybliża nieuchronną katastrofę. Zdano na makulaturę czerwone księgi gatunków zagrożonych. Są zbędne, prawie każda roślinna, zwierzę, bakteria jest na granicy wymarcia - szepcze ,,aniołek".
Czort - milczy, jakby zadumany. Ogoniasty Stańczyk pochylający sie nad losami matuli Ziemi.
- Każdy pije. Religie upadły, gospodarka się załamała. Rodzimochlejstwo stało się dominującym wyznaniem w tej części świata.
- W pozostałych - nie lepiej. Od Dżalalabadu po Wyspę Świętego Tomasza Ewangelisty - chleje się do imentu. Aż zaświeci dno szklanki.
- Dno to wy jesteście - wstaję od stołu.
W głowie - jakby ktoś porwał encyklopedię. Encyklikę Wielkiego Kościoła Muru. Pokruszony beton.
- Ależ z nas grzesznicy. Nie ma zmiłowania, chłosta mało pomoże. Na stos trzeba się rzucić.
- Mam zapalarkę. Do gazu. Propan - butan. Świece alkoholowe - na perhydrol, metylową metaxę - judzi aniołoczort.
Znów się obmywam, tym razem w krystalicznie czystym, przepełnionym kroplami źródlanej rosy, powietrzu. Przyjemne i zabawne uczucie, jakby stracić dziewictwo z kimś zupełnie obcym, kogo się już nigdy nie zobaczy. Przykre i smutne, jak cios w twarz. Z piąchy, za nic.
I we mnie jest WSZYST. Otacza z każdej strony, czuję go nawet we wnętrznościach. Pankombinat, hiperbudynek rośnie w biednym urojeniowym urojeniowczyku.
Hiperarchitekrura organiczna rozrasta się od środka, że mnie jak rak wyglądający jak Antonio Gaudi.
Wypluwam B-U, wyrzyguję N-E-K. Zaprawa, kamień, cegły, blachodachówka, eternit, kable owinięte kocami azbestowymi, regipsy, papa, sytropian, klinkier. Pełno wapna w pokoju, prawie nic nie widać.
- Czemu wybudowałeś tu dom? Ta działka to przecież prywatna własność - pokazuję na klatkę piersiową.
- Kto wydał pozwolenie na stawianie czegokolwiek, zwłaszcza w okolicach serca? Szybkoście się uwinęli z przyłączami, uzbrojeniem terenu! Tylko patrzeć, jak urosną tu, jak trufle po deszczu, wykopy! A potem - bloczyska, zwane na wyrost apartamentowcami. I wprowadzą się do mnie zgraje młodych małżeństw, przywloką wózki ze sztucznymi bachorami, kuwety dla lalek, mechanicznych rodziców. I będą żyli, pomiędzy żebrami, na niespłacalny kredyt, zbyt wysoki procent, nakręcane familie, ludkowie na korbkę. Króliczki na baterie dzwonią talerzami, futrzaste łapki bez opamiętania walą w bębenki. Konwulsyjna melodyjka z czasem zastąpi mi puls. Niesprzedane mieszkania przerobi się na puby, albo kostnice. Przepite staruchy poumierają grzecznie na porodówkach, w jedynym burdeliku, pardon - lupanarze, imienia Magdy Goebbels będzie urzędować dama do towarzystwa. Nie, nie ta o której myślicie. Żona byłego premiera naszych sojuszników. Kriptodżichadystka. Noc z nią koszto... a, mniejsza o to. I tak mało kogo byłoby stać. Postaćki ze sprężynką zamiast poglądów, włącznikiem w miejscu zainteresowań, drobni ciułacze, tłuste szychy, każdy z mieszkańców nowego skrzydła WSZYSTu, jakim się właśnie staję, wybiera sensowniejsze sposoby lokowania bitcoinów, niż parę chwil z przechodzoną W. J.
Nie próbuję się bronić przed uprzedmiotowieniem. To bez sensu. Lepiej odpalić w myślach MP - siódemkę z muzyką relaksacyjną. Lulajże, lulaj.. - nuci słowik pomiędzy gałązkami dębu Zenon. Tego samego, pod którym przed wiekami Zenon Trzeci Waza odpoczywał po wygranej bitwie, rozgromieniu potopu tureckiego.
Drzewo - świadek powstrzymanej nawały barbarzyńców, szumi kołysanki. Dzielni wojowie wracają do domów, zatknąwszy za pas kopie szczerbca.
Odprężyć się w tej nieznośnej spiekocie... To nie wapno na oczach, lecz bielmo. Staję się częścią struktury bez przeznaczenia, o nieskończonej liczbie możliwości adaptacji. W najwyższych piętrach, w głowie, urządzi się kawiarnię obrotową. Rodziny patologiczne, można będzie eksmitować jedynie pod warunkiem zapewnienia lokalu o zbliżonym standardzie. Do tego najlepiej nadadzą się usta - i tak są pełne wulgaryzmów. Kilka więcej nie będzie robić różnicy.
Wszelki beton partyjny, z centrolewa, środkoprawa, z ugrupowań południowo - zachodnich urządzą sobie biura... a, niech będzie - w nogach. Zabetonowane głowy moich lokatorów staną się czymś na kształt kul na łańcuchu. Więzień nigdzie nie pójdzie.
Będę na, w , pod i wewnątrz Budynku Budynków. A potem zręczni murarze zapaćkają ostatnią szybę. Piękny i nudny widok będzie dostępny jedynie dla warstwy oligarchów, arystokracji. Bywać tam ..
- Jest pan wolny - słyszę nagle. Stanowczy głos wyrywa mnie z zadumy, przestaję pleść wallenrodyzmy.
Ciasno zabazgrany karteluch ląduje w lewej dłoni. Słyszę, że dość się nazajmowałem miejsca prawdziwie chorym ludziom, że takich symulantów rząd z pewnością pociągnie do jeszcze większej odpowiedzialności, oj, zabulę, że żartów się pajacowi zachciało, stary taki a nieroztropny, nierozważny i po prostu durny jak cielę. Oj, pójdę pod most z torbami, za nieuzasadnione wezwanie karetki. Że co mnie naodtruwali, choć nie powinni, wieczne problemy, Hitler wiedziałby, co zrobić z klasą próżniaczą. Już, już, nie śmierdzieć tu lizolem, świeżo umyta podłoga, iść, iść, żadnego oglądania się za siebie, rachunek, słony oczywiście, przyjdzie pocztą. No dalej, na co czekam? Palta, ani innego okrycia wierzchniego nie było, kto by chciał kraść coś od takiego pariasa? Żebym nawet w garniturze od Armaniego został przywieziony, to całe ubranie poszłoby do spalarni, już, iść, prędzej! Piżamę mogę sobie zatrzymać. Jasne, że zostanie doliczone, za zbitą szybę w gabinecie zabiegowym również zapłacę, aż zaśmierdzi. I świetnie, za amortyzację łóżka jeszcze powinienem beknąć, szkoda, ze przepisy nie pozwalają. No co stoję? Oklasków nie będzie.