Arsis, 25 november 2023
Wiesz, tak mi jakoś. Za oknem deszcz stuka o blaszane parapety. Za oknem szumiący wiatr.
Kwiaty w wazonie, miłe dla oka barwy. Na stole okruchy chleba raniące do krwi.
Rozsypane resztki,
porzucone
wspomnienia.
Krawędź filiżanki nosi ślad twoich ust, z której piłaś jeszcze kawę o poranku.
Smutno mi, bo ty… Bo widzę cię teraz zamkniętą w krysztale ciszy,
wśród chłodnych płaszczyzn wilgotnych ścian. Wilgotnych od łez, od samotnych, pustych
nocy…
Gdzieś
tam,
daleko.
Gdzieś tam…
Bo ty. Ty… Ty…
Kocham cię.
Ale chyba już o tym wiesz. Wiesz, prawda?
Jedyna,
moja.
Kocham cię, bo tak,
bo tak właśnie jest.
Chodź. Przeniesiemy się w czasie,
w głęboką otchłań nieistnienia.
I będziemy tak. Będziemy zawsze.
Powiedz
mi…
Wiem.
Widzę w twoich oczach
blask,
ten oto blask.
Ten blask, co jest jedyny taki.
Ten właśnie blask…
Nie musisz mi nawet nic mówić. Ja, wiem…
Ja,
wiem.
Ja,
wiem.
… wiem…
(Włodzimierz Zastawniak, 2023-11-25)
***
https://www.youtube.com/watch?v=fiXPPPzFz34
Arsis, 21 november 2023
Nuklearne popołudnie. Słoneczny skwar. Na ostatnim piętrze czteropiętrowego bloku
przyklejona do szyby moja twarz.
Melancholia i smutek. Nieustające odliczanie. Tykający w uszach czas.
To koniec.
Ten
oto
koniec.
Ten koniec…
Tyle tych końców mających nastąpić
w krótkim unicestwieniu
eksplodującej wodorowej bomby. W ryku budzącego się Lucyfera.
Tykanie ściennego zegara.
Chrzęst zegarowego mechanizmu.
Kapiąca woda
do przerdzewiałego zlewu
w monotonni przeciągającego się konania.
Ktoś tu umarł i umiera po raz wtóry. I umiera wciąż, mimo że już dawno umarł. Rozsypał się
w proch.
Ale to ciągłe konanie.
Umierałem już
tyle razy,
to i mogę umrzeć po raz kolejny.
Jedno więcej
czy mniej,
co za różnica.
A czy to kogoś…
A gówno to ich.
Niech się bawią i gżą
w głupkowatej choreografii niby-szczęścia.
Napijesz się ze mną? Masz, pij! Wychyl ten kielich do dna, tę resztkę krwi.
Marynarz tak pięknie się uśmiecha,
prosi i kusi
spod przystrzyżonego krótko wąsika, tego wąsika, ach, tego…
Aż chciałoby się zaśpiewać
na modłę Sempolińskiego.
Wyrecytować te słowa Hemara.
Spogląda na mnie zalotnie w nabitej błyszczącymi ćwiekami czarnej skórze.
I zrobiło się momentalnie
sado-maso, pejczowato…
… świsty, batogi, rozkoszne jęki…
Odwracam
głowę…
Kto tu jest?
Na podrapanych drzwiach
jakieś napisy,
bazgroły pięciolatka…
Klęczę albo stoję przed wielką planszą
z kolorowymi kołami
obrazującą spektrum autyzmu, bądź sam tylko Zespół Aspergera…
Przed moimi oczami migotanie blasku i barw.
Na liściach szeleszczących dębów, kasztanów kładzie się jaskrawa smuga.
W lustrze zniszczona twarz od ciągłego otwierania i zamykania zapiaszczonych powiek..
Pod powiekami pulsujące obrazy
czegoś, czegoś… Czego?
