26 stycznia 2018
Plemnopedia, cz IV - OST
X. Zapoluj na mnie
Może wydać się wam to dziwaczne, nienormalne, całkiem chore, ale ... lubię karmić się informacjami o czyichś zgonach. Śmiertkach z najodleglejszych nawet zakątków globu, kopnięciach w kalendarz ludzi kompletnie obcych, których nie dane mi było zobaczyć nawet przez nanosekundę, ani nie miałem bladego pojęcia, czym się zajmowali.
ONI, osoby z szarego tłumu, mijane codziennie na ulicach, niczym nie wyróżniający się na pierwszy rzut oka muzycy, profesorowie, znani pisarze. Postacięta, o których istnieniu nie miałem pojęcia i które, prawdę mówiąc, nie za wiele mnie obchodziło. Zaraz ktoś wjedzie mi tu z ,,Błogosławię zło" Kaczmarskiego. Dobra, taki jestem, taki byłem i taki będę - jak mawiał mój chrzestny.
Średnio wiem, po co to robię, do czego potrzebne jest częste przeszukiwanie Wikipedii, by dowiedzieć się, kto się właśnie przekręcił, odwiedzanie podstron ,,Deaths in 201X", wpisywanie w google frazy ,,nie żyje" i śledzenie najnowszych doniesień na stronach popularnych dzienników. O co mi chodzi? Te wszelkiej maści shock sites, które mam w zakładkach, dodane do ulubionych galerie mniej bądź bardziej nadgniłych nieboszczyków, ofiar wypadków, wojen, klęsk żywiołowych, litry wylewającej się z monitora juchy trzeciej świeżości, te wraki aut, roztrzaskane boeingi i tupolewy... Czemu żrę aż do udławienia się, krztuszę, przejadam tego typu obrazami? Po co mi nowina, że właśnie opuścił najgorszy ze światów jakiś Ishumasheer Pradeshun, indyjski bankowiec, czy ktoś tego typu - kompletnie dla mnie nieznany i nieistotny? Co widzę patrząc na zmiażdżone głowy Kolumbijek, wyłowione z Gangesu, czy innej sadzawki, szczątki jakiegoś biedaka?
Szczeniackie to i niesmaczne, mam pełną świadomość. Niektórzy, co konserwatywniejsi, rzekliby wręcz- nieludzkie.
Nie, jak najbardziej ludzkie. Prawdopodobnie szukam dobicia swojej własnej, międlonej do obrzydzenia w wielu tekstach, obmyślanej, psiej śmierci, którą tak pokochałem w swej gówniarskiej naturze wręcz gloryfikować. Jedynie z braku talentu pisarskiego nie powstały tysięczne wiersze, poematy, ody i eposy na temat (domyślam się, że całkiem sztampowego) zgonu pana Florka, halucyniusza.
Zdejmuję to, jak każdy mentalny dzieciuch, niezależnie od wieku metrykalnego, z najwyższej półki, spomiędzy dwóch słońc ogrzewających mój pokoik. Dosięgłem rączkami czarnej gwiazduni i już nie oddam. Choćby niania kazała odłożyć na miejsce, skrzyczała, ze a fe, niegrzeczny jestem, powie mamie, nie wolno brać zabawek bez pytania, bo są drogie, a pieniążki to trzeba wydać na chlebuś, na ubranka, że jak popsujesz swą pluszową śmierć, oderwiesz uszko, to tatunio za karę nie kupi ci drugiej. Jest cała dla ciebie, synuś, możesz jej używać do woli, bawić się po powrocie z przedszkola. Tylko nie bierz bez pytania, bo zazwyczaj leży za wysoko. Jeszcze spadnie, rozbije się. Nie wystawiaj na słońce, aby nie wypłowiała. Trzymać ją należy w zaciszu pokoiku. Tomuś jutro przyjdzie, może przyniesie swoją. Jak mu rodzice pozwolą - odegracie zbiorowe samobójstewko, będzie jak w teatrzyku na pierwszego września. Ty będziesz Jimem Jonesem, on - ślepo zapatrzonym w ciebie wyznawcą. Zbiorowy fanatyczuś, podzieli się go na kilkaset osób, by było bardziej wiarygodnie. I położysz się z nim na trawniczku, obok piaskownicy, niby - to otruty. Napijesz się soczku dodoni i umrzesz w męczarniach, dobrze? Potem on. Zobaczysz, jak będzie fajniusnie. Dziadzio da po paczce cukierków, pochwali wasz : ,,Widzę, że następcy Hiva Ledżera rosną" - powie głaszcząc po główkach.
