8 grudnia 2015
O tym, jak nie poznałam matki
Pies który wybiegł z lasu, nie jest nasz, jakby sam
sobą zdziwiony (tak czasami wyglądają oczy matek,
rysowane przez dzieci), żeby dotrzeć na tamten brzeg
kładę się w gnijącej trawie, słucham: w(g)łosy, powstałe
z oddechu. Drzewo wyostrza się, niby pijak śpiewający
w bezprzedziałowym, by zmętnieć, odwraca uwagę
białą laską — i rozmyślałam tę myśl aż do końca. Czar
pryska, jak niepotrzebna Madonna, zaschnięte pędzle
przepełnione pyłem. Wymyślam
skrzeczącą wronę, dziecko upychające kawałki
bułek w kieszenie prochowca. (Słowa, które zbyt długo
na siebie czekały).
z cyklu: studium przypadku