9 lutego 2013
W głębinach
Nad jeziorem unosiła się mgła. O tej porze roku nikt nie kręcił się w tej okolicy, nawet hałaśliwa młodzież wolała bardziej cywilizowane, ruchliwe ulice miasta, niż ten ponury i zapomniany zakątek za aglomeracją, szumnie przez niektórych nazywany- plażą miejską.
Samotna dziewczyna? W takim miejscu? Musiałaby wzbudzać zainteresowanie i pytania, ale wokół nie było żywej duszy. Dotarła do jeziora, widziała ledwie dostrzegalne w mroku brzegi, porośnięte drzewami i innymi gęstymi zaroślami.
Powolnym krokiem dotarła do tafli wody, przystanęła, długo w bezruchu patrzyła przed siebie jakby wsłuchana we własne myśli, zdecydowana, skupiona nad tym, co zamierzała zrobić.
Zebrała siły, zamknęła oczy i postąpiła krok naprzód. Zanurzyła bosą stopę w wodzie, była lodowata, drgnęła z zimna, zatrzymała się na chwile, po czym powoli zanurzała się w odmętach jeziora coraz bardziej i bardziej. Położyła dłonie na tafli, zatoczyła kręgi, obserwowała jak lustro wody drży i faluje pod wpływem ruchu, czuła jak wodorosty przyjemnie muskają skórę.
Woda sięgała już do jej twarzy, ale nie zwalniała szła dalej. Po chwili ciecz wdarła się do uszu, by za chwile wypełnić usta, nos…
Otworzyła oczy, pozwoliła by woda zabrała ciało na dno, opadała powoli, nie walczyła o życie….
Głucha cisza.
Ciemność.
Błogość.
Jej ciało opadło na dno, lekko, bezgłośnie. Wówczas powoli wstała. Była taka lekka! To co czuła to mieszanka euforii, ekscytacji i wewnętrznego pogodzenia się ze sobą. Spojrzała w górę, nie było widać nic oprócz bladego, ledwie widocznego światła księżyca.
Ruszyła przed siebie. Stopy brodziły w mulistym dnie, szła w stronę niewyraźnego jaskrawo-srebrnego światła, które majaczyło w oddali. Była skupiona, spokojna, ciekawa tego, co miało ją spotkać.
Z każdym krokiem światło było coraz jaskrawsze, wypełniało coraz więcej przestrzeni. Czuła, że im bliżej, tym jest silniejsza, coraz większa, niewypowiedziana radość i euforia wypełniały jej serce.
W końcu światłość była wszędzie, woda ustąpiła jej miejsca. Stała tak i stanowiła epicentrum. Wokoło była pustka, cisza, tylko ona i ta przeszywająca jasność.
Usłyszała jakiś dziwny, ledwie dosłyszalny dźwięk. Dochodził spod jej stóp. Spojrzała na dół. Stała na początku zwoju pergaminu, który poturlał się miękko i zdawało się nie miał końca.
Był cały zapisany jakimś dziwnymi znakami, pismem, którego nie znała i nie umiała odczytać, ale czuła, że to jej życie, zapisane godzina po godzinie, dzień po dniu. Ku jej ogromnemu zaskoczeniu, po chwili, te wszystkie znaki zaczęły układać się w ruchome obrazy. Oczami wyobraźni zobaczyła siebie jako dziecko, ulubioną lalkę, płacz, kiedy rozbiła kolana ucząc się jeździć na rowerze, miękkie i ciepłe dłonie babci, kiedy rozcierała obite łokcie, poczuła zapach świątecznych ciast, chłód zimowego wiatru na twarzy, ludzi, którzy towarzyszyli jej w wędrówce przez jej krótkie życie.
Z każdym krokiem mijała kolejne dni miesiące i lata swojego życia. Widziała jak dorasta, jak się zmienia, widziała łzy, wzruszenie, radość, całą plejadę uczuć, zdarzeń, jakich doświadczyła. Pod wpływem obrazów na przemian na twarzy pojawiał się uśmiech, melancholia, zaduma i ból. Czuła się jak w kinie na filmie klasy B, tyle, że główną rolę grała ona sama.
Dotarła do końca zapisów na zwoju, oderwała od niego oczy i spojrzała przed siebie. Stał przed nią Ktoś. Światło padało w taki sposób, że nie widziała twarzy jedynie kontur postaci, wysokiej, postawnej, bił od niej nieopisany spokój i siła.
Bez słowa wyciągnął ku niej dłoń, śmiało podeszła bliżej, pragnęła jej dotknąć, lecz usłyszała głos, jakby wydobywający się z jej głowy:
-To jeszcze nie teraz Elizo nie dziś, twój pergamin, nie jest jeszcze zapisany, jeszcze na nim tyle miejsca…”.
Zrozpaczona chciała krzyknąć, tak pragnęła dotknąć tej postaci, być z nią! Poczuć obecność całą sobą. Chciała krzyczeć, że przecież jest tu z Nim, że jest jej tak dobrze, że nie chce nigdzie wracać!
Nagle poczuła ostry ból w płucach, ktoś szarpnął silnym ramieniem, inny ktoś krzyczał, wydawał ostre komendy, szarpał jej bezwładnym, zziębniętym ciałem.
Było jej zimno, bolało, tak bardzo bolało ją ciało.
Raptem usłyszała jakieś krzyki, nawoływania, ktoś mocno trzymał ją za rękę inny ktoś okrywał kocem.
Myślała:
-Gdzie ja jestem? Dlaczego tak boli? Dlaczego On znikł? Kim są ci ludzie?
Zamknęła oczy chciała znów zobaczyć te nieziemską postać, pobyć z nią jeszcze chwile, czuć te cudowną euforie, radość, spokój. Zamiast tego ktoś ciągle do niej mówił, zadawał pytania, uderzał po twarzy, powodował ból.
Zasnęła.
Spała, nie wiedziała jak długo. Chwila przytomności i znów sen. Przez wiele godzin i dni otwierała i zamykała oczy na chwilę widząc tylko, jak zmieniają się pory dnia i pochylające się nad jej ciałem twarze.
Kiedy obudziła się na dobre i otworzyła oczy, zrozumiała, że jest w szpitalu. Za ścianą ktoś krzyczał, jakiś chory kaszlał i spoglądał na nią ze współczuciem. Za chwile pojawiła się pielęgniarka, o coś pytała z troską w głosie.
Myślała:
-Nie chce waszego współczucia!, Zostawcie mnie!
Odwróciła się do ściany, gorąca łza spłynęła po policzku.
Chwile potem usłyszała poruszenie, wokół siebie zobaczyła pełne troski i niepokoju twarze rodziców, młodszego brata. Kochany Jurek, patrzył na nią tymi swoimi wielkimi, ufnymi oczkami, niczego nie rozumiejąc, bezradnie i pytająco patrząc w twarze rodziców i lekarzy.
Czuła się osaczona ich współczuciem i dobrocią, mówili:
-Wszystko będzie dobrze! Udało się! Miałaś szczęście! Przeżyłaś, jakiś chłopak uratował ci życie!”
Gdy nie reagowała na ich głosy zamilkli, głaskali ją po włosach i policzkach, uśmiechali się, ale ona ich nie słuchała, nie chciała słyszeć, myślami była tam w głębinach z Nim.
***