Wiesz, dziecko, prawie każdy ma w domciu śmierć. Spytaj, przekonasz się. Najczęściej leżą w kuferkach, pachnące naftaliną, razem z medalikami z pierwszej komunii, kołem od składaka wigry 3, porwanym elementarzem Falskiego (na okładkach - bazgroły wieku szczenięcego: logo FC Barcelony, Pagani Zonda, młoda Bardotka z szeroko rozchylonymi udami). Trzymają nasi antenaci pamiątkowe śmierci po rodzicach, współmałżonkach. Zasuszone, kruszące się ze starości, zawinięte w płótno, śmierci muzealne, trącące myszką. Niekiedy - szczurem, nikczemne śmierci z przepicia. Tak zmarł przecież wsza wujek Józek, czy Mirek. Nie udawaj, że nie wiesz, o kogo chodzi, każdy ma swojego stryjka Gienka, co to zasnął z papierosem i spłonął wraz z całym dobytkiem. W co drugiej familii ciotka Krystyna pchnęła męża (jak mu było?) nożem, szwagier Marcin odgaszał papierosy na ciele córeczki swojej konkubiny. To przecież nic nadzwyczajnego, tu jest Polska, tu się pije - jak głosiło hasło EXPO 2018. Mówię ci, nie ma rodu bez wyrodu. Popytaj, pogrzeb w historii najnowszej. Pradziadkowie twoich byłych kochanków, kumpli ze szkolnej ławy mieszkali w Jedwabnem. To oni mieli butelkę z naftą. Sąsiad, B. - ński, jest w prostej linii potomkiem Gillesa de Raisa. Sam o tym nie wie, albo się wstydzi praszczura. Były szef - kuzyn tego kanibala z Boliwii, ksiądz wikary - niby bez winy, ale jego pierwsza, platoniczna miłość- to córka stalinowskiej pani prokurator.
...przepraszam - wnuczka. Jak widzisz - nie ma ludzi czystej krwi, są tylko źle przesłuchani wariaci, pospolite draby. Wrogowie ustroju śpią w najlepsze na łączce. Nie, nie słynnej kwaterze cmentarnej w Warszawie. Zdrzemnęli się w pokoju pomiędzy kwieciem. Motylki im do snu skrzydełkami otulają ryje, babie lato wplątuje się w resztki włosów. Pośród chabrów i dmuchawców odpoczywają w najlepsze rodzimi Unabomberzy.
- Zapieprzyłeś jeden z motywów Wojaczkow. Nieładnie.
- Wiem - odpowiadam diabłu z rozbrajającą szczerością.
- Zasłużył sobie na brak szacunku. Zbyt często zdejmował z półeczki, przeważnie w stanie wskazującym na spożycie, aż przefajnował. - zabawka spadła na głowę i zrobiła kuku. Ma teraz całą wieczność na przemyślenie postępowania, tragifarsiarz. Klęczy w zapyziałym kącie czyśćca na grochu, w przerwach - zamiast wierszyków - pisze sto razy na tablicy ,,nie będę używać brzydkich wyrazów".
Ja - to co innego. Różna bajka, he, he. Śmierć florczana to pajacyk z głową psa, koronkowy tygrys bez zębów.
- A życie? Określ, animizuj - judzi aniołek.
- Bardzo proszę - Osama bin Laden w sterowcu, na moment przed zderzeniem z drugą wieżą. Nie ma tu nic z podniosłości - słynny terrorysta jest przebrany za Amerykanina, ma nawet cielęco - głupi wyraz facjaty, jak oni.
