16 grudnia 2011
Spotkanie z nieznajomą
spotkaliśmy się przypadkiem
wieczorową porą
na pustym chodniku
resztki lata niosłaś na stopach
wysoki obcas dodawał smukłości
nieziemsko zgrabnym nogom
w twoim wzroku płonęły ogniki
a usta koloru jarzębin
malowały obrazy uśmiechu
w zmysłowości wilgotnych warg
wziąłem cię za rękę i szliśmy obok siebie
gorączka oddechów w magnetycznym biciu serc
sięgnęła apogeum
przy parkowym drzewie
oparta o pień
wyszeptałaś
weź mnie w zapomnieniu
nie pytaj o imię
tak po prostu
wypełnij pustkę
pod pajęczą sukienką
w mojej dłoni płonęło jej łono
drżące ciało stapiało się w jedność
na tropikach piersi
i chłodzie krągłych pośladków
kreśliłem współrzędne paraboli lotu
wbrew logice czasoprzestrzeni
wzniosła się na wyżyny
galaktycznego pożądania
międzygwiezdnej podróży
słowo-Rżnij!
nabrało nowego
intymnego znaczenia
ona oparta o pień brzozy
i ja rozpalony ekstazą
wystrzeliłem w kosmos
srebrzysty warkocz
komety halleya
przy tym
to pikuś
po achach
i ochach
w delikatnych pocałunkach
uściskach dłoni
chwila ciszy
Burza braw
tak
to pijany menel
zbudzony opodal
klaszcze w dłonie
zadowolony z kina
ja pierdole
jesteś debest
łyknął wino
i położył się spać
a my
a my zrobiliśmy to jeszcze raz
pod innym drzewem
w innej pozycji
69 96 128
zadzwoń