Nacierają na mnie artefakty
dawnego, chorego życia,
wśród zrywających się do lotu szeleszczących gazet:
Ponawiane z uporem maniaka
kręcące się jak w starych,
czarno-białych filmach noir nagłówki:
Autism Spectrum Disorder, Asperger’s Syndrome…
Asperger’s Syndrome!
Asperger’s Syndrome!
Asperger’s Syndrome!
Atakują mnie. Napastują jakieś widziadła o stalowych dziobach i ze skrzydłami tnącymi
warstwy atmosfer…
Jestem tutaj i znowu mnie nie ma. Ale znowu jestem tu i gdzie indziej…
To jakaś pracownia pozazmysłowego postrzegania rzeczy, choć w okrutnej scenerii
absolutnego osamotnienia.
*
Jaki znowu wiersz!
Czego znowu!
*
Jakieś nagłe wtrącenie
i walenie łbem o betonową ścianę…
*
Za ścianą, za szafą, za fotelem o podartych oparciach
od ciągłego pocierania dłońmi podczas epileptycznego umierania z pianą na ustach.
Ktoś umarł. Czy to ja?
Ktoś już
umarł,
ale żyje.
Przecież żyje,
tak jak w snach o moim ojcu!
Ojciec przychodzi i odchodzi. Coś mówi. Porusza sinymi ustami jakie miał,
leżąc w przycmentarnej kaplicy, w otwartej jeszcze trumnie.
Asperger’s Syndrome
— mówią wciąż widma o nieustalonych rysach twarzy.
Takie to wszystko
pod jedną linijkę,
takie pospolite i bez wyrazu…
Ha! Przechodzę dalej, przynajmniej staram się iść.
W drugim pokoju łózko z pogniecioną pościelą.
Tu leżała moja umierająca z kolei matka
z utkwionym w suficie wielkim zdziwieniem.
Ale zamknęła powieki. Sama, układając się do wiecznego snu.
I tak oto śpi, śniąc razem ze mną, kiedy śnię o niej w sen zapadając się potrójny.
O czym? Nie wiem.
Ale zapewne… Zapewne…
Kto tu jest?
Dlaczego słyszę ciągłe drapania i szmery za drzwiami, za ścianą?
Atak mięsożercy nie musi być nagły.
Łasi się do mnie i przymila, udając kwilenie lecącego majestatycznie albatrosa.
Ojciec już umarł. Matka też.
Przychodzą zatem do mnie.
Chodzą. Wchodzą i wychodzą oknem
otwartym na przyszłość
albo na ciągłe zapomnienie.
I tak wylewa się ze mnie strumień świadomości.
Wylewa się, przelewa. Brunatne zacieki na suficie, ścianach…
Chodzę wkoło, czekając
i trzymając się usilnie
starych, żeliwnych rur,
które ciągną się kilometrami
Przezywają wszystko…
Końcowe odliczanie na pustyni. Gong wiszącego zegara…
Krzyki umierającej matki,
umierającego ojca i mnie, kiedy miałem,
kiedy mam 3 lata albo i mniej. Raczkuję po parkiecie pustego korytarza…
W echach agonii, w kurzu, w apopleksji…
Na ścianach
jakieś obrazy, portrety przodków,
co patrzą obojętnie na każde moje poruszenie.
A więc znowu przeskok w czasie.
Odrodziłem się na nowo, ale tylko na chwilę.
Leżę twarzą do ziemi. Na zewnątrz samotnego domu.
Wokół mnie skrzą się drobinki rozpalonego w słońcu kwarcu.
Wypadłem z wózka?
Widzę ojca jak wychodzi z domu
i idzie po twardym piasku pustyni. Idzie, kulejąc na prawą nogę…
Oddala się, malejąc na tle widnokresu,
w rosnącym coraz bardziej słońcu…Idzie za rękę z matką, idąc powoli, powoli… powoli…
(Włodzimierz Zastawniak, 2023-11-21)
***
https://mickchillage.bandcamp.com/track/pixels-iii-pt-1
Arsis, 21 november 2023
Tęsknię za tobą, tak po prostu.
