Poetry

Pi.


Pi.

Pi., 1 july 2010

marzenia małego piotrusia

kiedy byłem małym chłopcem, moi koledzy z tej samej
szkoły podstawowej numer dziewięć imienia Iwaszkiewicza,
marzyli by w mig dorosnąć i zostać strażakami,

milicjantami z drogówki, pilotami śmigłowców, ostatecznie
rajdowymi mistrzami kierownicy. w porównaniu z ich
pragnieniami po bożemu, moje plany były cokolwiek

zboczone. chciałem zostać Markiem Niedźwieckim. tym z radia
numer trzy, które tak śpiewnie zapraszało prosto w ucho.
ukształtowałem sobie więc wyższy gust, wcisnąłem głos

w czarowny tembr z przepony, (ech, ileż razy roztapiał on
dziewczęce lędźwie...) doczekałem się wzorcowych siwych
skroni, i nawet byłem w radiu. gościnnie. częściowo coś

się udało, ale niedosyt pozostał do dziś. pokrętne moje
pyrrusowe szczęście... cóż, marzenia nie po to są, by były
spełnione. marzenia po to są by były.


number of comments: 1 | rating: 3 | detail

Pi.

Pi., 29 june 2010

wydanie drugie poprawione

owładnięty konformistyczną potrzebą
wydałem:
tomik rachitycznej poezji,
córkę za pierwszego lepszego,
przyjaciela w ramach rewanżu
bo kiedyś skurwiel wydał mnie,
opinię żywcem zerżniętą z poprzednika,
oraz kolację i zaprosiłem trzynastu.

potem tamtej pochmurnej nocy,
nim kur zapiał trzykrotnym wyrokiem,
najpierw wydałem siepaczom
dokładny adres Oliwnego Ogrodu
(ucieszyli się),
następnie sprytne oświadczenie,
że to nie ja lecz jakiś Judasz
(ucieszyli się inni),
a na koniec resztę ze stu srebrników
w odpowiednio ubabrane ręce
(wydało mi się, że cieszą się wszyscy).

wreszcie doświadczony już
w żmudnym procesie wydawania,
postanowiłem wydać siebie.
głęboko ciętym drukiem
na nagrobnej płycie.
okazałem się bestsellerem.


number of comments: 12 | rating: 6 | detail

Pi.

Pi., 28 june 2010

magnetyzm

nienawidzę obcej grawitacji zagnieżdżonej
w brudnobiałym laboratoryjnym fartuchu
w perfidnym archipelagu wysp Castorama
w misterium babińca przy półsłodkiej amforze
w tysiącu i jednym niegodnych drobiazgach
zdolnych z taką łatwością odginać orbity

twoją od mojej

odmierzam zatem samotnie gorzkie zaćmienia
brnę w słoneczne wiatry pozbawione ciebie
dotykam dotyków powtarzam zapamiętane szepty
mrugam ku bladym mirażom na wszelki wypadek
chucham na powierzchnię lustra przed którym
przymierzałaś rano kolejne wersje zewnętrzne

aż do skutku

tak cierpliwie zaklinam kosmiczne meandry
że jednak wracasz - nic w tym nadzwyczajnego
port zazdrosnych myśli przyciąga najpełniej
jestem Orfeuszem któremu słoń nadepnął na ucho
więc zamiast liry mogę tylko zacisnąć kciuki
i wierzyć że każdy dźwięk dzwonka będzie fanfarą

za wyczekanie


number of comments: 6 | rating: 5 | detail

Pi.

Pi., 27 june 2010

ostatnia z Salem

właśnie rzuciłam. dwa słowa nasycone miętą,
między górną a dolną szminką, nie pochylą się
nad iluzją, że kiedykolwiek coś zaczynałaś.

ja cię znam. tak długo pływasz po powierzchni
lżejsza od grzechu, że nagięłaś rzeczywistość.
w stos. już się nie dziwię gdy dłonie nam drżą

nad popielniczką. kiepuję barwy, weneckie maski,
perły rzucone przed wczesnych świętych, onomatopeje,
a ty nawet berbeluchę zamienisz w dziewiczy absynt

wyliczonym na efekt kolorem źrenic. twój blask
wciąż jak umiłowana rudość nieskalany zwątpieniem.
ty milcz. ja już wierzę od pierwszego pocałunku.


number of comments: 4 | rating: 5 | detail

Pi.

