Poetry

Pi.


Pi.

Pi., 13 july 2010

to dziś to dziś to dziś

należy odnotować
czas miejsce klimat
porę dnia i roku
wysokość duszy nad poziomem morza
zawartość kawy w kawie
i jej nagły wpływ na drgnienie serca
nagłówki w rozrzuconych gazetach
jakby prozaiczne w kontrze
stan konta stan lodówki
stan stanu sprzed stanu i tuż po

i ptaszkiem go
lub krzyżykiem misternie zgrabnym
ewentualnie grubą krechą kółka
(tu historycy nigdy nie będą zgodni)
bo to jest ten dzień
dla którego został
wyprodukowany kalendarz

otóż napisałeś wiersz
więc wszelkie prawa
zastrzeżone dumą


number of comments: 6 | rating: 6 | detail

Pi.

Pi., 12 july 2010

confiteor

ważę się przybijać do siebie tylko własne wiersze.
ściskając w znerwicowanych palcach marność, myślę
że schwytane w pułapkę dwuwymiaru są bezbronne.
Kohelecie - wystarczy zaczerpnąć dystansu na język.

tak będzie - przy obcych trupach liter utracę umiejętność
czytania empatycznym głosem, a zacznę się wstydzić.
celebracja czyjejś intymności jest mi perwersyjną mszą,
gdzie alegorie, psalmy i te deum intimatum sanctus.

i jak tu pluć wniwecz spółgłoskami wybuchowymi,
jeżeli dostępne są erupcje bezgłośnego spółkowania
ze świeżodojrzałą miodnością wyobraźni. ekstaza.
aż trudno założyć inny od oczywistego walkower.

milcz - poezja ma prawo głosu lub obowiązek zaniechania,
wyłącznie wtedy gdy szeptem kłamstwo jest groźniejsze,
niż każda nadinterpretacja pokuty. i ani słowa o emocjach.
nie rzucaj mi w oczy Salomonem nadaremno. amen.


number of comments: 8 | rating: 3 | detail

Pi.

Pi., 11 july 2010

bohemat

Z tą nocą bezgwiezdną pod rękę, tak wolny i ufny,
jak w trzewiach grzesznego galeonu - ja płynę,
poprzez ocean wieczornych uczynnych trotuarów.
Ćwierć stopnia w amok i w tamten świat wybrany.

Tam po cygańsku w pląsach satyrów gną się syreny.
Tam błyszczy w dymie wszechwiedzące oko Cyklopa.
Tam kusicielki Meduzy przechadzają się szpalerami,
i tryskają ze źródeł upojne ambrozjum i nektaris.

Gdzie dzikość iskiernym gra rytmem fine-de-siecle,
a lędźwie niecierpliwie pulsują: staccato, staccato.
Gdzie w winnych pojedynkach bez słodkiego epilogu,
nikt nie ma odwagi zrejterować pod zimny stolik.

Gdzie mienią się barwnią absyntowe tęcze pokus,
a trzeźwi są tylko wiecznie obecni odźwierni!
Ci nieśmiertelni! Ci kamienni! I w tej pieśni...
Och! W refrenach kolejnych toastów już się gubię!...

Twój gęsty muślin upaja jak... jak jakaś papaya...
Intensywnym poematem przyobiecanym komuś... Komu?
Przytulonym... Przyszszszalonym... Ten szaaaal?...
och tak!!! Już wiem! Do świtu mnie wieź... jam senny...

Bohema, ach Bohema... O tobie napiszę poemat...
Ale jutro, Dekadencjo ty moja, jutro... Dziś trema...


------------
2009


number of comments: 2 | rating: 3 | detail

Pi.

Pi., 10 july 2010

głos pana

wrócił do gwiazd
ten drobny staruszek
co Bogu
się nie kłaniał
- ciebie przecież...
nie ma

- a ty Stanisławie?
ty to niby jesteś?
odpowie mi drobny staruszek
gdy niezwyciężony
przepłynę
nad purpurowochłodnym
oceanem solaris









---------------------------------------------
starusieńkie. pamięci Stanisława Lema


number of comments: 1 | rating: 3 | detail

Pi.

Pi., 9 july 2010

rok herbertowski z perspektywy tu i teraz

i wszyscy euforycznie bawią się poetą
jak lalką marionetką opuszczoną przez świadomość
ustawiają tak i siak w tę i we w tę interpretują
byle pasował do założenia, uścisku dłoni
grupowego zdjęcia, bankietu z okazji - dlatego

najlepiej gdyby poeta był martwy
zaiste nie wtrąci wtedy nic głupiego
nie zakłóci niczym nieoczekiwanie mądrym
upichconego zgodnie z oczekiwaniem szablonu
nie postawi w osłupienie na szczęście - dlatego

najlepiej gdyby poeta był martwy
położy się go na patriotycznym atłasie
przystroi wypożyczonym całunem
potem trzeba tylko płótno przeprać
na przyszłoroczny jubileusz będzie - dlatego

najlepiej gdyby poeta był martwy
nie trzeba obiecywać zwrotu kosztów dojazdu
wody źródlanej o leczniczym działaniu
kwatery w okolicy przesiąkniętej weną
w końcu poeta to poeta a nie malarz - dlatego

szkoda ach szkoda jaka przeogromna
że poeci nie padają definitywnym trupem
zaraz po uformowaniu treściwej metafory
że tak konsekwentnie czepiają się życia
chociaż skarżą się nań bez ustanku


number of comments: 6 | rating: 8 | detail

Pi.