Kocham cię.
Byłaś tu i jesteś, i jesteś wszędzie. To było wtedy, pod wieczór. W lecie dusznym i parnym.
Byliśmy… Wśród kwiatów, wśród płatków nasturcji, w cienistości, w blasku…
Pamiętam…
Cóż pamiętam?
Pamiętam twoje oczy i usta twoje,
olśnione blaskiem wieczoru. Drżące w kącikach refleksy…
Pamiętam… i pamiętam wiele.
A czy ty…
Powiedz, czy ty…
Budzę się w jakimś starym pogorzelisku pełnym skorodowanego żelastwa.
Wokół mnie, nade mną kłębowisko żeliwnych rur, poplątanych kabli…
Opuszczona fabryczna hala, cuchnące smarami wypatroszone frezarki, pozacierane tabliczki
znamionowe, walający się pod nogami pogięty złom.
Co to takiego? Nie mam pojęcia. Od zawsze to nie miało sensu
Dokąd one…
Dokąd tak…
Donikąd tak…
Tak jakby zastały krwiobieg kogoś albo czegoś… Jakiegoś pradawnego bytu, zagadkowej
egzystencji.
Czekałem wtedy na przystanku,
jeszcze żyła moja matka,
ale wiedziałem, że już wkrótce jej nie będzie.
Ona umarła i umiera nadal,
umierając w nieskończoność na moich rękach
z wielkim zdziwieniem w oczach. Takim niepojęcie wielkim.
Tak więc przechodzę przez długie przedpokoje, ciemne pokoje z oknami
zaciągniętymi ciężkimi storami.
Ranią mnie i oślepiają nitki
deszczowego świtu,
które przesączają się, które wpadają, które…
Tak więc przechodzę powoli, albo raczej płynę wcale nie dotykając ziemi. Więc skąd to
skrzypienie podłogi?
Ułożonych w jodłę dębowych klepek?
Opuszczona otchłań wypełniona potęgą
piskliwej w uszach ciszy,
mżeniem wirujących cząsteczek kurzu w szarych tu i ówdzie prześwitach…
Skąd
idą?
Dokąd?
Spójrz, znowu się zapadłem
w bezkresie,
tym właśnie bezkresie.
Wyszedłem z ziemi,
idąc do niej na powrót...
włócząc się zatęchłymi piwnicami
Ściskam palcami cząsteczki powietrza. Dużo go między tobą a mną,
coraz więcej.
Oddala nas od siebie rozszerzająca się przestrzeń
rozpędzona nieubłaganą entropią.
Aż do ostatecznego rozdarcia, unicestwienia wszelkich resztek czasu, wszelkiej pamięci.
Spadają zewsząd wzniecane przez wiatr
szeleszczące gazety, śmieci, ptasie pióra i powtarzają się w oddali wciąż jakieś westchnienia
na zasadzie echa.
Czyje?
Nie
wiem.
Twoje?
Moje?
… niczyje…
Nie ma to już żadnego znaczenia, albowiem nie ma…
.
(Włodzimierz Zastawniak, 2023-11-19)
***
https://www.youtube.com/watch?v=Xg1nI9Y6isU
Arsis, 16 november 2023
W starym szpitalu stare odrapane łóżka. Odpadająca płatami farba ze ścian, płachty pajęczyn,
kurz…
Betonowa podłoga, pojedyncze klepki i okna
szeroko otwarte na zieleń szumiących drzew.
Za oknami otwartymi na przyszłość
słońce zsuwa się jaskrawo
po liściach dębów, kasztanów…
Za oknami nadciągający zmierzch,
co skrywa się jeszcze
za sztachetami malw,
za drewnianym płotem
pełnym glinianych dzbanów i jakichś podartych szmat.
Za oknami melancholia ścian
posiniaczonych, nasiąkniętych wilgocią.