Pi., 26 june 2010

spotkanie z Zenonem Żubrem (poetą w trzecim pokoleniu) w miasteczku Skarżysko-Kamienna lub jakiejś innej pierwszej lepszej pipidówie.

wianuszek spędzonych jak na sprzedaż dziewic
nicniedajek siedzi, leży albo stoi gdzie popadnie.
co druga wymownie żuje gumę, a wzrok jej zmącony
pieści figlarnie ogorzałe lico guru. och, guru przyjechał
z dalekiego żelem i betonem płynącego miasta,
tak dalekiego od tutejszej świetlicy, że wystarczy
by wymienił pierwszą literę, a wylewituje się
wzdech zachwytu i zazdrości na orbitę żarówki.

dziewice słuchają
a serduszka im terkocą
z oszołomienia lecz

czasem któraś odważniejsza mamrotnie o niepełnoletnim
wstydzie, ale chętniej o nieporadnym ekshibicjoniźmie,
któremu w jawnym podnieceniu musi się poddać gdy na swym
sztambuchowym łonie opisuje pierwszą miesiączkę. Mistrz
słucha, niby uważnie, skupiony w sobie solidnie, lecz
tak naprawdę myśl Mistrza błądzi nieskromną chucią
w ich wnętrzach lubieżnych wilgnych i pokornych.

dziewice słuchają
a łechtaczki im terkocą
z oszołomienia lecz

ni jęk żaden ich gardeł nie splami, gdy batuta
recytującego maestro w szczególnie zamaszystym
podkreślaczu potrąci bladozimną przeźroczystość
musztardówki z kawą instant Calypso a struga
brudnobrązowej brei zgwałci kaligrafię czyjejś intymności.
o pardą, o pardą. zachowa się idol jak nieudol gdy nitką śliny
będzie obmacywał tę zbrukaną poetycką wirdżinity, ale wcale
mu nie będzie pardą. przeciwnie. będzie mu śpieszno
by nabazgrać niechlujne haiku na skórze lolitki
spermą od wewnątrz. póki starczy viagry.


number of comments: 2 | rating: 4 | detail

Pi.

Pi., 24 june 2010

czerwone pantofelki

mała czekoladka pobłogosławiona miętą,
wciśnięta w stygnącą dolinę poduszki,
przywołuje twoje niedopowiedziane aluzje
o obietnicach, że już jutro chcesz więcej
przebudzeń księżniczkowych, jak w bajkach
których ukradkiem nigdy nie polubiłem.

gdy ty jeszcze marzysz w echach półsnu,
a palce spuszczone z łańcuszka woli
błąkają się po wyziębionym prześcieradle
w poszukiwaniu ulubionego rozpulsowania,
ja myślę już wyłącznie o innej gorączce -
świeżym cappuccino z zabójczą ilością smoka

więc nie śpiesz się dzisiaj w ostry świat,
i niechaj bose stopy poskrzypią podłogą.
niech wychwalone będą gorące ręczniki,
a kiedy opuści cię szlafrok lub rzęska,
pozostaw mi chociaż zapach tej mięty,
gdy umkniesz czerwonymi pantofelkami
w nagi lutowy dzień trzaskając domem.


number of comments: 5 | rating: 7 | detail

Pi.

