Proza

zaczęłosięodjabłka


dodane wcześniej pozostała proza dodane później

4 stycznia 2014

bajka o ludzie mielizn

Chodźmy w dół rzeki...

"Chociaż białe wino wywabia czerwone,
bólu nie da się zwalczyć bólem,
zła, złem."

                Na spacer idealnie nadaje się ścieżka prowadząca w dół rzeki. Kręcisz nosem? Pójdźmy w dół rzeki opowiem Ci historię. Lubisz, legendy prawda? Obiecuje że opowiem, tylko chodź ze mną.
                Wiesz w dolinie tego rozlewiska, była kiedyś osada. Zamieszkiwał ją lud dumy i silny...
 Znowu coś Ci nie pasuje? Przeglądasz swoje papierki, swoje książki historyczne, mapy, pomiary. Gdyby była tu osada już byś ją znalazł. Wykopał. Opisał znalezione groty strzał, określił wiek datowaniem węglowym. No, dobrze a może ona dopiero będzie?  Nie opowiadam bajek. Co za różnica, była, będzie, w tym wymiarze czy w następnym, jedną sekundę dalej na ścieżce innej rzeczywistości.  Marszczysz czoło. Mam opowiadać dalej?
                Zamieszkiwało dolinę plemię odważne, skore do zabawy. Ich kobiety były pełne gracji, mężczyźni pełni siły.  Co rano wyruszali na polowanie. Łowcy ludu mielizn zawsze wracali ze zdobyczą. Produkowali łuki tak doskonałe że okoliczne plemiona oddawały całe stada, tuziny paciorków i wszystkich niewolników za jeden choć egzemplarz.  Wyprawiali się w gorę rzeki, na jej lewy brzeg ale nigdy na prawy. Wśród tego ludu był jeden.... Co znowu? Czemu nie wyprawiali się na prawy brzeg rzeki? Przyjacielu, jaki ty jesteś przewidywalny. Poczekaj zaraz do tego dojdę. 
                Na samym obrzeżu wioski żył sobie Mataύ nie silniejszy, ani zwinniejszy od swoich pobratymców. Mataύ znaczy - "walczący z prądem". Był on bowiem jak wielu młodzieńców tego ludu, pełen młodzieńczego buntu. Nieświadomości kruchości ludzkiego losu. Rzucał się w największy wir rzeki,  poczym ledwo uchodził z życiem, wyciągany przez towarzyszy. To przez jego brawurę, po przyłączeniu się przez niego do straży, w czas nadania imienia wojownika, w ogniu naznaczono go mianem Mataύ. Naznaczono go w ogniu nie w wodzie, bo słowem "mataύ" zwraca się także do błaznów i szaleńców. Bowiem to woda, rzeka daje życie a ogień, słońce, jest tylko pochodnią oświetlającą wielkie dzieło rzeki.
                Wielki to był afront, dla chłopca dopiero wkraczającego w dorosłość. I choć prześmiewcze miano, miało go pouczyć, uspokoić. Gorycz paliła go bardziej niż ból poparzonych stóp, którymi przekroczył ogień. Czy byli okrutni?  Nie plemię nie bywało okrutne, karało na miarę winy, z resztą rany na każdym z nich goiły się szybko i po obrażeniach młodzieńca niedługo nie było by śladu. Wódz myślał też o zmianie imienia Mataύ za dwa wylewy rzeki. Nie byli okrutni. Może dla nas wydaję się to brutalne  ale ich świat rządził się innymi prawami. Jedynym błędem było to że nie wzięli pod uwagę, niepokorności duszy Mataύ.
                Zgorzkniały Mataύ udał się strzec prawego brzegu rzeki. Nie przerywaj już mówię. Prawy brzeg rzeki niósł śmierć. Dawno, dawno temu zamieszkały go stwory przebiegłe i krwawe. Demony.
Walcząc, Mataύ ciągle słyszał głosy współplemieńców. Wspominał dzień nadania. Ciągle widział jak jego bracia przyjmują chrzest w wodzie. On sam daje się podjudzić "Czym dla Ciebie jest chrzest w wodzie? Dla tak odważnego Triblektύѓu?  ".
Och żebyś wiedział jak oni walczyli, przyjacielu! Pełni gracji, niepowstrzymani. Mimo swego mizernego wzrostu - najwyższy z nich mierzył jakieś metr sześćdziesiąt.  Nie patrz tak na mnie, z wyrzutem. No dobrze, byli średniego wzrostu, lepiej?
