9 grudnia 2011
Pacierz słomianego luda
Biczuj nas, smagaj nasz Panie!
Miażdż wolność, a honor przeciągnij po kamieniach za
królewskim rydwanem!
Drepcz słodko prawiąc, żeśmy niczym i zapach obrzydza.
Pluj, hańb i pogardą balsamuj nasze oblicza.
Pokaż nam nasze miejsce pod butem łaskawco, a przysięgamy wiernością
języków,
brud podeszw twych przegonić, pragnąc jedno dotyku.
Kochamy, ubóstwiamy i pragniemy!
Trzymaj za mordy nas żałosnych. Wszak inaczej istnieć nie
umiemy.
A gdy znajdzie się ktoś, z ideałem i sercem na dłoni,
albo głoszący hasła o szacunku. O przeklętej, wolnej woli,
gdy Panie nasz za pysk trzymający, ktoś odważy się spojrzeć ci
w oczy, jak równemu,
zarzniemy! Zabijemy go, stłamsimy, zdusimy! Oślepimy, by
majestatu twego nie kalał bezczelnym spojrzeniem.
Wyrzekliśmy się dla ciebie, o Królu, myślenia, pasji,
osobowości,
wyrzekliśmy się człowieczeństwa. Wyrzekniemy i ostatka
godności!
Rozkazuj więc! Ruszymy do katorżniczych robót, zamkniemy
ryje i umysły,
by tobie wybawco, miłości nasza, żyło się lepiej, nie wszystkim.
Kochamy twój bat i smak krwi w ustach, wyznanie naszej
wartości.
Ktokolwiek ma władzę, niech nie spuszcza z łańcucha! I
gwałtem nas weźmie, gniewem i podłością.
Nie potrafimy żyć dla siebie i nie nienawidzieć każdego,
kto choćby otarł się o wyzwolenie. Broń Boże, pięknie prawił o poszanowaniu samego siebie!
My od zawsze w niewoli i strach jest nasza religią.
Wola Pana i rózga, jako najwyższy z świętych zaszczytów.
Więc nie zostawiaj nas ojcze karmicielu, a my przegnamy potwory,
co odważą się z kolan wstać, by powiedzieć. „Dość! Nie
pozwolę!”