Pi., 23 june 2010

genesis kropki

duża litera.

tu jest sporo za sporo, ale takie mam "teraz".
czas plucia
seriami wybuchowych spółgłosek
aż po trzeciorząd.

małe konkretne znaczki.

bodaj półtora roku temu
nie przypuszczałem,
że napiszę cokolwiek jeszcze poza myślnikiem,
pod którym zbunkrował się minus.

pusta linia na wydech.

dziś jedni mnie głaszczą, inni zgrzytają o ząb,
ja piszę
z własnego ugniecionego punktu widzenia.
nieładnie.

epitet dla podręcznej pamięci. ważne.

najlepiej bez odrywania się od znajomej skóry,
bo gubię całą poezję na zewnątrz.

ostro zakorzeniona kropka.


number of comments: 3 | rating: 5 | detail

Pi.

Pi., 20 june 2010

miejsce na ziemi. trylog.

I. moje.

ja się nie zgadzam, żeby mi znowu obłaziło
liszajem. w cywilizowany kontredans spaceru
już nie da się przejść przez łysiejącą zieloność

parku. nie wspomnę o historii, do której
zmierzasz drobnymi sekundami co krok,
ty miasto moje. tyle obietnic na kolanach

składał reżyser Rosa, machając wizjami
a potem przegonił ufarbowanych obżartuchów
przez dworzec, tam i z powrotem i tyle

go widzieliśmy. między szczelnym Wrocławiem
a Zieloną Górą, czarna anonimowa kropka
nad wyblakłą linią falistą. dumny jestem.


II. twoje.

masz własnych dresiarzy ze sztucznym gniewem
dyndającym u szyj i własnych świętych proroków
oni tydzień w tydzień wydzierają twoje imię

na ceglanych notatnikach. masz mnogość spóźnień
w zmianach miejscowego planu ugaszenia biedy.
odludne przestrzenie. są wciąż jeszcze takie,

które omijam mową, myślą, uczynkiem i ryzykiem. już
zaniedbane. niezaprzeczalnie masz wieczną szansę
miasto ty moje by jedna z tysiąca białych nocy

znaczyła więcej niż nagi świetlny miecz wbity
w chmurne podbrzusze niebios. nie krwawisz
zbędną pamięcią po bezmyślnych. dumne jesteś.


III. czyjeś.

starcy drwią z majtek rozciągniętych nad burą rzeką
w most. szukają śladów odciśniętych w znanym bruku,
jak w kurzu, a sami rozrzucają po membranach szyb

szczek obcego języka. sfora. przyciągani zewsząd,
na ten nadal okaleczony wyrwanymi kondygnacjami
rynek, jakby w wyrośniętych z zasypanych piwnic

brzozach rozpoznawali szczenieckość. to tutaj.
przystają przed ścianą skaleczoną rykoszetem
i z werwą strzelają znowu. pluton egzekucyjny

fotograficznych migawek miele ciszę ku uciesze
bezzębnej pamięci. dźgają gdziekolwiek paluchami,
a to nie są łaskotki, moje ty miasto. są dumni.


number of comments: 7 | rating: 5 | detail

Pi.

Pi., 18 june 2010

bezprzykładny kompromis

nie opłacam abonamentu
w formie konformistycznego protestu.
w telewizji nic ciekawego.

moja żona opłaca.
w formie zdecydowanego protestu
przeciw mojemu protestowi.

w tej różnicy zdań
zachowujemy
podziwu godną konsekwencję
i powtarzalność
od lat.

rządy zmieniają się szybciej
niż pory roku.
dostęp do pilota jest reglamentowany
uczciwie.

naruszenie równowagi
mogłoby
wywołać wojnę domową,
głód, uporczywą samotność nocy
i działania niehonorowane konwencją genewską

jesteśmy małżeństwem rozumnym
więc
wynegocjowanie kompromisu
na dobre nie wyszło nam
na złe.

rozumiesz.
ojciec mateusz też musi mieć
by być.


number of comments: 3 | rating: 3 | detail

Pi.

Pi., 17 june 2010

bardzo krótki wiersz o frustracji

już
kurwa
brak mi

słów


number of comments: 1 | rating: 5 | detail


  10 - 30 - 100  






wybierz wersję Polską

choose the English version

Report this item

 


Terms of use | Privacy policy

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1