Śmiało, pobawmy się w chowanego! Szukasz! Fuzja w dłoń! I biegaj po mieścinach, dróżkach ostatniej kategorii odśnieżania, trop Florka, by wręczyć mu komediową śmierć - figurkę kostuchy z masła orzechowego. A jak już zeźre twój prezent - oberwij parę desek ze stodoły. W sklepie spożywczo - żelaznym zanabądź garsteczkę gwoździ. Mogą być papiaki, wszak on nieduży.
Jak już zbijesz pudło - pomaluj na pstrokato. Lilafiolet, pistacjowo - ecru, z domieszka brokatu, by się błyszczało, jak klaunowi łysina.
Skrzyknie się paru chłopa (mogą być zupełnie obcy), fura zaprzężona w krzywopyskie siwki powiezie drogiego umarlaka na miejsce ostatniego spoczynku. Krzyży ani nagrobków nie stawiaj - mu i temu podobnym komediantom z bożej łaski.
Źle by to wyglądało na terenie żłobka. Niech każde dziecko metodą prób i błędów samo dotrze, zwiedzi gmach WSZYSTu, budynek niegdyś będący dziełem Florka. Szkielet zbiorowy.
Pozwólmy przejść szkrabom przez korytarze, zgubić się w arteriach, nieskończonych drogach, potykać o rafy koralowe, nie psujmy dzieciakom zabawy. Rodzic - policjant, surowo przestrzegający norm, wręcz pastuch czyhający na młodego człowieka z rózgą - to przecież barbarzyńca.
Przetnijmy plastikowe nitki. Dziesiątki uwolnionych Sandr, Krzyśków i Edyt, wzbije się w powietrze.
Zdechną z zimna, gdy moloch rozrośnie się do tego stopnia, ze zajmie Słońce.
I dobrze - takie jest odwieczne prawo natury - należy umrzeć z młodości.
XI. Po widnu
- Nie spodziewaliśmy się - szpakowaty Eryk pociąga nosem, jakby naprawdę przed momentem płakał. Natarł oczy dla picu, by zgrywać wielce zasmuconego żałobnika.
Prawdziwa farsa, zaraz ze stołówki wytoczy się amerykański krążownik szos z trumną Kim Dzong Ila na dachu! Przygotować się do wycia, statyści! Śmiało, kto bardziej podrze na sobie ubranie - w nagrodę otrzyma bezpłatny karnet wstępu do pałacu Kŭmsusan. Przez cały miesiąc będzie mógł z rodziną (oby niezbyt liczną) zwiedzać mauzoleum, oddawać hołd zabalsamowanym dyktatorom!
- A myślisz, że kto się spodziewał? Nie wyglądało, ze ma zamiar się zabierać.
- Przed śmiercią zawsze się polepsza, zwłaszcza najciężej chorym. Im kto terminalniejszy, tym bardziej zdrowieje. Wiem, bo byłem wolontariuszem w hospicjum. Żałuję po dziś dzień. Tego, co się naoglądałem, ludzkiej rozpaczy, bólu - nie da się zapomnieć. Są takie miejsca, gdzie lepiej się nie zapuszczać, nawet za nie wiadomo jakie pieniądze. I co teraz - wymażę wspomnienia? A wała.
- Pięć i pół litra wody jej wypompowali z brzucha.
- Brr, aż zimno się robi słuchając takich rzeczy. Nie jestem odporny. Horror - tak, obejrzeć na ekranie niebieskim - można wszystko. A tak - wracają wspomnienia. Matkę też zeżarł rak. Miałem wtedy niecałe czternaście lat. Wiecie, trauma zostaje do końca.
- Wzięli na sekcję. Rodzina wystosowała odpowiedni wniosek go kogo trzeba - mają chować w alei zasłużonych na Powązkach.
- Heh, dobre sobie. Kabaret normalnie.
- Rybicka pewnie kupi torebkę pod kolor bebechów starej.
- Durny jesteś. Dobiera się wyłącznie pod kolor swoich! Tak nakazuje moda.