Za oknami…
Cóż jeszcze za oknami?
Niesie się piskliwy szum
świdrujący omszone kamienie.
Jesteś tu jeszcze? Do kogo tak szepczę?
W rozkołysanej scenerii krajobrazu, zamiast twarzy dostrzegam olśniewającą aureolę blasku.
*
Zaskoczyłem samego siebie, przyłapawszy się na wzgardzie do nie wiadomo czego.
Zapatrzony w utopiony wizerunek marynarza na etykiecie Tom of Finland, oblizuję się lubieżnie.
Obcisła skóra sado-maso.
Wąsik, ach, ten wąsik.
Błysk ćwieków, źrenic…
Otwieram oczy. Zamykam…
Ćwiczę zamykanie i otwieranie powiek w jakimś dziwnym tańcu,
w mizdrzeniu się do czegoś w oparach absurdu.
*
I znowu idę polami, jakby we śnie. Niosę w ukryciu miłość, okrywając ją ciężkim oddechem
i połą płaszcza przy sercu. Wypada mi spod pazuchy butelką, roztrzaskując się o kamienie.
Przynajmniej tak mi się wydaje. Nie wiem. Już nic nie wiem.
Nie wiem nawet czy jestem,
będąc gdzieś tutaj i nie będąc zarazem.
Wszystko zapomniałem, ulegając atrofii pamięci.
Jak ty miałaś
na imię?
Zofia? Teresa?
Mijają mnie zapomniane widma o twarzach
poznaczonych pikselami czasu.
Omiatają mnie piwnicznym chłodem/
Idę polami. Bezdroża wokół i wszędzie.
I wciąż tylko, i wciąż jakieś szepty, oddechy wiatru, nocy…
Chodzę w kółko
jak na oddziale
dla umysłowo chorych.
Błądzę.
*
Budzi mnie łoskot zapadającej się w sobie wielkiej góry, wielkiego masywu na wyobraźnię.
Przelatują ze świstem blaszane ptaki.
Rozbryzgują się o ceglany mur
z chrzęstem pękających skrzydeł.
W smrodzie wyciekającego zewsząd smaru
wysypują się opiłki żelaza zamiast piór/
I nacierają z gwizdem na pulsujące membrany bolących uszu koszmary sennej maligny…
*
Co? Że nie ma wiersza?
No nie ma i nie będzie.
Zresztą nigdy go nie było.
Bo i po co wiersz?
Już ja dam wiersz,
że aż wam pójdzie w pięty!
Te wszystkie czterotakty, dziesięciotakty
z nieznośną lekkością oddechu, bądź pauzą na oddech…
Będzie pauza,
oj, będzie,
ale na rzyganie!
Zasadzać łapy w rozwarte, skorodowane dzioby i pędem do kubła! Wy, udawani pięknisie,
pachnący fiołkowymi perfumami, a tak na prawdę śmierdzące błazny z dziurami w zębach.
Wszystko zarzygane, obrzygane,
jak w luksusowej stołypinówce
nocnego ekspresu do syberyjskiego łagru.
Uwaga!
Czas na wypróżnianie!
Walą kolbami
po zadach.
Odbijają nerki.
Nikt nie zostaje w tyle!
Kto zostaje, temu kula w łeb!
Nie ma zmiłowania. Już ja wam dam zmiłowanie…
Pędzą na trzaskający mróz, na ujadający
wściekłymi psami mróz,
w którym uryna zamarza, nie dolatując do celu
i zwisa łamiącymi się patykami z zawszonych gaci.
Lecz nikt
nie zdąża,
Każdy lezie po każdym, umazany gównianym pancerzem po samą szyję, co pęka,
rozlatuje się na kawałki
przy najmniejszym poruszeniu.
*
Na lichym ogrodzeniu otaczającym pustkę
zwisają resztki z szarą sierścią kozła. Nie przeskoczył.
