28 listopada 2011
Gdy umrą ci, których kochasz...
Schodzą ze strychu szmaciane pajace.
Zjedzą ze mną kolację, bo słyszały mój płacz nad stołem. Zlitowały się nad cierpieniem.
Przygasająca świeca i pożółkły papier. Tak długo nie
musiałem pisać smutnych wierszy…
Wystarczył blask kominka i twoje ciepło zapraszające do
uciech na dywanie.
Lecz kilkadziesiąt lat wystarczy by kogoś stracić.
Jak długo już siedzę w tej zamkniętej celi, która kiedyś
była naszym domem?
Za długo… Za długo, gdy ty w mogile niczym proch marny, a ja
wciąż grzeszę życiem bez ciebie.
Czy powinienem już zgasić świecę, co i tak tli się w
ostatnim akcie?
Powiedzcie mi szmaciane pajace ze strychu.
W dzieciństwie przecież broniłyście przed wszystkimi
złymi snami.
Przytulcie wy teraz i pomóżcie przebrnąć przez rozpacz.
Odpowiedzcie. Czy to nadal miłość, co nie ma prawa skoczyć w
przepaść,
czy samotność woła z zaświatów, bo i ona płacze, przy ostatniej świecy pisząc list do
żyjącego. „Wracaj już, wracaj do mnie kochanie.”
Nigdy nie opuszczony przez was, choć zdradziłem dorastaniem.
Przeprowadziłem w ciemny kąt nieuczęszczany przez nikogo.
Szmaciane pajace wierne na wieki, a tak cicho leżały pod
kołdrą z kurzu, aż znów nie będzie się do kogo przytulić.
Aż serce pęknie, by posklejały je milczeniem. Ale
obecnością.
Wiem moi drodzy z plastikowymi oczkami. Nic nie powiecie.
Waszą misją jest ratowanie małych światów przed samotnością w ciemnym pokoju.
Tak bardzo ją kochałem …Jej zapach, głos, w każdym
zakamarku…
Może o to tu chodzi. Pilnujecie, bym nie uciekł od tego
domu, bo ona nadal tu jest.
Bez was, dawno zgasiłbym świecę.
Moi drodzy przyjaciele z bajek.