- Patrz, czego to ludzie nie wymyślą. Z nudów to i z dobrobytu. Zblazowanie, jednym słowem. Poprzewracało się...
- Dzień dobry...
W drzwiach stoi chucherko. Zabiedzony nastolatek w za dużej piżamie.
- - ...bry.
- Rafał Jańczak. Będę tu siedział. To jest... odbywał karę pozbawienia wolności.
- Co z tego? Papiery dawaj.
Maluch drżącą rąsia podaje plik dokumentów.
- Masz trzydzieści pięć lat? Nie wyglądasz. Znęcanie nad rodziną? No nieźle.
Józek niespodziewanie odwraca się i wali nowoprzybyłego pięścią w twarz.
- Kobiet się NIE BIJE. Nawet kwiatkiem! - warczy.
- Łapy ci połamać - to mało. No już, wstawaj, nie maż się, cioto.
Stary dzieciak dźwiga się z podłogi, wyciera krew z nosa.
- Pijesz?
- C...co?
- Jajco. Pytam wyraźnie, po polsku- czy pijesz. Alkohol.
- Tak. Zdarza się.
- Często?
- Dosyć.
- Ile? Konkretnie gadaj.
- Bywa, że i ciąg zaliczę. Tygodniowy. Pięć - sześć połówek, codziennie.
- Tak myślałem. Moczymorda kompletny. Odbijało ci, przyznaj się - dostawałeś szmergla?
- Czasami.
- Zmienię cię. Chodź bliżej. Nie bój się, nie uderzę. Nie będziesz potrzebował wszywek, terapii, esperali. Uleczę się siłą woli.
- Coś pan.
- Klęknij. Nie bój się, Jezus, Maria.
Józek dotyka czoła chłopaczka.
- Odejdź, szatanie. Precz! Apage, diavoli! Satanas, opuśćcie ciało tego męża!
Krztuszę się ze śmiechu. Naiwny chłoptaś wierzy w szopkę urządzoną przez Józka.
- Widzę! Światło! Złoty krąg... Nimb dookoła głowy Baranka... Psalmy - słyszę je! Anielskie zastępy wyśpiewują ku chwale Najwyższego! Cherubiny, serafiny, trony. Wszyscy święci pańscy! Odszedł diabeł, czuję, jak opuścił moje ciało!
XII. Akulturacja
- Pseudonatonimy: samostart i autostop.
- Co? - szczerbaty taksówkarz odwraca głowę.
- Wyrazy o pozornie przeciwstawnych, przeciwległych, znaczeniach, de facto nie mające ze sobą nic wspólnego, z różnych dziedzin życia. Odległych dziedzin - Rafał wygłasza tonem znawcy.
- Czemu mi pan to mówi?
- Jakoś tak. Sam nie wiem. Czuję, że przeszedłem przemianę. Głęboką, najgłębszą z możliwych. Z czerni - w biel. Błyszczącą jak sto słońc. Cokolwiek wiem, a nie ma tego dużo - pragnę puszczać w świat, w eter, dzielić się informacjami.
- Dziwne.
- Prawdziwe. Przeszedłem iluminację, doznałem objawienia. Jestem teraz czysty, z gorliwością neofity idę w nowe.
- Trzydzieści pięć złotych.
- Proszszsz. Reszty nie trzeba. Do widzenia. Życzę, by i pan poznał Prawdę, odkrył... A, dorośniesz pan duchowo - zrozumiesz. Z bogiem.
Gruchot odjeżdża. Zimno jak diabli, początek listopada. Święto wszystkich trupów. Samemu idzie zamarznąć w cholerę, położyć się obok babć, pradziadków, zasypać piachem. Przeklęta pora, nawet kartki w kalendarzu butwieją. Jeszcze niedawno poszedłbym do sklepu, kupił co trzeba. Głowa by się choć pocieszyła.
- No część - mężczyzna staje w progu mieszkalnej rudery. Chlewodom, połączony z obórką, poniemiecki, kryty czerwona dachówką, architektoniczny zakalec.