                Było ich jednak zbyt mało by powstrzymać bestie, zdające się pojawiać znikąd. Każdego zabitego potwora zastępowały dwa nowe. Pewnego dnia oddział Mataύ został wybity a on sam zniknął. W wiosce odczekano trzy wylewy rzeki. Nocą wódz oddał prądowi ich ulubione przedmioty, ubrania, ukochane zwierzęta, a plemię snuło modlitwę do wody która wszystko daje i wszystko zwraca.
                Następnego dnia po pogrzebie zjawił się Mataύ. Poraniony. Zgorzkniały. Nie wziął udziału w uroczystości na jego cześć. Ledwo zanurzył usta w dzbanie podanym przez wodza. Wywołał oburzenie plemienia,  nie klękając przed matkę i nie oddając jej tykwy. Władca plemienia jednak uciszył oburzone szepty, uznając że powodem zachowania wojownika jest utrata towarzyszy broni.
                Mataύ zamieszkał w domu na skraju wioski. Nie odwiedzał rodziny, nikt nie widział go przez wiele tygodni. Co robił? Chwileczkę, przyjacielu... już mówiłem że wszystko w swoim czasie?
Niedługo, po powrocie chłopca, dla plemienia rozpoczęły się wyjątkowo ciężkie czasy. Wojowników było za mało, stwory podchodziły coraz bliżej, bliżej. Odważniejsze zanurzały swe kosmate odnóża w lśniącej życiodajnej wodzie.
                Wódz posyłał, posłów do sąsiednich plemion. Obiecywał zapłatę w łukach, w naczyniach o ściankach cienkich tak bardzo że podnosząc je do słońca można było zobaczyć przez nie zarys trzymającej je dłoni, w złocie, paciorkach, w małych szarych zwierzątkach o smacznym mięsie. Jak się nazywają te zwierzęta? Przyjacielu powiedzmy że nie mają jeszcze nazwy. Są tym czym króliki mogły by się stać, lub czym się staną. Niech twój analityczny umysł na chwilę się uspokoi. Nie patrz tak na mnie przecież nigdy nie zmyślam. Nikt inny nie umiał wytwarzać takich drobiazgów, nie miał takiego bogactwa. Plemiona jednak wiedziały że jeśli demony osłabią lud mielizn, będą mogli zabrać wszystkie te rzeczy nie poświęcając ani jednego człowieka.
                Jedynie Mataύ się nie martwił odmową plemion. Kiedy nadszedł dzień w którym pierwszy kłąb pazurów i futra niosący śmierć pojawił się na lewym brzegu rzeki, plemię dowiedziało się dlaczego. Mężczyzna wypuścił na wolność swego ulubieńca. Demon, znaleziony przy martwej matce, nie umiejący jeszcze samodzielnie jeść, przez miesiące karmiony mięsem pobratymców zasmakował w nim. Mataύ został okrzyknięty wybawcą. Święto na jego cześć trwało od jednego wylewu rzeki do drugiego. Mimo to świeżo upieczony bohater, nie czuł zadowolenia. Wyprawił się ze swoim podopiecznym na drugi brzeg rzeki, zniszczyć odwiecznego wroga na zawsze.
                Nigdy nie wrócił. Plemię smuciło się, ale jednocześnie radowało, gdyż ilość potworów malała za każdym pożywieniem się pupilka Mataύ. Demon rósł i rósł, widać mięso własnego gatunku  działało na niego korzystnie.
                Pewnego dnia, na prawym brzegu rzeki został tylko jeden demon. Bez właściciela. Bez pożywienia. Wreszcie plemię dowiedziało się, czemu Mataύ nie wrócił. I tak już nikt nie usłyszał o ludzie który modlił się do rzeki - matki, osiedlał się tylko na dobrej wilgotnej ziemi. O plemieniu odważnych wojowników i pięknych kobiet.






Zgłoś nadużycie

 


Regulamin | Polityka prywatności

Copyright © 2010 truml.com, korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu.


Opcja dostępna tylko dla użytkowników zalogowanych. zarejestruj się

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1