(Włodzimierz Zastawniak, 2023-11-16)
***
https://www.youtube.com/watch?v=YVKELrH8CbE
Arsis, 11 november 2023
Śpiewam i tańczę. Nie, nie śpiewam i nie tańczę.
Powiedz, gdzie ty jesteś?
Ja tylko tak. ja tylko tak chciałem…
Zresztą wiesz. Wiesz, prawda?
W pustym pokoju. W półmroku pokoju.
W szarej, deszczowej egzystencji.
W kroplach ściekających mi po rzęsach, twarzy…
Gdzie jesteś?
Powiedz…
Ja nie tańczę.
Nie prawda…
Nie tańczę i nie śpiewam...
Tęskno mi…
A czy tobie…
Piszę do ciebie list, pisałem.
Coś pisałem.
Co? Nie pamiętam.
Urwane w połowie zdania, jakieś gryzmoły, schizofreniczne wizje w odmętach mroku.
Strumień świadomości wylewa się ze mnie i zalewa niezapisane do końca kartki, albo
i zapisane, tylko nie wiadomo czym…
Poplamione,
podeptane,
pogniecione kartki…
Powiedz, gdzie ty jesteś? Ja jestem tutaj, o, tutaj…
Spójrz na mnie.
Jestem tutaj i nigdzie.
Jak długo?
Nie wiem.
Ale wiem, że czekałem we śnie i czekam nadal,
zaplątany jak motyl
w pajęczej sieci żeliwnych rur.
Wsłuchany
w ich jęki i bulgoty…
Plątanina starych żeliwnych rur.
Rdza pokrywająca moje dłonie…
To miał być wiersz?
Nie. Nigdy nie będzie to wierszem, bo i nigdy nie miało to był gównianym, pieprzonym
wierszem. Ugładzonym, wymuskanym, wycacanym…
Co najwyżej brudną maligną
chorego umysłu
zanurzonego w oparach rozgorączkowanego absurdu.
Gdzie ty
jesteś?
Jesteś? Gdzie?
Szukam cię
i nie widzę.
Macam wokół rozedrganą ręką jak ślepiec.
Nie widzę nic. Niczego. Nic…
Wiesz, kocham cię. Tęskniłem i tęsknię jak wtedy,
kiedy wracałem w środku lata, w pomarańczy zachodzącego słońca.
Wracałem
w pełnej
melancholii
samotnego człowieka.
Skąd? To nie ma znaczenia, skąd.
Wracałem
pustym
autobusem…
Spoglądając przez okno…
A wszędzie rozkopane doły. Jeden wielki plac budowy.
Były kładzione torowiska, rozjazdy,
betonowe płyty
nie wiadomo czego.
Betonowe tunele,
wzmocnione fundamenty.
Spawacze w czarnych maskach
przypięci do butli ze sprężonym powietrzem…
Wiszący jak
grona na krzewie.
W chmurze pyłu, w jaskrawych blaskach acetylenu
wznosiła się kratownicowa wieża do samego nieba pełnego ptaków.
(Włodzimierz Zastawniak, 2023-11-11)
***
https://www.youtube.com/watch?v=Dzf3kBdqePY
Arsis, 7 november 2023
Cicho tak. Przechodzę w słonecznych prześwitach, co się zalęgły w gałęziach rozkołysanego
drzewa.
Gdzie tak idę?
Podążam powietrzem, niedomówieniem, wyszeptaną zaledwie chwilą.
W tych cienistych smugach zapomnienia,
w tych ramionach mrocznych i zimnych.
Czy ty
mnie…
Powiedz…
Ja szepczę, niosąc na ustach twoje imię.
I jeszcze, i wciąż, i raz jeszcze
w tej otchłani nieba.
Ptaki fruną w migocie blasku.
I mnożą się nawoływania, i dzielą.
Scalają na nowo w jeden pogłos życia.
Tak mi jakoś.
Gdzieś tutaj,
bądź gdzieś…
Przybywam z głębokich pokładów czasu, zbyt odległych, aby można je było przywołać
w pamięci.