Pi., 8 july 2010

dziewczynka z mandarynkami

to już ćwierć wieku. czas nam tylko błysnął. wonne listy,
które łańcuchem obcych rąk popłynęły od mojej dłoni
do twojej i z powrotem. pamiętam: z zamkniętymi oczami

lizałem znaczki, by umiały się z nich wykluć pocałunki.
tamto szare popołudnie, gdy nieśliśmy martwą pochodnię
na ośnieżony Olimp, gdzie milczała nam wieża wież,

było jak sen. w odmiennych stanach świadomości kina
"Zodiak" pokonywałem mrok i pierwszą nieśmiałość. ciepłe
palce i zimne mandarynki. albo odwrotnie. rękawiczki

na sznurku nadawały się do unikania pieszczot, ale nie dbały
o temperaturę miąższu. od tego szczęściaro miałaś mnie
przez te kilka dni w środku zimy. to już pół życia temu.


number of comments: 4 | rating: 7 | detail

Pi.

Pi., 7 july 2010

wierność

hycle krążą po osiedlu
zwabieni obywatelskim wybuchem obowiązku

panie ja z dzieckiem po lizaka nie mogę
bo potem się te żółte ślipia śnią
zróbcie coś psiakrew
zróbcie co trzeba

hycle zapętlają się wokół ofiary
przynęta hipnotyzuje głód w źrenicach

psisko od dwóch tygodni
cierpliwie broni skrzyżowania ulic
tylne łapy poległy pod nissanem z włoszczyzną
ale zbieg wszystkich zapamiętanych tropów wciąż jest psi

hycle cmokają na przyszłość
mają widocznie płacone od kilograma

a to prawdziwe bydlę
nie pies


number of comments: 3 | rating: 7 | detail

Pi.

Pi., 5 july 2010

poemat poślubny

pod wieczór zaczęło mżyć, gdy przed ufnym Bogiem ja ciebie
i ty mnie aż do śmierci. amen. póki co, szlochały nasze matki,
wzruszały się sine chmury wilgocią. całą noc podpisywaliśmy

cyrograf sobą, poprzez szum deszczu o coraz wyraźniejszy
parapet. czy ktoś wtedy uwierzyłby, że nadchodzi potop
tysiąclecia i miłość naszego życia? kiedy lekko mijaliśmy

Wrocław, nieświadomej fali naprzeciw, wśród słów puchły
już podcienie, że pada za dużo, i nie tam gdzie powinno.
przedział dyskutował o tej żywności, która będzie droższa,

niż przed naszym weseliskiem. szept wchodził nam w drogę
uświęceniem drobiazgów, gdy klepał się różaniec po różańcu,
aż w Tychach znaliśmy tajemnice na pamięć. bliżej ból głowy.

woda parła na Kozanów tuż pod dudnieniem wiaduktu. woda
drożała, z każdym mijanym semaforem na wschód. mógłbym
być miliarderem, gdybym kupił jezioro, albo przynajmniej

źródło w Szczawnicy. im dłużej byłem żonaty, tym bardziej
szarzały obcym ludziom twarze, i oczy topił strach.
falami przez czternaście dni zmieniał się każdy świat, tam

gdzie nas już nie było. tam gdzie nas jeszcze nie było -
wracaliśmy przez śmierdzące miasto. piechotą. witał nas
dworzec, peronami dla ocalałych rozbitków. żaden pies

nie zaszczekał. w domu - psychoza i dopływy ciszy. czas
zamieszkał w piramidzie usypanej piaskiem w workach. nagle
mieliśmy wymarzony Egipt. jak dobrze, że zdążyliśmy zjeść

cały miód przed powodzią.




----------------------------------------------------------------------------
5.07.97 moja dziewczyna została moją żoną.


number of comments: 3 | rating: 9 | detail

Pi.

Pi., 3 july 2010

imigrantka

już niematko
dlaczego wracać do siebie?

po systematycznie planowanym szczęściu
pozostały wybroczyny
na głęboko pofałdowanej skórze
i zacieki na udach

sejsmograf umilkł i nawet nie zakwili
strefa ostatecznej ciszy wbrew
nerwom co kwitną do wewnątrz jedynie na sygnał karetki
dwie przecznice na południe

to wymaga skomplikowanych mechanizmów
tak unieść lewą stopę
i przemieścić ją o fragment mieszkania
z prawą wcale nie jest pokorniej

gdy omijasz pokoje jeden za drugim
jak syberię - to łazienka
jak saharę - to kuchenny aneks z widokiem na złomowisko
jak guantanamo gdzie wciąż śmierdzi krwią
choć mąż błyskawicznie zainstalował klimatyzację
szybciej niż złożył łóżeczko
to było jeszcze we wtorek
jak w innym życiu


number of comments: 6 | rating: 5 | detail

Pi.

Pi., 2 july 2010

galerian(t)ka

spotkajmy się w galerii.
dziś poznasz mnie po
ciamkanym lizaku kodżaku,
zasmyczonej na szyi nokii w róż
i dwunastocentymetrowych podeszwach
pod śnieżnymi kozaczkami.
będę stała przed Guccim.

to taki malarz
mała?

nie głuptasku to artysta.
dizajnuje torebki jak nikt inny.


number of comments: 2 | rating: 7 | detail


  10 - 30 - 100  






wybierz wersję Polską

choose the English version

Report this item

 


Terms of use | Privacy policy

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1