W zaduchu - a uwierzcie mi - siekierę można by powiesić - w zaduchu i brudzie - coś na kształt mebli. Pomeble, wypaczone i zwichrowane, lepkie od sadzy szafki, czterdziestoośmioletnie krzesła, stół sprzed Pierwszej Wojny, kłębowisko ubrań w kącie.
Przy piecu stoi kobieta. Kobiecina - zabiedzona i brudna, jak wszystko wokół. Człowiek nadżarty zębem czasu, sterany ciężką pracą, harowaniem od świtu do zmierzchu na trzynaścioro pociech. Przeżuty przez życie.
Nie, nie menelówa - typowa matka - Polka, co to boi się nie pomodlić przed snem, wierzy w każde słowo, jakie pada z ambon, źródłem wszelkiego złą są dla niej ateiści, antykoncepcja i lewica. Do tego ma - jakżeby inaczej - męża - prymitywnego pijaka, co przy byle okazji leci z łapami. I katujkę, bije bez opamiętania.
Pomimo to nasza bohaterka za nic w świecie nie chce odejść od oprawcy, wierzy naiwnie, że ,,on się zmieni, to wódka robi. Złoty chłop, jak nie pije - normalnie do rany przyłóż. Gdzie by go zostawić mogła, przecie ja ślubowała miłość aż po grób, przed ołtarzem". I przyjmuje kolejne razy, ledwie wiąże koniec z końcem. Rodzi, rodzi. ,,Co Bóg złączył - człowiek niech nie rozdziela. Taki krzyż Stwórca mnie dał i muszę dźwigać".
- Rafał? Tak szybko cię wypuścili? Co ty tu robisz?
- A, amnestia jest. Budynek WSZYSTu pochłania coraz to nowe obszary. Mają tam taki burdel, ze co parę dni zwalniają większość pacjentów. Rotacja, nie wiadomo po co. Chyba pro forma, żeby coś się działo, nie było nudno w robocie. Co pichcisz? Kapuśniak?
- No... - wieśniaczka uśmiecha się krzywo. Ani jednego zdrowego zęba. Beżowe pniaki.
- Przewietrzę, ciężkie powietrze. Bogu dzięki - wyszedłem. Na światło słoneczne. Pomiędzy chmury. O, zobacz - idzie za mną.
- co?
- WSZYST. Autoreplikacja. Cegieł, zaprawy. Sam się buduje.
- Jezzzu! - prostaczka otwiera szeroko oczy (pod prawym - piękne limo).
- Dojdzie tu?
- Kiedyś - z pewnością. Tego już nie zatrzymasz. Puścili w ruch - tym samym skazując siebie i całą planetę na zagładę. To pozostanie po nas - puste pokoje, miliardy metrów kwadratowych niezagospodarowanych przestrzeni. Nie wykończone podłogi, sufity, brak okien. Patrz, jak szybko zżera. Wieś za wsią.
- Ojcze nasz, któryś...
- Wierzę w Boga Ojca...
- Otrzeźwienie przychodzi niekiedy zbyt późno. Przeterminowana wolność. Pustka się zbliża. I to teraz, gdy rzuciłem picie. Kiedy mnie uleczyli. Matka - bierz dzieci. Uciekaj. No szybko, rusz się!
- Dokąd?
- Na południe. Może pojedź do Elki. Słuchaj radia, podają, gdzie jest najbezpieczniej. O ile jeszcze kursuje pekaes. Zostały trzy - cztery tygodnie, tak sądzę. Apokalipsa nastaje.
- Przyjdź Królestwo... - kobiecina zaczyna płakać.
- A ty?
- Wolność, uduchowienie, wiedza... Wszystko jakieś ... niepotrzebne. Trzymaj się. Powiedzieć wierszyk? Nie mój, ale nie szkodzi. Światło wybucha, gdzie brak słońca...
Świeżo nawrócony damski bokser zaczyna deklamować tekst Dylana Thomasa. Wychodzi z domu.
- ... i narzędzia światłości...