Przybywam,
materializując się we śnie.
Po co?
Nie wiem, ale wiem, że wychodzę drzwiami
otwartymi na przyszłość,
następując próg
z cichym trzaskiem dębowej deski.
Spoglądam przez ramię i widzę przeszłość
(dawną teraźniejszość)
w wirującym kurzu zapomnienia.
W przedpokoju, w tym chwilowym bycie,
słońce kładzie ukośne promienie światła
na ścianie, podłodze,
na każdym sęku, pęknięciu, załomie…
… wbijającej się pod paznokieć drzazdze,
kiedy ściskam, ściskałem
drewnianą poręcz schodów, dotykałem ramy obrazu, niczego…
Ja tu byłem,
nie będąc
wcale.
Bądź jestem.
Coś się pomieszało,
ugrzęzło w chaosie.
Spadło z łoskotem,
z brzękiem tłuczonego szkła…
I jeszcze
raz,
i wciąż…
Szło jak ginące z wolna echo,
długo, długo… odbijało się od sufitów, ścian…
(Włodzimierz Zastawniak, 2023-11-07)
***
https://www.youtube.com/watch?v=BS5K_8ZFpgM
Arsis, 6 november 2023
Jestem tutaj. Jestem tu… Gdzież ty? Mów do mnie. Nie milcz! Mów. Pełna tej miłości, która,
którą…
… której…
W kaskadzie blasku, w migoczących prześwitach na liściach wierzby, kasztanu…
Mów do mnie. Nie milcz! Mów…
Jesteś i milczysz, mając kamienne usta zimnego posągu.
Milcząc jak przedmiot,
jak popiersie w zapomnianym muzeum czasu.
W którym słychać ciche trzaski rozsychającej się,
ułożonej w jodłę dębowej klepki o zwietrzałym zapachu woskowej pasty.
Jestem tutaj i czekam.
W samotności,
w przedpokoju…
W pokoju pełnym pomarańczowego światła.
W tym właśnie, w którym umarła przed laty moja matka,
patrząca teraz oczodołami zasklepionymi ziemią spod lastrykowej płyty zimnego grobu.
*
Za oknami szum zielonych liści
spętanych jakimś przesileniem,
szeptem liściowego bożka.
I ta łuna nadciągającego zmierzchu, co mami i kusi
tęsknotą, melancholią, smutkiem…
W którymś ostatnim dniu lata
na ścieżce, na asfalcie parkowej alei…
Pośród stąpań,
chrzęstu kamieni.
Czy mnie
słyszysz?
Ja słyszę i czekam,
płynąc powietrzem w przezroczystej aureoli nieba.
Czy ty mnie…
Powiedz, czy mnie…
Ja —
tak.
Ja —
wiem.
Ja —
czuję…
W koegzystencji szeptów i cieni,
co wydłużają się
pod wieczór,
przerastając drzewo.
W nieostrej widzialności kształtów. Tam, nad łąkami w awangardzie snów.
Płynących
jak dym
nad ziemią…
(Włodzimierz Zastawniak, 2023-11-05)
***
https://www.youtube.com/watch?v=wR4pOKc3E_M
Arsis, 28 october 2023
W tamtym śnie i w tamtym… A w każdym z nich TY.
Wiesz, jak to było?
W dusznej godzinie lata, wśród skwaru, pod baldachimem rozłożystych drzew, migoczących
słonecznych prześwitów…
Na asfalcie parkowej alei nasze ciche kroki, chrzęst żwiru, cienie…
Dmuchawce wokół nas, za nami… — wszędzie…
W rozpełzłej przy ziemi koniczynie trzmiele huczące basem, puszyściejące w przelocie
dzienne, wieczorne motyle.
Ptaki przepłukują
swoje gardła
w jeziorze nieba…
i spowite tęsknotą szepty
idą w podmuchach
nadciągającego zmierzchu, co zwiastuje noc upojną i tkliwą.
