Sztelak Marcin, 20 july 2015
Bywalcy toczą dyskusje spragnionych,
aż po ostatnie grosze.
(Wdowie, dziadowskie, żebracze).*
Jałowość w oczach, szalonych,
ale w miarę. (Potrzeb, czasów, wiary).*
Łzy ciekną, wciąż ocierane skrawkami
testamentów.
Bo na drogę wieńce, epitafia
– najlepsze z ust umazanych szminką.
W kolorze purpury biskupiej.
Chociaż ostatni, ci od gaszenia,
wciąż szukają ze świecą.
(Człowieka, istoty, bytu).*
* – Niepotrzebne wykreślić. Poza nawias.
Sztelak Marcin, 10 july 2015
Piewcy realizmu i (nie)śmiertelności:
Cofamy się czworakiem, bo na dwóch
łapach imperatyw – naprzód.
Zaszczytne blizny widoczne na zdjęciach
wyznaczają etapy. Pomiędzy nimi liczne
(pół)metki.
Takie jak naturalne odchodzenie pocieszycielek,
niewyprasowane koszule, nadmiar pustych
półek.
/ Jednak z pieśnią na ustach w kierunku
nieodkrytych zaułków, gier i zabaw/.
Marzenia są dla słabych, więc żadnych,
panowie. Nawet z głową wciśnięta w poduszkę,
wciąż przesiąkniętą utraconym zapachem.
Cofamy się pełznąc, bo na czworaka
imperatyw – naprzód.
Sztelak Marcin, 8 july 2015
Jamochłony zza ściany wysysają
powietrze.
Napęczniałe unoszą się do sufitu
– nisko zawieszonego nieba.
Gratulując świętości pieczołowicie zbieram
ślady stóp, rąk, ciał.
Nie ma we mnie przyziemnej zawiści.
Może tylko zbyt przedmiotowo traktuję
każdy dzień, krzesło, talerz.
Mea culpa.
Szkoda, nie wierzysz w moje skruchy
i spowiedzi.
Więc daruję winowajcom.
W zastępstwie dobrych ludzi.
Sztelak Marcin, 7 july 2015
W brudnym zeszyciku zapisałem: alleluja
– niech się ziści noworoczny strach.
Mówię do ciebie nieznajoma,
właśnie tego chciałaś, więc skąd ta mina?
Ostrzegałem, kiepsko czytam pomiędzy zdaniami
i wróżę z niedopowiedzeń.
Mógłbym jeszcze wiele słów,
ale to bez pokrycia – wieczny debet.
Może jedynie: Statystycznie miłość nie istnieje,
szczególnie wśród ruiny bajkowych pałaców
i roztopionych szklanych gór.
Sztelak Marcin, 6 july 2015
Wieńce na ołtarzach, świeczki spływają
do morza. Wraz z Marzanną,
utopioną za grzechy. Rodziców.
—
Pisarze maczają pióra w świeżej krwi
baranków. Niewinnych, więc ronią łzy
rozmazując pieczęcie.
—
A na dnie kamienie u szyi są coraz lżejsze.
Prawie wniebowstąpienie, tylko woda
w butach i piasek skrzypi. Pomiędzy zębami.
Wytrzeszczonymi w uśmiechu.
—
W menu baranina z rusztu.
Cóż za szczęście – nie śmierdzi, wykrwawiona
do ostatniej kropli. Tłuszcz lśni
pomiędzy stronami.
—
Słońce wybucha, wieńce więdną, świeczki
zgaszone. Zgodnie z prawem
następstw: wieczór – kolejny dzień pierwszy.
Także ostatni.
Sztelak Marcin, 3 july 2015
W pustym amfiteatrze arie, tylko zima
wykrzywia wargi aż do pęknięć.
W zastygłej skorupie.
Mimo to oklaski. Rzęsiste jak deszcz
albo zarośnięte stawy. Niezdolne
do ruchu.
—
W poszukiwaniu odpowiedzi wyrusza krucjata
do ziemi jałowej.
Konno i pieszo, wedle zawartości
stajni.
—
Żebracy nucą wyuzdane piosenki,
bez braw, klaki.
Lecz w talerzu zupa. Radość w domu pańskim.
—
Utknęli pod samą granicą. Wrócą z mądrościami
wyssanymi z kciuka.
W odciętej garści.
—
Poranek – słońce zachodzi.
Amfiteatr spalony do fundamentów.
Opoka na miarę przyciasnych kapeluszy.
Sztelak Marcin, 2 july 2015
Z krzaków wystają pół główki i ćwierć
łebki wyśpiewując życzenia śmierci:
pomyślności w każdej klęsce żywiołowej
oraz przewlekłej chorobie.
—
Parkiet drży, niewierni mężowie
stanu tańczą walce, bez par.
—
Zegary skręcają we wszystkie strony,
niezdecydowane w dysharmonii wygrywają
kuranty. Zresztą może to nocne tramwaje,
od pętli do pętli.
Złe wspomnienie w obecności powieszonego,
mandragora pod huśtawką.
Albo karuzelą, zależnie od kierunku wiatru.
—
„Alleluja” krzyczą spoceni tancerze, później
cisza świdruje parkiet. Podziurawiony
obcesowo.
—
Północ – słońce w zenicie.
Krzaki płoną, śpiew przechodzi w skowyt.
Pora na spoczynek. W pokoju i pod lekką ziemią.
Sztelak Marcin, 30 june 2015
Pęknięty na pół, zakrzywiony w stronę
drugą.
Siła sprawcza drży. W oczekiwaniu
– napięta struna. Żar.
I ból zrastania, powroty zza zakrętu.
Znowu północ i przekrwawione
palce.
Nieuniknione zastyganie w przypadkową
formę. Po raz pierwszy, setny, ostatni.
Na do widzenia.
Nigdy i zawsze.
Sztelak Marcin, 27 june 2015
Zapomniałem się obudzić, ze snu
w sen poprzez biel do czerwieni.
/ czerń; purpury/
A tam imię bestii na obwieszczeniu
o obowiązkowej utylizacji.
Zużytych słów – piec pluje popiołem,
coraz jaśniejszym, niczym śnieg. Dziewiczy.
Tymczasem ktoś wzywa nadaremnie,
ktoś bezcześci symbole.
Takie jak koło, trójkąt i inne figury
szachowe:
Piony o rozmiarze mrówki, królowa
całkiem ludzka, nawet z zapłakaną twarzą.
Wrzeszczący goniec:
za tymi drzwiami przestrzeń. Ogniu krocz za mną
Ale nie ma drzwi, tylko na horyzoncie
/ o ile to horyzont/ ostrzeżenie:
Strefa zagrożona wybuchem. Palenie
zabija.
***
Wieża cicho zmienia pozycję;
zapomniałem zasnąć, z dnia
w dzień poprzez czerwień do bieli.
/ szkarłat; szarości/
Sztelak Marcin, 26 june 2015
Rozsupłuję sploty równoległych rzeczywistości,
ostrym nożem do tapet.
Ty z namaszczeniem pieścisz
kolejną książkę o udanych związkach.
***
Przyczyna - skutek nie obowiązują w świecie
utkanym z milczeń.
Do ścian, sufitu, łóżka – bezpańskich,
jak kundel warczących na przechodniów.
***
Wycieram zakrwawione palce w strzępy
urodzinowych życzeń. Ty kończysz rozdział,
huk zamykanej okładki dźwięczy
aż do świtu.
Lub innej próżni.