Pani (Marzena? Bożena?) nie zdążyła nawet krzyknąć. Sekunda - i nie ma. Budynek WSZYSTu, obrzydliwie betonowy moloch w jednej chwili pochłonął męża. Tam, gdzie przed chwilą stał człowiek, pod samymi drzwiami, rozciąga się teraz nowe skrzydło, karykaturalna odnoga, kikut w stanie surowym otwartym. Pustaki w miejscu serca.
XII. Widnoskop.
Czy was też kiedyś pochłonie kamień? A co, jeśli jest nim Bóg, najdonioślejsza z idei, państwo białe i święte, choć porośnięte mchem od środka?
Stworzyłem ci kicz, opowiadanko o świecie bez nieba,, ale i bez kostnic, królestweko deliry.
Jest dwudziesty pierwszy września dwa tysiące szesnastego roku. Piję, by skończyć niniejszy tekst. Płyn równie bezsensowny, co... (urwała się myśl. Cicho, nie przeszkadzać, bo nie skończę nigdy, będę monologować do ściany do usranej śmierci!).
O czym to ja... A - śmierć jako rajski ptak na dachu krematorium w Sobiborze. Moje własne wariatkowo, gdzie pacjentami są zabawki.
Nihilizm jest godny szacunku, to filozofia idealna dla poetów i starych prostytutek.
Nie wiem, czemu uśmierciłem ,,swoją":. Mogła pozipać jeszcze parę kartek. Słyszeliście? Jeden pisarz w Grudziądzu zjadł długopis. Ja piszę BICiem orange fine black. Co by się stało, gdybym teraz go zeżarł?
A) iluminacja
b) nie ma takiej możliwości, nie robię z połykiem
c) w gardle wyrósłby budynek
Jeśli znają państwo prawidłową odpowiedź =- prosimy dzwonić na numer (83)3798XXX. Koszt połączenia - 1986 złotych za minutę. Plus Vat.
Do wygrania - zestaw bezprzewodowych garnków marki ZEPTER. Nagród pocieszenia nie przewiduję.
Koniec
Ps. Dobrze wiecie, ze z WSZYSTu nie wychodzi się inaczej, niż nogami do przodu. Albo wynoszą cię w brzuchu starej, puszczalskiej czarownicy. Z resztą - to nie są częste przypadki. Bo i dokąd iść, gdy prawie cała materia, łącznie z niebem, słowami zapisanymi w inkunabułach przez prapradziadków, jest bezkresnym, architektonicznym nowotworem? Śmiało, Florku , dalej, Rafale - odważcie się wyjrzeć przez ostatnie niezamurowane okienko. Spojrzycie na kamienne podwórko. Pod trzepakiem będzie siedział wasz sobowtór, równie nierozgarnięty, pożałowania godny, co wy.
Wróćcie lepiej do świeżo skatowanych żonek, w ramach przeprosin wycałujcie ich siniaki. Możecie, barany, pobyć dobrzy od wielkiego dzwonu, opowiedzieć dzieciom bajkę, zmyślić wiersz.
I co z tego, że wszystko jest przesiąknięte piekłem? Wy, WY postarajcie się być lepsi, choć trochę, minutę miesięcznie, dwie na milenium.
Myjcie się, by nie cuchnąć siarką (tanie wina nie są dobre). Kara dożywotniego pozbawienia wolności przestałą obowiązywać - wszyscy przestali być wolni. Nie ma nic poza psychuszką - przyzwyczajcie się. Wiecie? W piwnicy otworzyli bar. Paskudna speluna, ale przynajmniej są kobiety.
Dwie: czarnulka i blond - dostały eksmisję z wyższych pięter. Ładne, wiecznie napalone dwudziestoparolatki.
Zejdźcie do podziemi, zabawcie się. Inne panie - ciągle pod kluczem. Tylko - grzecznie! Savoire vivre, żadnego gryzienia!
Potem - możecie się wybrać na wycieczkę, pozwiedzać WSZYST.
Polska to mała wieś leżąca pomiędzy stołówką, a szatnią. Nie ma tu nic ciekawego.
Lećcie, lećcie.
(drugi, prawdziwszy) Koniec