Idziemy
obok,
razem…
Odbiegasz ode mnie na kilka kroków.
Przystajesz, bym cię pochwycił.
I pochwycona drżysz, drżąc w moich ramionach od czułości i łez, pragnienia zmysłów.
A kiedy chwytasz mnie za dłoń…
… przepływamy powietrzem, przepływaliśmy
jakieś bramy z paproci i kwiatów w gęstniejącej, miękkiej jak jedwab ciszy…
Byliśmy w Raju,
będąc jeszcze
i raz jeszcze
ten jeden, jedyny…
Czas tu nie ma znaczenia,
choć i tak zapętla się dziwnie, kołysze.
Jesteśmy, byliśmy, będąc albo nie będąc, albo jeszcze…
Kiedy przechodziliśmy w teraźniejszość jasną smugą słonecznego blasku,
to wkraczając w przyszłość, tkwiliśmy jeszcze w przeszłości pełni sentymentalizmu
i wzruszeń.
Byliśmy
i będziemy,
albowiem będziemy…,
(Włodzimierz Zastawniak, 2023-10-27)
***
https://www.youtube.com/watch?v=4T3GxATFtig
Arsis, 1 october 2023
Wiesz, idę z cieniem, bądź w blasku nicości. W gałęziach szmer upływającego czasu…
Idę ścieżką wolno i w pochyleniu
z rękami trzymanymi z tyłu.
Idę z cieniem, który snuje się razem ze mną krok w krok.
W koronach drzew migot liści, taki jesienniejący z wolna, przeszyty rdzą.
Lecz nie buntuję się przeciw perspektywie nadciągającego końca, gdyż kocham cię
właśnie w myślach.
Kocham
na jawie
i we śnie.
Który to już raz sennym wydajesz mi się niebem?
Trzymam twoją dłoń w ekstazie oczekiwania.
Tak, jak można czekać jedynie na Raj.
Zawsze jesteś, choć nie zawsze cię widzę.
Jesteś w tym swoim jestestwie, bardziej do mgły podobnym niż żywym.
Ale jesteś
i ja
jestem.
Jesteśmy tak, że bardziej już nie można być,
mimo że enigmatycznie
i w jakiejś pogmatwanej percepcji czasu.
Tylko tutaj albo wszędzie.
W jednoczesnym odczuwaniu wszystkich światów.
Nasze obrazy jak dym
z łęciny płyną.
Nad łąką, nad lasem. I dalej. Za las…
Gdzieś w przestwór obłoków
w drgającym powietrzu. W niebie.
(Włodzimierz Zastawniak, 2023-10-01)
***
https://www.youtube.com/watch?v=inYj_KdR31Y
Arsis, 30 september 2023
Znaleziono to w lesie zamiast grzyba
z napisem „russkij, betonowyj chuj”.
Zatem szukano pół roku chuja albo i nie,
bo i po co ma się dowiedzieć o tym ciemny lud?
Więc wystaje środkowy palec z runa,
partyjne logo tych, co sprzedają kraj!
„Ignorancja to siła”, albo „Popierać i cmokać,
nie przeszkadzać nam!”
Łopoczą pełne frazesów czerwone sztandary
a jak komu źle, ten chuj.
Przy korycie słychać tylko chłeptania i kwik
różnych konusów, spieprzajdziadów, szmat.
Będziem do końca świata kraść
i nikt nie przeszkodzi nam w tym!
Ochłapy z pańskiego stołu
w bezzębne pyski i żuć! Pan daje? Brać!
Nie odciągniecie nas! Nie odgryziecie, psy!
Ach, uginają się półki od tych wszystkich win.
Jak nie tego to tamtego i wciąż…
Myśmy coś zawinili? Nieee. To oni!
Pozostaje tylko walić o ścianę łbem,
rzygać, do upadłego chlać.
(Włodzimierzz Zastawniak, 2023-09-30)